Malta Biennale: od neolitu do współczesności

Jednym z głównych haseł pierwszego Biennale Sztuki na Malcie (11.03.-31.05.2024) jest Insulofilia, a więc miłość do wyspy.  Zaproponowała je Sofia Baldi Pighi, dyrektorka artystyczna Biennale.  

Włoska kuratorka w swoim oświadczeniu akcentuje położenie Malty pomiędzy Europą a Afryką i zderzanie się wpływów Orientu i Zachodu. Podkreśla znaczenie historii archipelagu Malty liczącej sobie ponad 7 tysięcy lat; otaczającego wyspy morza oraz krajobrazu, z którym dziedzