- Sztuka Natalii LL (1937 – 2022) jako wezwanie do wolności
12 sierpnia zmarła Natalia Lach-Lachowicz, którą można uznać za legendę polskiej sztuki feministycznej. Mówiąc o legendzie, myślę nie tylko o łamaniu przez artystkę tabu i burzeniu konwenansów, ale o tym, że sztuka Natalii pozostaje ciągłym źródłem inspiracji dla młodszych artystów i artystek, a nawet dla twórców fikcji literackiej (np. pół-fikcyjna historia o cenzurze jej pracy przez Muzeum Narodowe w Warszawie pojawia się w Kwestii ceny Zygmunta Miłoszewskiego).
Natalia LL, Autoportret, 1970 Senat Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu przyznał w tym roku Natalii Lach-Lachowicz tytułu doktory honoris causa. Miałam zaszczyt pisać recenzję, ale niestety artystka nie odbierze już honorowego tytułu. Pozwalam sobie na zamieszczenie tutaj wyimków z recenzji dla upamiętnienia tej niezwykłej twórczyni.
Dla mnie zawsze najważniejsze były powiązania Natalii LL ze sztuką feministyczną. Ale jej związek z feminizmem nie był łatwą miłością. Artystkę można bowiem uznać przede wszystkim za agitatorkę seksualnego wyzwolenia kobiet, propagatorkę przyjemności, twórczynię afirmującą cielesność i seksualność.
Fragment wystawy Natalii LL w Pałacu Opatów, 2011, fot. Łukasz Unterschuetz/trojmiasto.pl
Czytaj więcej na: https://kultura.trojmiasto.pl/Feministka-z-pejczem-i-bananem-Wystawa-Natalii-LL-w-Palacu-Opatow-n51582.htmlDaleko jej było natomiast do radykalnie krytycznej postawy drugiej fali feminizmu. Dlatego też w jej wypowiedziach z przełomu lat 80. i 90. pojawiła się niezgoda na, jak to nazwała, ksenofobię feminizmu. Bo Natalia LL była osobą i twórczynią, która kochała życie we wszystkich jego aspektach. Z pewnością ostatnią rzeczą, której by sobie życzyła, byłoby uznanie jej za osobę, która nienawidziła czy zwalczała mężczyzn, a z tym stereotypowo kojarzono w tamtym czasie feministki. Zwłaszcza w Polsce, gdzie obecny był skarykaturyzowany obraz feminizmu (a w niektórych kręgach taki obraz niestety wciąż jest obecny).
W tekście z początku lat 90. XX wieku napisałam, że Natalia LL wraz z Marią Pinińską-Bereś oraz Ewą Partum były prekursorkami nurtu feministycznego w sztuce polskiej. Artystki podważyły dotychczasowy związek między męskim obserwatorem a oglądaną przez niego kobietą, stawiając na aktywność kobiecych protagonistek oraz demaskując reguły fallogocentrycznego spojrzenia. Z dzisiejszej perspektywy określiłabym Natalię LL jako prekursorkę sztuki postfeministycznej oraz współczesnych tricksterek, skandalistek, artystek-chuliganek, stawiających na drwinę z konwenansów i społecznych przyzwyczajeń dotyczących tego, co kobietom wypada, a czego nie. Nie przypadkiem stała się bohaterką pracy Karola Radziszewskiego America is not ready for this (2011-2014). Artysta powiedział mi, że powodem jego zainteresowania Natalią było właśnie afirmatywne podejście do seksualności.
Karol Radziszewski i Natalia LL Jej podejście do „strefy intymnej” było rewolucyjne. Grzeczne kobiety nie powinny bowiem mówić o seksie, seksualnych relacjach, nie powinny otwarcie podrywać i uwodzić oraz afirmować własną rozkosz. Ale Natalia jako artystka do grzecznych kobiet nie należała. Warto wspomnieć jej prace z pierwszej połowy lat 70., jak np. serię Strefa intymna (1969-1972) oraz Natalia Ist Sex (1974). Użyte zostały tu fotografie ukazujące zbliżenia genitaliów czy fragmentów ciał kochanków w trakcie aktu seksualnego.
Praca Natalia ist Sex na wystawie TEATR ZYCIA w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu Fot. Tytus Szabelski Nawiasem mówiąc, gdy prezentowałam tę pracę na wystawie Mikroutopie codzienności w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu w 2013 roku, musiałam zamknąć ją w specjalnym pomieszczeniu: „Tylko dla widzów dorosłych”. Prace Natalii LL wciąż wzbudzają kontrowersje i spotykają się z represjami, żeby wspomnieć tylko usunięcie Sztuki konsumpcyjnej z wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2019 roku, co z kolei wywołało odzew artystów i artystek wyrażających niezgodę na ten akt cenzury oraz solidarność z twórczynią (żeby wspomnieć tylko plakat Szymona Szymankiewicza). We wspomnianym kryminale Miłoszewskiego Kwestia ceny pojawia się fragment wyjaśniający oburzenie władzy: „Chodzi o sposób, w jaki artystka je banana. Lubieżny. Pornograficzny. Wyuzdany, prowokacyjnie feministyczny”.
Natalia LL, Sztuka konsumpcyjna, 1974 Najbardziej znanym cyklem prac Natalii wciąż pozostaje Sztuka konsumpcyjna i można ją uznać za kanoniczną dla polskiej sztuki feministycznej lat 70. Ukazana tu modelka konsumuje – w zależności od wersji pracy – parówki, banany, paluszki, mandarynki, arbuza, kisiel, lub po prostu cieknie jej ślinka na myśl o „słodkich przyjemnościach”. Wszystko to zaś podsuwa seksualne skojarzenia. W kraju niedoboru dóbr konsumpcyjnych i stabuizowania sfery seksualnej, była to praca prowokacyjna! Prawo do rozkoszy posiada tutaj ukazana kobieta, ona nią zarządza i ją kontroluje – i w dodatku robi to jawnie i ostentacyjnie. Mimo, że kusi widza (widzkę?), nie poddaje się jego (jej) fantazjom. To ona przejmuje kontrolę nad pożądaniem oraz spojrzeniem osoby patrzącej.
Natalia LL, Sztuka konsumpcyjna, 1972 Natalia LL ukazała w swoich pracach kobietę, która czerpie radość i kontroluje przyjemność. Dlatego należy odczytywać te prace przede wszystkim jako afirmatywne, wpisujące się w późniejszą maksymę kojarzącą się już z postfeminizmem: „Jeżeli nie mogę tańczyć, to to nie jest moja rewolucja” (Naomi Wolf, Klin klinem).
Sztuka Natalii LL wyrażała bunt przeciwko konwenansom, afirmowała cielesność i seksualność, ale nie uciekała też od wątków związanych z upływem czasu i ulotnością naszej egzystencji.
Natalia LL, Erotyzm trwogi, 2006 Zwłaszcza w tak trudnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, potrzebne są zawarte w tej twórczości radość oraz mądrość związana z samoakceptacją. Wolność samostanowienia i odejście od roli kobiety-ofiary czy kobiety-obiektu nabiera dzisiaj – w odniesieniu do zbrodni Rosjan na Ukraińskich kobietach – nowej wymowy. Bo seksualne relacje powinny wyglądać tak, jak przedstawiła to Natalia w swoich pracach. A więc być obszarem wolności i czerpania radości, a nie poniżenia i bólu.
Bo sztuka Natalii LL jest przede wszystkim wezwaniem do wolności!
- Siła kobiet (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)
W tym wpisie chcę ponownie odnieść się do prac zgłoszonych na Aukcję na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja br. w Uniwersytecie Artystycznym im Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Katalog aukcyjny jest dostępny na Artinfo.
Tym razem przedstawię prace, które nie odnoszą się do wojny, ale do tytułowej siły kobiet. Układają się w interesującą opowieść o kobiecej wspólnocie, solidarności i potrzebie współdziałania, a także o codzienności, która pozostaje niewidzialna, ale przechowuje pamięć dawnych wydarzeń i osób. Można mówić tu też o krzątactwie stanowiącym podstawę naszej egzystencji, o czym pisała Jolanta Brach-Czaina „Szczelinach istnienia”.
Te prace mogą zresztą także zostać odczytane w kontekście wojny oraz akcji pomocowych i zadedykowane kobietom wolontariuszkom. Jeśli chodzi o pomoc świadczoną dla Uchodźców i Uchodźczyń, tak się składa, że spektakularne akcje pomocowe podejmowane są najczęściej przez mężczyzn. Są oczywiście potrzebne, przyciągają uwagę w mediach społecznościowych, powodują, że ludzie chętnie wpłacają pieniądze przeznaczone na dobre cele.
Jednak wiele osób pomaga, nie chwaląc się tym, nie publikując żadnych zdjęć, wykonując żmudną, ciężką i systematyczną pracę. Mam na myśli chociażby wolontariuszki pracujące w centrach dla osób z doświadczeniem uchodźczym, pomagające w przygotowywaniu posiłków, w porządkowaniu rzeczy w magazynach; osoby dające schronienie; organizujące zajęcia dla dzieci czy udzielające pomocy psychologicznej. I choć nie są to działania spektakularne wymagają czasu i poświęcenia, są ogromnie ważne, gdyż ich celem jest zapewnienie lepszych warunków egzystencji dla osób uciekających przed wojną.
I z pewnością wszystkie te działania wymagają siły, a o niej mówi część dzieł, które będą licytowane na naszej Aukcji.
Izabella Gustowska, Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi, 2014, technika autorska, 34 x 61 cm Zacznę od pracy Izabelli Gustowskiej „Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi” z 2014 roku. Praca odnosi się do multimedialnego dzieła “Przypadek Josephine H.” związanego z poszukiwaniem przez Artystkę w Nowym Jorku Josephine – niezależnej współczesnej kobiety. Pierwowzorem dla jej bohaterki była Josephine Hopper – artystka i żona malarza Edwarda Hoppera. Towarzyszyła Gustowskiej potrzeba zrozumienia dziwnej miłości, która kazała Josephine wyjść za mąż w wieku 41 lat, porzucić swoją karierę, przestać realizować się artystycznie, a przede wszystkim wejść w związek, w którym zatraciła siebie, porzuciła dawne przyjemności, podporządkowała się swemu mężowi, który zwykle milczał, ale bywał też wobec niej okrutny. Gustowska poprzez swą pracę wyprowadziła Josephine z cienia, przywróciła jej widzialność oraz sprawstwo. W pięknej pracy, którą artystka przekazała na aukcję, ukazane zostały trzy portrety kobiet, ujawnione ich lęki i obawy, a jednocześnie podkreślona została więź, która je łączy.
Katarzyna Swinarska, Amy #2, 2016, olej na płótnie, 100 x 60 cm Inną artystką, która wskazuje na niewidzialność kobiet jest Katarzyna Swinarska. Interesują ją wizerunki silnych i często tragicznych kobiecych postaci. Jedną z nich jest Amy Winehouse uwieczniona na obrazie ofiarowanym na Aukcję. Obraz z 2016 roku powstał do wystawy „Silent Heads” w Grodnie. Ekspozycja poświęcona była „artystkom słowa”, czyli poetkom, pisarkom, pieśniarkom, których obecność w historii jest ważna dla Katarzyny Swinarskiej, gdyż pozwala na wyrażanie emocji, również tych związanych ze smutkiem.
Monika Mamzeta (współautor: Marcin Górski), To mi się przejadło, plakat, 2001/2002, druk offsetowy, 70 x 100 cm Wśród ofiarowanych prac znajduje się plakat Moniki Mamzety z 2001/2002 „To mi się przejadło” odnoszący się do pozbawienia w Polsce kobiet prawa wyboru. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2021 roku jego wymowa stała się jeszcze bardziej aktualna.
Iwona Demko, Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało II, 2021, aksamit, koraliki, kamienie akrylowe, 31 x 20 x 7 cm Praca Iwony Demko „Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało” odnosi się do stabuizowanej krwi miesiączkowej, którą odnieść można przecież do płodności i potencji rodzenia. Jest hołdem złożonym kobiecej krwi. Jest też jedną z wielu prac, które odchodzą od tradycyjnych technik artystycznych, na rzecz kobiecego rękodzieła. Inną tego rodzaju pracą jest wykonany z biżuterii „Bezoar” Agaty Zbylut.
Agata Zbylut, Bezoar, 2015/22, obiekt wykonany z biżuterii Artystka wyjaśnia, co oznacza to słowo:
„W medycynie bezoary to ciała obce, które powstają w żołądku z pokarmów, których nie jesteśmy w stanie strawić. Mogą je tworzyć podgryzane nerwowo włosy, połykane metalowe lub plastikowe elementy czy niestrawione tabletki. Śluz zlepia je w twarde formy, które przyjmują kształt wnętrza żołądka. Z czasem mogą stać się tak duże, że wypełniają go w całości. Niekiedy dodatkowo wypuszczają „warkocz” schodzący do jelita cienkiego”.
Zbylut pierwsze bezoary przygotowała w roku 2014 i pokazywała na wystawach indywidualnych w Gdańskiej Galerii Miejskiej i w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jednak tamte rzeźby zaginęły. Chcąc je odtworzyć, poprosiła w mediach społecznościowych o przesłanie jej nieużywanej biżuterii. Odzew był olbrzymi. Zaczęła otrzymywać biżuterię od kobiet z całej Polski. Zgromadziłam kilogramy błyskotek, łańcuszków, koralików, cyrkonii. Podkreśla, ze działo się to w czasie, gdy wszyscy gromadziliśmy się wokół innych zbiórek – tych dedykowanych Ukrainie.
Napisała: „Czułam dyskomfort ciesząc się błyskotkami w czasie, gdy wokół mnie najważniejszą potrzebą były ciepłe posiłki, artykuły higieniczne czy bezpieczne miejsce do spania”. Dlatego też zdecydowała się tę właśnie pracę wykonać specjalnie na aukcję dedykowaną osobom uchodźczym
Dlatego podkreśla:
„Będę wdzięczna, jeśli ten bezoar znajdzie nowy dom. Potraktujcie go proszę tak, jak były traktowane bezoary w średniowieczu – jako drogocenny dar i niezwykle skuteczna wszechstronna odtrutka, na którą pozwolić sobie mogli tylko wybrańcy. Niech komuś z Was przyniesie szczęście i pomoc tym, którzy dziś jej najbardziej potrzebują”.Przy współudziale innych osób – uchodźczyń z Ukrainy powstała wspomniana w poprzednim wpisie praca Aleki Polis „Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy”. W tym przypadku ważny był wspólny akt tworzenia, który znalazł swoje odzwierciedlenie na podobraziu, gdzie podpisały się wszystkie tworzące pracę kobiety, zaznaczając również miejsca swego pochodzenia. Ważna była też intencja przywrócenia pokoju w Ukrainie, z która malowane było to mandaliczne płótno.
Monika Drożyńska, Bolesław Prus z serii Spodziewane zniknięcie pomników, 2018, technika mieszana, pocztówka, tkanina, 22,5 x 6,5 cm Do rękodzieła odwołuje się też w swej sztuce Monika Drożyńska. Na aukcję przeznaczyła pracę „Bolesław Prus” z serii „Spodziewane zniknięcie pomników”. Inną artystką, która odnosi się do codzienności, a swą sztukę hoduje i pielęgnuje niczym rośliny jest Anna Maria Brandys. Na Aukcję przeznaczyła rzeźbę zatytułowaną „Warstwy warstewki”.
Anna Maria Brandys, Warstwy warstewki, 2022, technika własna, papier czerpany, 25, 5 x 34 x 11,5 W sferze codzienności zanurzona jest też praca Joanny Imielskiej pt. Otwarta Księga należąca do cyklu Archeologia z mojej szuflady, o którym artystka pisze:
„Dawne przedmioty, drobiazgi ważne i nieważne zamieszkują zakamarki domu, szaf, półek, szuflad, leżą cicho, ukryte dla moich oczu, nieobecne w mojej pamięci, oczekują na ten właściwy czas, aby się ujawnić. Zamieszkałam pośród tych „osieroconych rzeczy” i nawiązałam z nimi „współpracę”. Czy naruszam prywatność dawnych właścicieli, gdy korzystam z ich mebli, jem z ich talerzy, zaparzam herbatę w porcelanowych dzbankach, gdy czytam pozostawione przez nich listy, dokumenty, książki, dotykam pamiątek, oglądam albumy ze zdjęciami, na których przedstawione postaci często ujawnione są w otoczce intymności? Pragnę wydobyć z chaosu rzeczy odnalezionych te najważniejsze dla mnie, poznać ich historię, ale również nadać im nowe znaczenia, nowy sens, obdarzyć „nieskończonym potencjałem zmiany” (M. Sznajderman), poprzez najnowsze prace chcę stworzyć moje własne opowiadanie o bliskich mi ludziach i miejscach „do trwań jej niegdysiejszych mieszkańców dolepiam moje trwanie, na ich śladach odciskam swój ślad – tworzę teraźniejszość dla tych, którzy nadejdą po mnie”.
Joanna Imielska, Otwarta księga 2, z cyklu Zapiski Jana K., 2019, papier, cienkopis, 52 x 72 cm O codziennym krzątactwie, niemożności uwolnienia się od rutyny i codziennych obowiązków mówi też praca Elżbiety Jabłońskiej „300 postaci”. Jest ona swoistym “rarytasem” na Aukcji, gdyż pochodzi z najwcześniejszego okresu twórczości artystki.
Elżbieta Jabłońska, 300 postaci, 1996, rysunek tuszem, 100 x 70 cm O historii i pamięci zapisanej w codzienności i zwyczajnych przedmiotach mówi też praca Katarzyny Podgórskiej-Glonti „Materialność pamięci”.
Katarzyna Podgórska-Glonti, Materialność pamięci, 2020, druk na dibondzie, 21 x 29,7 cm Warto wspomnieć tu jeszcze pracę Doroty Podlaskiej, która w czasie pandemii zaczęła tworzyć akwarele.
Dorota Podlaska, Po omacku, 2022, akwarela na papierze, 49×69 cm To właśnie jedną z nich zatytułowaną „Po omacku” artystka przeznaczyła na aukcję. Z kolei akwarela zatytułowana „Erytrocyty” podarowana została przez Katarzynę Jankowiak-Gumną ukazuje czerwone krwinki odpowiedzialne za przenoszenie tlenu w organizmie, które przypominają na obrazie kwiaty i układają się w piękny wzór.
Katarzyna Jankowiak-Gumna, Erytrocyty, 2021, akwarela na papierze, 39 x 29 cm Te wszystkie prace odczytać można w kontekście energii i potencji drzemiącej w codzienności, zwyczajnej krzątaninie, wspólnotowych działaniach oraz w cielesności i fizjologii. Bo mimo, że są one niezauważalne i wydawałoby się niepozorne, składają się na to, co można określić siłą kobiet.
- Opowiemy Wam o wojnie! (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)
Chciałabym, żeby ta opowieść nigdy nie powstała, żeby nie trzeba było organizować akcji pomocowych, zbiórek pieniężnych, żeby nie powstały prace artystyczne mówiące o bólu i cierpieniu czy wyrażające sprzeciw wobec wojny.
Jednak agresja militarna Rosji na Ukrainę, z której nową brutalną odsłoną mamy do czynienia od 24 lutego 2022 roku, wymusiła na nas nowe działania, ale też inne spojrzenie na sztukę.
Uczelnia, z którą jestem związana – Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu – otoczyła opieką studentki studiów artystycznych z Lwowa. Przebywają one w naszym Domu Plenerowym w Skokach i uczestniczą w zajęciach prowadzonych przez naszych wykładowców i wykładowczynie.
Prowadzimy też warsztaty dla dzieci w Galerii Szewska 16 i w tym samym czasie – naukę języka polskiego dla ich mam. Zainteresowanie jest ogromne, na początku kwietnia jednego dnia pojawiło się łącznie aż 70 osób.
Ponadto zgłosiły się do nas artystki i nieliczni artyści, którzy w wyniku agresji Rosji na Ukrainę, przyjechali do Poznania i chcą dalej działać w obszarze sztuki. Założyliśmy wspólnie grupę samopomocową, organizujemy kiermasze ukraińskiego rękodzieła. Myślimy też o otwarciu centrum sztuki ukraińskiej.
Oprócz tego, ze zależy nam na zapewnieniu godnych warunków bytowych dla studentek z Lwowa, do wszystkich naszych działań potrzebujemy materiałów plastycznych. Chcemy też, aby wolontariuszki z Ukrainy, które współpracują przy warsztatach dla dzieci otrzymywały za to choć skromne wynagrodzenie.
Potrzeby finansowe są więc ogromne i dlatego postanowiłam zorganizować Aukcję sztuki na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja o godz. 18 w Atrium na naszej Uczelni. Tydzień temu w MSN-ie widziałam świetną wystawę przed Aukcją „Artystki i Artyści na rzecz Uchodźczyń i Uchodźców”. Zebrano tam świetne dzieła, a dochód z ich sprzedaży zostanie przeznaczony na działania Fundacji Ocalenie.
W przypadku naszej poznańskiej aukcji, również można byłoby zorganizować wystawę, jednak, jak wszystkie działania pomocowe, aukcja została zorganizowana w błyskawicznym tempie. Mimo to wsparli ją wspaniali Artyści i Artystki, zaś partnerem aukcji został portal Artinfo.pl.
Na wystawę brakuje już czasu i miejsca, dlatego postanowiłam zaprezentować część prac tutaj na blogu, zwłaszcza te które można by wystawić pod wspólnym tytułem „Opowiemy Wam o wojnie”.
Jeszcze jeden wtręt wydaje się ważny. Przez wiele lat pracowałam w interdyscyplinarnym projekcie „Reprezentacje Zagłady w kulturze polskiej (1939 – 2019) prowadzonym przez prof. Sławomira Buryłę. Jego efektem jest dwutomowy zbiór obszernych tekstów, wśród których znajduje się moje studium poświęcone sztukom wizualnym. Przyznaję, że po tym czasie, chciałam już porzucić temat trudnej historii i wojennych traum. Rzeczywistość jednak zdecydowała inaczej.
Zbigniew Libera, Eroica – Studium, 1997, fotografia kolorowa, ap. 1/2, 30,5 x 40 cm Dlatego przedziwną koincydencją jest, że jedną z pierwszych prac, które zostały zgłoszone na Aukcję jest fotografia-studium „Eroiki” Zbigniewa Libery z 1997 roku. W swoich badaniach uznałam ją za ściśle powiązaną z “LEGO. Obozem koncentracyjnym”, gdyż również odwołuje się do ikonografii Zagłady (m.in. do zdjęć ukazujących kobiety w Auschwitz zapędzane do komory gazowej). Artysta w „Eroice” wypreparował coś, co wiązało się nie tylko z samym mechanizmem Zagłady, ale również z upokorzeniem ze względu na płeć, a więc ze specyfiką doświadczeń ofiar – kobiet. Dzisiaj w kontekście zbrodni wojennych Rosjan, między innymi gwałtów w Buczy, praca nabiera nowego przerażającego kontekstu.
Beata Sosnowska, Bucza, 2022, akryl na płótnie 50 x 50 cm Dlatego zestawiłabym ją z obrazem „Bucza” Beaty Sosnowskiej, która w lapidarny i niezwykle wymowny sposób odnosi się do zbrodni Rosjan w Ukrainie.
Jeszcze inną pracą, która została zgłoszona na samym początku jest obraz Jakuba Najbarta „Putinowi” z 2014, który powstał jako reakcja na zbrojną aneksję Donbasu przez Rosjan. Praca została podarowana przez Katarzynę Jankowiak Gumną z Kolekcji ABC Gallery, oczywiście za zgodą artysty.
Jakub Najbart, Putinowi, 2014, olej na płótnie, 80 x 100 cm Na aukcję zgłosili swoje dzieła również artyści pochodzący z Ukrainy, jak Vitalii Shupliak, którego rysunek z 2020 roku wydaje się być wskazaniem na życie i tworzenie sztuki (konstruktywistyczny równoległy czarny krzyż) w cieniu wojny. Sam Vitalii napisał pod moją opieką kilka lat temu ważną i interesującą pracę magisterską na temat działań artystycznych podejmowanych w kontekście aneksji Donbasu.
Vitalii Shupliak, Rysunek, 2020, technika mieszana, 42 x 28 cm Jeszcze bardziej poruszają aktualne prace ukraińskich twórców wskazujące na grozę aktualnej sytuacji, jak „Ofiara Wojny” Dimy Krasnego. Artysta pochodzący z Makarowa w obwodzie kijowskim po wybuchu wojny znalazł się w Poznaniu, a obecnie przebywa na rezydencji artystycznej w Gdańsku. Tworzy obecnie obrazy i malowaną ceramikę, które w oszczędnej, surowej formie wskazują na wojenną przemoc.
Dima Krasnyi, Ofiara wojny, 2022, płótno, farba olejna, 40 x 60 cm Na okrucieństwa dokonywane przez Rosjan w Ukrainie chcą też zwrócić uwagę młodzi twórcy z Mikołajewa: Jane i Ramzes Fartukowy. Oni również uciekli przed wojną do Poznania, zostawiając w Ukrainie swoich rodziców oraz ukochanego kota. Żenia ze łzami w oczach pokazywała mi zdjęcia swojego pupila. Ich obraz zatytułowany „Lustro” w sposób metaforyczny i abstrakcyjny przywołuje grozę wojny i poczucie zagrożenia. W tym przypadku dochód ze sprzedaży obrazu ma być bezpośrednio przeznaczony dla tej dwójki młodych twórców.
Roman i Jane Fartukovy, Lustro, 2022, olej, 50 x 60 cm O swoim lęku o bliskich oraz tęsknocie za poczuciem bezpieczeństwa opowiada obraz artystki pochodzącej z obwodu sumskiego Nadii Bilokur „Wzmianka o schronieniu”.
Nadiya Bilokur, Wzmianka o schronieniu, 2022, akryl na płótnie, 40 x 50 cm Tęsknota za dawnymi bezpiecznymi czasami jest też obecna w grafice z cyklu „Hołobutów” poznańskiego artysty Stefana Ficenra. Cofa się on do czasu przed II wojną światową i miejsca pochodzenia części jego rodziny. Hołobutów leży na terenie dzisiejszej zachodniej Ukrainy, a grafiki powstały na podstawie negatywów z rodzinnego archiwum z lat 1930-1939. Artysta integruje w materię tych zdjęć, uwspółcześnia je, dając im w ten sposób nowe życie. Jego spojrzenie jest pełne nostalgii i smutku, bo wie, co wydarzyło się krótko po zrobieniu tych zdjęć, a więc, że ten „sielski świat zapisany na kliszy runął i zniknął na zawsze”, jak napisała Joanna Ficner. Znowu współczesny kontekst nadaje tej pracy aktualności, bo wiemy przecież od naszych gości i gościn przyjeżdżających z Ukrainy, że często żyli oni w szczęściu i dobrobycie i nikt nie był świadomy tego, jak łatwo i szybko agresorzy mogą zniszczyć nasz bezpieczny świat.
Stefan Ficner, Hołobutów VIII, 2015, litografia barwna, cynkografia, 70 x 100 cm Wszyscy artyści i artystki, którzy ofiarowali swoje prace na aukcję okazali tym gestem swoją solidarność z obywatelami i obywatelkami Ukrainy. Niektórzy wyrażają to też poprzez otwarty sprzeciw wobec polityki Putina zawarty w ich pracach.
Jerzy Kosałka, Flaga, 2022, obiekt, 125 x 75 cm, 1/3 Jerzy Kosałka stworzył ukraińską „Flagę”, na tle której umieszczony został dwugłowy rosyjski orzeł, który został rozstrzelany i pokonany. Niebiesko-żółte kolory pojawiają się w „Obrazie dwustronnym” Piotra C. Kowalskiego.
Piotr C. Kowalski, Obraz podwójny, 2020, 2022, akryl i dwie tubki po akrylach na płótnie, 65 x 45,5 cm Max Skorwider i Szymon Szymankiewicz przedstawili w swoich plakatach własną interpretację słynnego hasła „Idi na chuj”.
Max Skorwider, Idi na chuj, druk pigmentowy, 29,5 x 42 cm, 1/3 Szymon Szymankiewicz, Idi na chuj, 2022, druk UV, 70 x 50 cm Całą serię prac antyputinowskich podarował na aukcję Janusz Marciniak. Jedna z nich jest szczególnie przejmująca, gdyż artysta otwarcie mówi nie tylko o swoim przerażeniu i złości, ale i o poczuciu bezsilności wobec tych potwornych zbrodni.
Janusz Marciniak, Słowa/Words, druk cyfrowy, 2022, 29,7 x 42 cm Solidarność z Ukrainą wyrażają również prace studentek i studenta profesora Marciniaka: Moniki Bartosiak, Moniki Szczygieł i Hjörleifura Halldórssona.
Monika Bartosiak, Matrioshka, 2022, druk cyfrowy, 42 x 29,7 cm Monika Szczygieł, Antysestemowa czułość, akryl, 70 x 70 cm Pracą nie tylko dedykowaną Ukraińcom i Ukrainkom, ale też stworzona przy współudziale osób z doświadczeniem uchodźczym jest „Oksytocyna nr 66” Aleki Polis. Według zamysłu artystki, prace z tej serii, odnoszące się do formy mandali, w której kwadrat zastępuje koło, mają przywracać harmonię, spokój i wytwarzać dobrą energię. Ta malowana była z intencją przywrócenia pokoju w Ukrainie. Bardzo ważne w tym przypadku jest podobrazie, na którym zebrane są podpisy współautorek pracy i miejsca, z których pochodzą.
Aleka Polis wraz z twórczyniami z Ukrainy, Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy. Wersja mandaliczna, 2022, 137 x 137 cm Te ostatnie prace mówią bezpośrednio o nadziei, solidarności oraz potrzebie czułości. Pokazują zarazem, jak ważną rolę odgrywa sztuka w czasach marnych. Bo chodzi nie tylko o upamiętnianie i pozostawienie świadectwa, ale i o możliwość pocieszenia, a także poczucie ocalenia człowieczeństwa. Taka zresztą była konkluzja moich badań twórczości powstającej w cieniu Zagłady. Pisałam też, że sztuka była formą upamiętniania oraz daru i jakże aktualne jest to w kontekście prac artystycznych przeznaczonych na Aukcję na rzecz Osób z Ukrainy. Oczywiście przedstawione prace to tylko wycinek wszystkich dzieł przeznaczonych na Aukcję, cały katalog znajduje się na stronie artinfo.pl.
Pozostali Artyści i Artystki: Katarzyna Swinarska, Maciej Kozłowski, Iwona Demko, Joanna Imielska, Agata Zbylut, Izabella Gustowska, Rafał Boettner- Łubowski, Monika Drożyńska, Eugeniusz Skorwider, Anna Maria Brandys, Katarzyna Jankowiak-Gumna, Mojnika Shaded, Katarzyna Podgórska-Glonti, Natalia Karczewska, Marek Haładuda, Piotr Bosacki, Monika Mamzeta i Rafał Górski, Dorota Podlaska, Jakub Malinowski, Piotr Wołyński, Natalia Wegner, Marc Tobias Winterhagen, Paweł Flieger, Tomasz Kalitko, Magdalena Parnasow-Kujawa, Magdalena Starska, Jesús Herranz Martin, Adam Nowaczyk.
- Funart Marty Antoniak
Na najnowsze prace Marty Antoniak, prezentowane od 16.11. w poznańskiej Galerii ABC, składają się ceramiczne figurki pochodzące z czasów PRL-u ustawione na 12-metrowej półce oraz obrazy, których materia została stworzona z drobnych przedmiotów pochodzących głównie z jajek niespodzianek, zaś całość pokryta jest błyszczącym lakierem lub zatopiona w kilku warstwach żywicy. Obrazy – reliefy, poprzez specyficzny połysk, jeśli nie wręcz iskrzenie, sprawiają wrażenie, jakby również były ceramiczne. W jednym, i drugim przypadku mamy do czynienia z użyciem tego, co zastane i gotowe: ceramicznych figurek piesków, misi, kotków, zajączków oraz elementów zabawek: figurek z niemieckich jajek niespodzianek zbieranych na przełomie lat 80. i 90. XX wieku oraz koralików, klocków i innych drobnych elementów. Oprócz figurek należących do artystki, znalazły się w tych zbiorach również okazy kupowane przez nią na pchlich targach, czy portalach takich jak Allegro. Wszystkie więc miały swoich właścicieli i stanowią część ich biografii.
Poprzez polakierowanie figurek i obrazów, a także specyficzny sposób wyeksponowania kojarzą się one z jakimiś znaleziskami archeologicznymi, z czymś pochodzącym z dawnych czasów i zakonserwowanym, aby ocalić ten unikatowy materiał przed zniszczeniem wynikającym z upływu czasu. Ustawione na półce figurki układają się w ciągi typologiczne, możemy więc obserwować wariacje na przykład na temat machającego kotka czy figurki misia. Ten sposób ekspozycji dodatkowo wzmacnia skojarzenie z ekspozycją w muzeum archeologicznym, gdzie często grupuje się eksponaty według ich typologii. Na tych figurkach został niezbyt dokładnie rozprowadzony lakier, co z jednej strony wydaje się je konserwować, ale z drugiej – nadaje im wrażenie śliskości i czegoś niepokojącego. Stają się one reliktem z poprzedniej epoki, z czasu dzieciństwa, który, choć miał miejsce niedawno, wydaje się już bardzo odległy i archaiczny.
Artystka nadała wystawie tytuł Xerion. Tą nazwą grecki alchemik Zosimos z Panapolis określił kamień filozoficzny, a więc legendarną substancję, która miała umożliwić zamianę metali nieszlachetnych w szlachetne, przede wszystkim w złoto. U Antoniak to, co banalne, zwyczajne, stare zabawki i figurki zostają zamienione w prace artystyczne, nabierając przy tym nowego „szlachetnego” wymiaru. Kiczowate i banalne przedmioty pochodzące z kultury masowej zostają w ten sposób podniesione do rangi sztuki. Ich celowe postarzenie oraz specyficzne wyeksponowanie sprawiają, że zamieniają się w drogocenne znaleziska z przeszłości. Odnoszą się też do procesu pamięci, zwłaszcza tych osób, które pod koniec okresu PRL-u zbierały podobne figurki i zabawki. Przywołują w ten sposób pamięć dzieciństwa przeżytego w okresie niedoboru dóbr konsumpcyjnych oraz specyficznych przedmiotów służących estetyzacji własnego otoczenia. Sama będąc dzieckiem zbierałam właśnie takie ceramiczne figurki, jak te, które zostały wyeksponowane w Galerii ABC. Ustawiałam je na półce PRL-owskiej meblościanki, starając się jak najlepiej je wyeksponować. Brązowy kotek z intensywnie zielonymi oczami był moim ulubieńcem. W wyniku dorastania, zmian wystroju swojego pokoju, a w końcu przeprowadzek te PRL-owskie cacuszka znalazły się na śmietniku, część z nich prawdopodobnie stłukła się już wcześniej. U Marty Antoniak imponująca jest liczba zebranych figurek. Jakby mijający czas był dla nich bardzo łaskawy, choć po bliższym przyjrzeniu się widać, że część z nich również uległa uszkodzeniom; noszą też ślady użytkowania przez ich poprzednich właścicieli. W ten sposób ujawniona zostaje ich biografia, a więc to, co za Arjunem Appudaraiem możemy określić społecznym życiem przedmiotów.
Czasy, z których pochodzą ceramiczne figurki – to lata 70. i 80. XX wieku. To okres rozbudzania potrzeb konsumpcyjnych Polaków („Złota era Gierka”), a następnie braków podstawowych produktów i pustych sklepowych półek w latach 80. Symbolem luksusu były towary otrzymywane w paczkach od krewnych czy znajomych z za granicy, w tym – jajka niespodzianki, kryjące w sobie kolorowe, za każdym razem inne fikuśne figurki. Generalnie, można wskazać za Iwoną Kurz, że „dwudziestowieczna historia Polski jest jednak raczej historią ‘niedosytu’ społecznego. Popyt, budowany na własnych potrzebach, ale podsycany obrazami z ‘lepszych’ stron świata, zwykle wyprzedzał podaż” (Iwona Kurz, „Konsumpcja: ‘coca cola to jest to!’”, [w:]: Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach, pod red. Małgorzata Szpakowska, Warszawa, WAB 2008, s. 146). Sytuacja zmieniła się diametralnie w latach 90., kiedy Polacy mogli zacząć korzystać z uroków konsumpcji: „Nic dziwnego zatem, że kiedy wreszcie […] mogli zacząć kupować – najpierw w wyniku liberalizacji gospodarki Mieczysława Rakowskiego, potem w wyniku reform Leszka Balcerowicza – chcieli kupować wszystko, w każdej chwili (sklepy całonocne i pracujące cały tydzień), wszędzie (sklep na każdym roku) i za wszystko” (ibidem,, s. 156). Można mówić wręcz o zachłyśnięciu się konsumpcją i popadnięciu w kulturę nadmiaru.
Podejrzewam, że wiele osób z mojego pokolenia mających dzieci, robiło wszystko, aby tym dzieciom niczego nie brakowało, zaś kupowanie ubrań i zabawek było też rekompensatą za nasze ubogie dzieciństwo. Kiedy kupowałam synom jajka niespodzianki, kupowałam je tym samym również sobie, aby doświadczyć błogiej radości związanej z odkrywaniem kryjącej się w nim figurki… W czasie ich dzieciństwa, to ich półki zapełniały się co ciekawszym okazami, było ich jednak tak wiele, że część trafiała do szuflad, a potem do specjalnie kupowanych dla nich pojemników, inne były po prostu wyrzucane. Bo to już nie było dziesięć ceramicznych figurek, jak w moim dziecięcym pokoju. To były dziesiątki, jeśli nie setki plastikowych… śmieci. Tak oto przeskoczyliśmy z rzeczywistości niedoboru do świata nadmiaru.
Wskazując na specyfikę wcześniejszych obrazów Marty Antoniak, których materia powstała z figurek z jajek niespodzianek, Marta Smolińska pisała o tych ostatnich: „Każda z nich nosi pamięć wielokrotnego dotyku: najpierw rąk, które wydobyły ją z opakowania i złożyły w całość, a potem wszystkich tych, którzy się nią bawili. Antoniak, kumulując w swoich obrazach to, co wyrzucają lub wyprzedają inni, określa samą siebie jako tę, która z plastikowych odpadów i niepotrzebnych nikomu zabawek kreuje nowy plastikowy świat. Każda z zabawek nosi pamięć dotyku artystki i emanuje haptyczną atmosferą, generowaną przez wielobarwność poszczególnych figurek” (Haptyczność poszerzona. Zmysł dotyku w sztuce polskiej przełomu drugiej połowy XX i początki XXI wieku, s. 121, 122).
Na najnowszych obrazach możemy odnaleźć między innymi figurki Egipcjan, muszelki, ośmiornice, kwiatki, cyferki – wszystko to zostało połączone i zalane błyszczącą masą. Antoniak prezentuje również obrazy, w których figurki wydają się zamieniać w popiół, jakby nastąpił jakiś kataklizm, który dokonał zniszczenia świata tych niemal psychodelicznych cudowności. Porównanie z archeologią wydaje się tu uzasadnione i mające odniesienie do historii. Wybuch wulkanu Wezuwiusz, który zniszczył Herkulanum i Pompeje w 79 roku naszej ery spowodował zarazem, że do naszych czasów przetrwały zabytki z tych miejsc. Zalewająca miasta lawa, a następnie przykrywający je popiół dokonały zakonserwowania znajdujących się tam dzieł sztuki. Do naszych czasów nie miałyby szans dotrwać malowidła pompejańskie ze względu na to, że używane wówczas składniki farb powodowały, że obrazy szybko traciły kolory, a namalowane sceny – po prostu znikały. Podobnie rzeźby – prawdopodobnie w wyniku kolejnych przebudów – uległyby zniszczeniu. To największy paradoks historii, że właśnie katastrofa doprowadziła do ocalenia pompejańskich zabytków odkrytych przez archeologów czasów nowożytnych. Dzieła pompejańskie stały się w ten sposób nośnikami pamięci, pozwalającymi odtworzyć życie i kulturę mieszkańców Pompei i Herkulanum. Nie wszystkie okazały się wygodne dla ich odkrywców, niemały kłopot sprawiły badaczom tzw. pompejańskie sprośności. Dla pornograficznych dzieł stworzono nawet specjalne Tajemne Muzeum.
Wspomniałam już, że moje ceramiczne figurki zwierzątek skończyły swój żywot na śmietniku, podobnie stało się z zabawkami z jajek niespodzianek, które zbierane były przez moich synów. Może gdzieś na dnie jakiejś szafy leży jeszcze pudełko z resztką ocalałych figurek? W przypadku prac Marty Antoniak, działania artystyczne budzą z powrotem do życia stare i porzucone figurki i zabawki, w pewien sposób odtwarzając świat dzieciństwa ich użytkowników.
Co kieruje artystką, aby utrwalić te banalne pozostałości dziecięcych czasów?
Artystka wskazuje przede wszystkim na fascynację, pociągają ją wytwory kultury masowej i ujawniająca się w nich ekspresja. Figurki z jajek niespodzianek cechują się niesamowitą dziwacznością pomysłów, między innymi poprzez łączenie różnych kulturowych tropów. Tym samym, jak mówi, można ich świat potraktować jako swoiste odzwierciedlenie części podświadomości zbiorowej, może nawet trochę jak narkotyczną wizję.
Dla mnie ta fascynacja Marty Antoniak ma w sobie coś, co można jej prace połączyć z fan-artem. Samo to zjawisko nie jest łatwe do zdefiniowania, opiera się przede wszystkim na odniesieniach do kultowych postaci i wytworów pojawiających się w kulturze popularnej. Chodzi przede wszystkim o twórczość fanów pewnych kulturowych i niezwykle popularnych zjawisk.
Marta twierdzi, że nie określiłaby siebie fanką, ale bardziej badaczką tej kultury, mam jednak wrażenie, że można mówić tu o pewnym podobieństwie.
Magnus Schodroski opisując zjawisko fan-artu, zaczyna od wyjaśnienia znaczenia słowa fan (“The World of Fan-Art: Fan Art as Contemporary Art Form”). Słownik PWN daje nam proste i jasne wyjaśnienie: „zapalony sympatyk kogoś lub czegoś”. Używa się też określenia fandom, oznaczającego grupę fanów. Najczęściej możemy spotkać fandomy odnoszące się do fantastyki, mangi, anime, RPG, ale są też fandomy piosenkarzy, aktorów, seriali telewizyjnych i kreskówek. To właśnie w tych grupach powstają produkcje fanowskie, jak na przykład rozmaite grafiki odnoszące się do kultowych postaci, przeróbki gier, poboczne opowieści związane z jakąś produkcją (np. twórczość fanów Harry’ego Pottera). Oczywiście tego rodzaju wytwory, które tworzone są głównie przez twórców nieprofesjonalnych nie znajdują uznania w tzw. świecie sztuki, mogą jednak inspirować artystów do podejmowania własnych działań, mających pewne cechy fanowskich produkcji czy też tworzenia własnych artystycznych analiz tego zjawiska. Najważniejszym odniesieniem będzie tu przywołanie ikonicznych popularnych postaci, figur czy produkcji. I w tym właśnie obszarze umieściłabym twórczość Marty Antoniak, zaś obszarem fascynacji i analizy – są u niej wytwory kultury popularnej: dziecięce zabawki i figurki.
W przypadku twórczości fanowskiej – znajduje ona swoich zwolenników wśród innych fanów danej produkcji kulturowej. Staje się obszarem wzmacniającym wspólnotę oraz fanowską tożsamość budowaną poprzez wspólne zainteresowania i fascynacje. Twórczość Marty Antoniak również dotyka obszaru wspólnoty wyobraźni. Jej prace przywołują pamięć dzieciństwa, a przede wszystkim dziecięcych kolekcji. Warto jednak pamiętać, że te wspólnoty wspomnień różnią się od siebie. Ceramiczne okazy mogą przywołać w osobach takich jak ja sentyment, powodowany wyjątkowością i swego rodzaju drogocennością tych figurek, czy wspomnienia specyficznego dotyku ich gładkiej powierzchni, tworzenia z nich swoistych „wystawek” czy oczekiwania na zdobycie następnego okazu. W przypadku osób, które zbierały figurki z jajek niespodzianek mogą to być również wspomnienia oczekiwania, fascynacji ich dziwnością, tworzenia określonych tematycznych podzbiorów (np. Egipcjanie), ale też nadmiaru i przesytu. Tym samym prace Antoniak pokazują, jak bardzo nasze wspomnienia łączą się ze społecznym kontekstem czasów, w których dorastaliśmy, zaś same przedmioty służące artystce za materiał jej działań mają swoje określone historyczne biografie. Tym samym stają się one swoistymi nośnikami pamięci.
(dokumentacja wystawy: dzięki uprzejmości Artystki)
- 100,5! Życzenia dla Piotra C. Kowalskiego
Tym razem nie napiszę o strasznej sztuce, ani o pandemii.
Bo okazja jest uroczysta, a jest nią obchodzony 23 czerwca 2021 jubileusz 70. urodzin Piotra C. Kowalskiego.
Spieszę więc ze spóźnionymi, ale najlepszymi życzeniami, oczywiście 100,5!!!
Piotr C. Kowalski, profesor na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, to autor obrazów m.in. smacznych i niesmacznych, przejezdnych i przechodnich, granicznych i zagranicznych, grzecznych i grzesznych, skończonych i nieskończonych, pocztowych i urodzinowych, gorących i mroźnych (te ostatnie współtworzy wraz z Joanną Janiak). Jego maksymą są słowa Maxa Ernsta: „Malować można wszystkim, także farbami”.
Warsztaty na Pol’And’Rock 2019 Może uznać Artystę za archeologa codzienności, co zaprezentował na wystawie MOJA ARCHEOLOGIA w 2019 roku w Instytucie Archeologii UAM w Poznaniu. O tej wystawie pisałam:
Piotr C. Kowalski zbiera między innymi porzucone i zepsute zapalniczki, własne zużyte aparaty fotograficzne począwszy od rosyjskiego Zenita, który kupił jeszcze na studiach; stare kalendarze, zardzewiałe i powyginane gwoździe z zawalonej stodoły w Nienawiszczu; bilety kolejowe, tramwajowe i autobusowe; puste tubki po farbach, zeschnięte stare pędzle, zużyte ołówki, kredki i flamastry, maszynki do golenia i znalezione na wsi końskie podkowy. Zbiera cegły z różnych stron świata, dawne i obecne napisy na murach, a także oryginalne, autentyczne tablice z różnymi cytatami, np. „Bądź czujny, wróg czyha” czy np. „Polska kultura własnością całego narodu”. Zbiera też stare skorupy, piasek z różnych stron świata; a także wszystko, co dotyczy nazwiska Kowalski, w tym swoje własne pieczątki.
Zdjęcie z wystawy Moja archeologia Zbiera też wszystko, co dotyczy bobrów, fascynuje go ich pęd do stawiania tam, układania drewna, a tym samym do zmieniania krajobrazu. Bobrom poświęcił BARDZO BOBRĄ WYSTAWĘ nie bardzo dobrych bobrów i nie tylko w Galerii Bielskiej BWA w Bielsku Białej w 2020 roku.
Piotr C. Kowalski, Bardzo Bobra Wystawa, fot. Galeria Bielska BWA Inną charakterystyczną cechą jego twórczości jest współpraca z innymi. W powstawaniu obrazów przejezdnych i przechodnich pomagają mu znajomi oraz obcy, rozkładając z nim płótna, przechodząc i przejeżdżając po nich. Niektórzy zaś wywożą te płótna w odległe krańce świata. Piotr zachęca ludzi do kreatywnych działań opartych na relacjach, wchodzenia w interakcje, tworzenia wspólnych sytuacji. Pokazuje, jak myśleć i działać niekonwencjonalnie i niezwyczajnie.
1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl Piotr C. Kowalski to wulkan energii, która udziela się uczestnikom i uczestniczkom jego działań. Uwidoczniło się to szczególnie w czasie naszych wspólnych akcji na Akademii Sztuk Przepięknych Pol’And’Rock w 2018 i 2019 roku. Zresztą to właśnie Piotr był inicjatorem naszej przygody z tym niezwykłym Festiwalem. Już wcześniej, w Jarocinie wykonywał Obrazy przejściowe ala ABBEY ROAD i marzyło mu się, aby zrobić to także na Najpiękniejszym Festiwalu Świata.
1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl W efekcie powstały Obrazy przejściowe, Wódstokowe, czyli 1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD. Były to działania na rozłożonych na trawie i na piachu płótnach, po których przechodzili ludzie, niczym Beatlesi na okładce płyty Abbey Rock, przybierając różne pozy i inicjując zabawne sytuacje.
1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl W akcje bardzo chętnie włączali się festiwalowicze traktując „przejścia dla pieszych” jako okazję do wspólnej zabawy i integracji. Zdjęcia ukazują tę niesamowitą energię Piotra, uczestniczących w akcji osób oraz samego Jurka Owsiaka i całego Festiwalu.
1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl 1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Piotr C. Kowalski W Kostrzynie artysta prowadził też warsztaty polegające na tworzeniu Obrazów Smacznych, malowanych naturalnymi barwnikami, np. burakami i jagodami.
Warsztaty w Kostrzynie nad Odrą, 2018, fot. Kadr.org.pl Warsztaty na Pol’And’Rock 2019 Na jubileuszowym 25. Festiwalu Pol’And’Rock w 2019 roku Piotr zorganizował akcję 25×25. Uczestnicy i uczestniczki Festiwalu wykonali 25 niepowtarzalnych obrazów z logo 25. festiwalu Pol’and’Rock. Powstałe prace posłużyły też do wykonywania wspólnych układów i zdjęć, a w styczniu 2020 zostały sprzedane na aukcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
25×25, fot. Kadr.org.pl 25×25, fot. Kadr.org.pl Także podczas tej edycji Festiwalu powstawały Obrazy Smaczne, a przy okazji Piotr C. Kowalski wykonał panoramiczny happening owocowy.
Panoramiczny happening owocowy Ponadto obdarowywał innych swoimi niezwykłymi tęczowymi okularami w kropki, akcentując potrzebę kolorowego spojrzenia na świat.
fot. Kadr.org.pl Sztuka tworzona przez Piotra C. Kowalskiego realizuje się w międzyludzkich relacjach. Jest spotkaniem, darem dla innych, radością, pamiątką, utrwalaniem obecności.
Życzę Tobie Dostojny Jubilacie, drogi Piotrze, abyś pozostał w dobrym zdrowiu, wiódł szczęśliwe życie, odnosił nieustanne sukcesy i abyś pozostał pełen energii, by Twoja sztuka wciąż mogła sprawiać radość innym!
- Jolanta Brach-Czaina i znaczenie krzątactwa
Wszyscy egzystujemy pomiędzy światem domowej krzątaniny i sferą publicznej aktywności. Każdy z nas ma swoje preferencje – są wśród nas samotnicy, którzy wolą spokojne bytowanie w zaciszu domowym i osoby towarzyskie, które nie wyobrażają sobie życia bez spotkań z innymi. Tym ostatnim szczególnie w obecnej sytuacji doskwiera ich brak. Teraz, gdy kontakty społeczne i towarzyskie zostały ograniczone, domowa krzątanina wybija się na plan pierwszy. Okazuje się, że nie jest ‚nic-nie-robieniem’. Składa się z wielu drobnych, często niezauważalnych czynności.
Krzątanina, jak pisała Jolanta Brach-Czaina, jest jednak podstawą naszej egzystencji. Nieustanne porządkowanie, rytmy dnia wyznaczane przez godziny posiłków, jego dynamika wynikająca z naszej biologii, krzątanina podczas przygotowywania jedzenia i sprzątania po nim, zdarzenia zwykłe, choć dramatyczne – jak pogoń za autobusem czy walka z żywiołem brudu – to wszystko, według Brach-Czainy, jest krzątactwem i świadczy o naszym zakorzenieniu w codzienności. Jesteśmy skazani na krzątactwo, a to „osadza codzienność w metafizycznym porządku rzeczy, w którym istnienie konfrontowane jest z nicością” (Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia, Wydawnictwo eFKa, Kraków 1999, s. 78).
„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. A że fakt istnienia przeżywamy jako niezwykle ważny, więc ogarnia nas zdumienie, ilekroć uświadamiamy sobie, że upływa ono na drobiazgach. Codzienność stanowiąca tło egzystencjalne zdarzeń niezwykłych, których oczekujemy – często nadaremnie – może więc decydować o wszystkim. Ma wymiar drobny. Częstotliwość dużą. Jest niezauważalna” (s. 55). Bo przecież bez codzienności nie ma niczego, bez niej nie zrozumielibyśmy znaczenia rzeczy niezwykłych, niecodziennych, wielkich – pisała filozofka.
16 marca zmarła profesorka filozofii Jolanta Brach-Czaina. Jej teorie miały ogromny wpływ nie tylko na polską myśl feministyczną, ale też na sztukę współczesną i jej odczytywanie.
Najbardziej znane książki Jolanty Brach-Czainy to Szczeliny istnienia (1992) oraz Błony umysłu (2003). W tej pierwszej pojawiły się takie kategorie, jak: mięsność oraz krzątactwo. To one właśnie najbardziej przyciągnęły uwagę artystów i artystek oraz krytyków i krytyczek. Grzegorz Klaman mówiąc o w swoich pracach odnosił się do pojęcia mięsności. Artystka Anna Płotnicka w odniesieniu do tego drugiego pojęcia zorganizowała dwie edycje wystawy Krzątanina w 2004 roku (w BWA w Zielonej Górze oraz w BWA Awangarda we Wrocławiu). W 2006 roku zorganizowała z kolei wystawę Zamieszkiwanie – Sich Einrichten w Motorenhalle w Dreźnie oraz rok później – we Wrocławiu. Sama tworząc wystawę Mikroutopie codzienności (CSW Toruń, 2013) z centralną częścią poświęconą temu, co domowe i prywatne też inspirowałam się myślą filozofki. Myśląc o sztuce artystek nie sposób nie zauważyć tego, jak bardzo wprowadziły do sztuki codzienność, skupiając się na trywialnych czynnościach takich jak obieranie ziemniaków, czy krzątanie się w kuchni. Często ich sztuka właśnie z tego codziennego krzątactwa wyrastała.
Julita Wójcik, Obieranie ziemniaków, 2001 Elżbieta Jabłońska, Zasiedzenie, 2004 - Czego nam brakuje? Najnowszy film Izy Chamczyk
Minął rok od wykrycia pierwszego przypadku koronawirusa w naszym kraju oraz ogłoszenia przez WHO pandemii. Od roku żyjemy w tym dziwnym czasie, jakim jest epidemia. Idzie jednak wiosna i choć coraz częściej mówi się, że mamy do czynienia już z trzecią falą, mimo wszystko warto spojrzeć w przyszłość z optymizmem. Coraz więcej osób będzie zaszczepionych, coraz większa liczba ludzi ma już przeciwciała. Nawet, jeśli epidemia nie skończy się szybko, wiemy coraz więcej na temat nowego wirusa, a także tego, jak się przed nim chronić. Wiemy też, że musimy żyć na tyle normalnie, na ile jest to możliwe, żeby nie zwariować.
Brakuje nam kontaktów towarzyskich, przypadkowych spotkań, rozmów przy piwie, wyjazdów, koncertów, uśmiechu innych ludzi i możliwości ich przytulenia. O tym mówią osoby zaproszone przez Izę Chamczyk do jej projektu pod tytułem Brak. Paradoksalnie widzę w tym filmie nadzieję na przepracowanie sytuacji. Zaczęłam swój pierwszy wpis na tym blogu od performance’u Izy, który oddawał ogromną nerwowość początku epidemii, bombardowanie nas przez sprzeczne komunikaty, niewiadomą, przed którą zostaliśmy postawieni. Dzisiaj chyba towarzyszy nam większy spokój i nadzieja na lepszy czas.
Mi osobiście brakuje najbardziej możliwości bezpośredniego spotkania ze studentami i studentkami, wykładów i zajęć w realu, bezpośredniej wymiany myśli.
Bardzo liczę na to, że w następnym roku akademickim będziemy mogli się już spotykać i prowadzić zajęcia na miejscu. Znajoma ma nadzieję, że pomogą w tym szczepienia.
Nie wyobrażam sobie takiego życia dalej. Dla mnie ta szczepionka to nadzieja – mówi.
I tego musimy się trzymać. I oby wreszcie pojawiło się światełko w tunelu, jeśli chodzi o polską politykę, bo ta wydaje się momentami bardziej szkodliwa niż zaraza.
Celnym podsumowaniem tego roku są słowa Ingi Iwasiów, która napisała na swoim FB:
Po roku najbardziej doskwiera mi chyba rozjechanie wyjątkowości sytuacji i tej całej machiny codzienności, tej odpowiedzi świata, która jest nieadekwatna do doznań, poniesionych strat, indywidualnego bólu oraz ewidentnych absurdów systemu społecznego i politycznego, które nas determinują. Jakby pandemia szła środkiem, a po bokach działo się dzianiem nawykowym.
Ale tak to chyba jest z epidemiami. Przychodzą, burzą nasze nawyki i przyzwyczajenia, sprawiają, że świat przewraca się do góry nogami, powodują straty i nieszczęścia, a jednak życie toczy się dalej…
- Wsparcie dla Strajku Kobiet od Kateriny Glazkowej
W związku z tym, że większość ostatnich wpisów dotyczy Strajków Kobiet oraz strajkowej ikonografii, nie sposób pominąć tu historii grafiki Kateriny Glazkovej wykorzystanej przez antyaborcyjną fundację.
Kiedy antyaborcyjne plakaty zalały ulice wielu polskich miast, nie mogłam zrozumieć, jak cyniczna musi być organizacja, która wyłożyła na to ogromne pieniądze. Jeśli ktoś głosi, że jest za życiem, niech faktycznie wspiera tych, którzy żyją i wsparcia potrzebują. Na przykład niech zorganizuje pomoc dla matek dzieci z niepełnosprawnościami. Zresztą, w obecnej sytuacji pandemii, wiele jest osób potrzebujących wsparcia, potrzebna jest solidarność, uważność i dbałość o tych, o których mało kto pamięta i którzy walczą o godne życie. Tymczasem ktoś wolał obkleić nasze ulice serduszkami, które rzekomo miały udowadniać antyaborcyjne racje.
W gruncie rzeczy jednak od początku nie było to takie jednoznaczne. Rozmawiałam z rodziną i ze znajomymi o tym, jakie reakcje wzbudzają w nich te plakaty. Czy podzielają moją wściekłość? Mój mąż patrząc na nie powiedział, że mu nie przeszkadzają, bo przynajmniej nie przedstawiają zmasakrowanych płodów, a ze względu na brak jakiegokolwiek napisu, można ten obrazek interpretować na różne sposoby. Jedna ze znajomych powiedziała wprost, że odbiera grafikę jako wskazanie na to, że rodzić powinny się dzieci chciane i kochane.
Nie miałam do tych spostrzeżeń większego przekonania, jednak od początku byłam pewna, że reklamy staną się obiektem subvertisingu, a więc partyzanckich działań w przestrzeni reklamowego komunikatu, mających na celu odwrócenie jego znaczenia. Okazały się na to bardzo podatne i wiele z nich stało się tym samym plakatami na rzecz prawa wyboru. Oto kilka przykładów, znalezionych w sieci:
Jeden z doklejonych tekstów bardzo celnie odniósł się do kwestii, która nurtowała mnie od początku: hipokryzji i cynizmu organizacji, która opłaciła tę antyaborcyjną akcję. Okazało się zresztą, że jest to fundacja, która ma między innymi na celu zapewniać pomoc socjalną dzieciom i młodzieży. Ale, jak widać, woli inwestować w plakaty.
Niedawno udało się odnaleźć autorkę grafiki. Rosyjska ilustratorka, Katerina Glazkowa nie miała pojęcia o tym, że jej grafika, zakupiona z bazy ilustracji, została w ten sposób wykorzystana. Nikt nie pytał ją o zdanie, czy można użyć grafiki w wojnie, jaka toczy się w Polsce przeciw kobietom.
Glazkova przyznała, że w jej grafice z serduszkiem chodziło o pokazanie emocji związanych z oczekiwaniem na upragnione dziecko. Tym samym osoba, która mówiła mi na początku, że plakat dotyczy tego, że rodzić powinno się dzieci chciane i kochane, trafiła w punkt.
Warto przeczytać wywiad przeprowadzony przez Katarzynę Chudzik na Ofeminin, w którym graficzka mówi między innymi:
Są dwa rodzaje ludzi, których dotyczy to prawo. To są zarówno te kobiety, które z jakiegokolwiek powodu chcą przerwać ciążę i powinny mieć do tego prawo, oraz te kobiety, które tego nie potrzebują i nie będą potrzebować, ale ważna jest dla nich możliwość samodzielnego podjęcia decyzji, która dotyczy przede wszystkim ich organizmu, zdrowia i życia. Ludzie nie biegną przerywać ciąży tylko dlatego, że mogą. Tymczasem ktokolwiek potrzebuje aborcji, zrobi to i tak – tylko z większym ryzykiem dla swojego zdrowia fizycznego i psychicznego.
Glazkova podkreśla też że pomysł, aby zmuszać kobiety do porodu jest dla niej szalony. Dlatego wspiera protestujące Polki, czemu dała wyraz poprzez swoją najnowszą grafikę ukazującą postać silnej kobiety wpisanej w znak błyskawicy. Podkreśliła na swoim Instagramie, że czyni przy tej grafice wyjątek i grafikę można pobierać za darmo.
- Agnieszka Holland, dziadersi i Janina Duszejko
W ostatnim „Magazynie Wyborczej” (12.12.2020) opublikowany został tekst Agnieszki Holland o tym, że pojęcie „dziadersa” stało się maczugą, którą okłada się nie tylko przeciwników, ale i sojuszników. Cenię Holland, ale ten artykuł wywołuje we mnie lekkie zdziwienie. Nie jest ten tekst głupi, jak na przykład zamieszczony w tym samym „Magazynie” artykuł Witolda Gadomskiego, który pisze, że „młodzi, zwłaszcza mieszkańcy większych miast, z coraz większym trudem rozumieją, co do nich mówią księża i konserwatywni politycy”. Tu nie ma co rozumieć, niektórzy z nas (młodzi, niemłodzi) w ogóle nie życzą sobie, aby mówili do nas księża i konserwatywni politycy. Mnie w ogóle nie obchodzi, co oni mówią! Dalej pan redaktor poucza, co feministki powinny a czego nie. Szkoda czasu na ten tekst.
Z kolei Agnieszka Holland słusznie zauważa kompletne rozminięcie się z rzeczywistością mężczyzn z solidarnościowego pokolenia, ich ignorancję wobec praw kobiet. Nasze prawa zostały przehandlowane w 1993 roku, gdy wprowadzono zakaz aborcji, który odtąd zaczęto nazywać „udanym kompromisem”. Z kobietami się nie liczono, ignorowano je, pouczano i upupiano. Jeśli dopuszczano do władzy kobiety, to te, które określić można jako „strażniczki patriarchatu” i które nie chciały mieć nic wspólnego z feminizmem.
Pisze dalej Holland, że w końcu do głosu doszło pokolenie kobiet, które nie mają już zamiaru siedzieć cicho i być grzeczne. Chcą mówić o własnych sprawach, własnym głosem i nie potrzebują pouczeń ze strony jakichkolwiek dziadersów.
A jednak zabolało reżyserkę, jak bardzo cięty jest język dziewczyn, które nie pozwalają sobie dmuchać w kaszę i słuchać jakichkolwiek rad. Dostało się jej, bo próbowała bronić znajomego, ale przede wszystkim dostało się jemu, bo chciał pouczać o tym, w jaki sposób kobiety powinny mówić o aborcji. Owszem, posypały się niewybredne uwagi i złośliwości, a także kazano mu „wypierdalać”, ale taki już jest „urok” internetowych kłótni.
Zwłaszcza w obecnej sytuacji zamknięcia to właśnie w tych sporach kumulują się największe emocje, do głosu dochodzi żal, złość i bezsilność wobec całej sytuacji. Jeśli ktoś nie jest uodporniony na internetowe ataki a nawet hejt, może powinien (lub powinna) takich sytuacji unikać.
Dziadersi są wszędzie, pouczają, uważają się za mądrzejszych, wiedzą lepiej jak organizować protesty i jakich słów nie powinno się używać. Bywają inteligentni i elokwentni. Nie potrafią dostrzec jednak, że na własnej piersi wyhodowali tego potwora, z którym mamy obecnie do czynienia. PiS i Kaczyński nie wzięli się znikąd. Wszystkie poprzednie rządy szły na ugodę i ustępstwa wobec Kościoła. Jednym z pierwszych posunięć rządu Mazowieckiego było wprowadzenie religii do szkół. Później wprowadzono zakaz aborcji z 1993 roku, a gdy po roku 2000 próbowano zliberalizować tę ustawę, sprawa została zamieciona pod dywan za cenę poparcia Kościoła dla wejścia do UE. Kościół żądał i żąda dla siebie wciąż więcej. I to właśnie mariaż państwa z Kościołem doprowadził do tego, że szargane są wciaż prawa kobiet, że Kościół chce dyktować warunki wszystkim, również tym, którzy nie mają i nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Dziś robi to poprzez panią Godek, pana Kaczyńskiego Godek i panią Przyłębską. Ale jutro będzie to robił przez kogoś innego, zawsze znajdą się jacyś dziadersi, którzy będą chcieli bronić tzw. kompromisu lub wprowadzać nowe restrykcje.
Za to odpowiada pokolenie „Solidarności”, poprzednie ekipy rządzące, intelektualiści, którzy wciąż uciszali w tej sprawie kobiety.
Trudno więc dziwić się, że młode kobiety nie mają już żadnej litości dla dziadersów. I mieć jej nie powinny! To młode pokolenie jest jedyną nadzieją na zmianę tej chorej rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. Agnieszka Holland utyskuje, że brak im autorytetów, zaś rów między pokoleniami stał się przepaścią nie do pokonania.
A może należałoby się raczej cieszyć z tego, że młode pokolenie, które chowało się dotąd za plecami rodziców, pokazywało, że jest mu wszystko jedno, słuchało tej samej muzyki, co rodzice, odzyskało teraz swój głos i świadomie odcina się od pokolenia starszych, dla których autorytetami byli, jak pisze Holland: Czesław Miłosz, Andrzej Wajda, Leszek Kołakowski i Maria Janion.
To już naprawdę nie ten świat i nie ten język, a przede wszystkim nie te problemy. Już dość umartwiania się i samobiczowania, grzebania się w przeszłych traumach i narodowych dramatach. My już naprawdę nie musimy nigdzie chodzić z naszymi umarłymi. Dość już też podchodzenia do autorytetów na klęczkach. Nawet dla mnie, osoby już niemłodej, taka tęsknota za autorytetami trąci „sucharem”.
Młodzi żyją między światem realnym i wirtualnym, dla niektórych z nich autorytetami (choć to chyba nie jest najlepsze określenie) są Jurek Owsiak czy Olga Tokarczuk. Wzorce wolą czerpać z kultury popularnej. Młode kobiety fascynują się silnymi kobiecymi postaciami z filmów fabularnych i seriali. To zresztą nie przypadek, że na plakatach Strajku Kobiet z napisem „Wypierdalać”, zaprojektowanych przez Jarka Kubickiego pojawiły się właśnie aktorki w rolach wojowniczek i rebeliantek, dokonujących zemsty, walczących ze złem i głupotą (i oczywiście siłami Imperium).
Żeby udobruchać jednak Agnieszkę Holland, spróbuję pokazać na przykładach literackich, dlaczego dziaderstwo nie może mieć już racji bytu, choć przykłady te są pozornie odległe od toczącego się aktualnie sporu.
Rok temu, na ostatniej konferencji z czasów przedpandemicznych wygłosiłam referat pt. Serotonina. Kulturowe uwarunkowania (nie)szczęścia. Przeciwstawiłam w nim dwie książki: Serotoninę Michela Houllebecqua i Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk, a zarazem podejście indywidualistyczne i egoistyczne, pogoń za sukcesem i pieniędzmi podejściu nastawionemu na wspólnotowość, miłości do ludzi i zwierząt oraz postawę slow life. Dokładnie zaś przeciwstawiłam sobie postawy protagonistów tych książek, które z dzisiejszej perspektywy można określić jako dziaderstwo i walkę z dziaderstwem.
Główny protagonista Serotoniny (2019), inżynier – agronom, Florent-Claude Labrouste w wieku 46 lat czuje się starym człowiekiem i traci całkowicie radość życia. Porzuca zdradzającą go żonę, a także pracę w Ministerstwie Rolnictwa, tęskni za swoją dawną kochanką, w międzyczasie ginie jego jedyny przyjaciel z czasów młodości. Zażywa antydepresyjny lek, który w sztuczny sposób powoduje wydzielanie serotoniny, ale zabija całkowicie libido. Nie odczuwa już żadnego pożądania, pozostają mu jedynie wspomnienia utraconych miłości. Jest bogaty, zadufany w sobie, zamknięty na świat, nieczuły na cierpienia innych (w tym zwierząt).
Powieść Houellebecqa opisuje podróż osamotnionego bohatera ku śmierci. Można odczytać ją jako symboliczną opowieść o upadku białego Europejczyka, o apokalipsie, którą szykuje sobie na własne życzenie.
Za przeciwieństwo Florenta-Claude’a Labrouste’a można uznać Janinę Duszejko – główną protagonistkę książki Prowadź swój pług przez kości umarłych (2009) Olgi Tokarczuk, a także świetnego (nie podzielam głosów krytyki) filmu zrealizowanego na jej podstawie przez Agnieszkę Holland zatytułowanego Pokot (2017).
kadr z filmu Pokot Duszejko jest kobietą również niemłodą (ale nie jest dziadersem, bo PESEL faktycznie nie ma w tym przypadku znaczenia). Mieszka samotnie, nie licząc dwóch suk, które zostały zabite przez jej sąsiada – kłusownika. Była architektką i budowała mosty na Bliskim Wschodzie, obecnie dorabia ucząc angielskiego w szkole podstawowej. Jest osobą nieco zdziwaczałą, pasjonuje się astrologią i jest wegetarianką. Choć żyje na odludzi na wsi w Kotlinie Kłodzkiej, jest otwarta na innych, skora do pomocy, przejęta losem zwierząt zabijanych przez kłusowników.
Postawę Florenta-Claude’a Labrouste’a można uznać za karykaturę antropocentryzmu oraz indywidualizmu. Jest on odrażajacym dziadersem, gatunkiem skazanym na wyginięcie. Nie akceptuje swego wieku i starzejącego się ciała. Jest typowym przedstawicielem neoliberalnego, egoistycznego społeczeństwa, który w niczym nie potrafi znaleźć przyjemności życia. Jak wskazała Magdalena Grzyb: „Autor i bohater z melancholią patrzą na odchodzący świat. Czują, że żyją w czasach schyłku, ale też mają bolesną świadomość, że do dawnego świata nie ma już powrotu”.
Janina Duszejko akceptuje siebie i własne starzejące się i niedomagające ciało. Czerpie przyjemność ze zbliżeń seksualnych z przygodnie spotkanym, również już niemłodym, kochankiem. Postawa Janiny Duszejko wynika z jej ekologicznego podejścia do świata, otwarcia na innych: ludzkich i nieludzkich zarazem. Nie uznaje żadnych świętości, ani autorytetów. Jej postawa etyczna bliższa jest kontrowersyjnym poglądom Petera Singera, aniżeli etyce chrześcijańskiej.
kadr z filmu Pokot Byłaby kobietą szczęśliwą, gdyby nie myśliwi, kłusownicy, ksiądz i komendant policji, którzy doprowadzają ją do szału. Sama wytacza wojnę tym wszystkim dziadersom.
Oba te utwory wskazują na potrzebę całkowitej zmiany horyzontu naszego myślenia. Pokazują, że świat dawnych wartości i autorytetów przestał działać, że dawny porządek kulturowo-społeczny nie sprawdził się, zdegenerował i nie może być mowy o powrocie do niego. Jest to rodzaj kulturowej wojny z dziadersami, którzy nie mają już niczego do zaoferowania, ale wciąż próbują zachować faktyczną lub symboliczną władzę.
Świat należy wymyślić na nowo, w naszym kulturowym imaginarium muszą pojawić się inne mity i toposy. Strajk kobiet wprowadza zmianę języka a także opisu międzyludzkich relacji, akcentując solidarność i wspólnotowość („Nigdy nie będziesz szła sama”). Jeśli ktoś nie jest w stanie zaakceptować tych zmian, niestety powinien: „Wyp…..!” #tojestwojna
- Himalaje i Yeti u Soni Rammer
Jeśli pamiętacie wpis o filmie Soni Rammer pod tytułem Tajemnice Himalajów, to namawiam również do obejrzenia relacji z wystawy artystki mającej miejsce w Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy i zatytułowanej Wolałabym być Yeti (kuratorka: Karolina Pikosz).
Tu również pojawia się figura tajemniczego śnieżnego człowieka zamieszkującego wysokie góry. Obecni są także himalaiści przedstawieni na intrygujących kolażach. Ich sylwetki zostały wyizolowane z otaczajacej przyrody.
Sonia Rammer, Bez tytułu, kolaż, 2020
Prace prowokują do pytań: Czym jest dla nas zdobywanie świata i gór, podporządkowywanie sobie ziemi, chęć opanowania najdzikszych i najmniej dostępnych obszarów? Czy epidemia nauczy nas pokory wobec świata, czy wciąż będziemy wzmacniać naszą dominację? Czy realizacja marzeń o zdobyciu najwyższych gór nie jest w gruncie rzeczy pogonią za własnymi fantazmatami? Również za fantazmatem dotknięcia tego, co niesamowite, co wymyka się podziałom i kategoriom, jak to się dzieje w przypadku mitycznej figury Yeti.
Sonia Rammer, Bez tytułu, kolaż, 2020 W filmie Sonia opowiada o relacjach między człowiekiem a górami, o potrzebie innego, niebinarnego spojrzenia na świat.
W dziwnym momencie została otwarta ta wystawa i niestety jest jeszcze niedostępna. Potrwa jednak do 24 stycznia 2021 roku i można mieć nadzieję, że uda się zobaczyć ją „na żywo”. Swoją drogą nie mogę się wciąż nadziwić, że choć otwarte są galerie handlowe, nie możemy odwiedzić galerii sztuki…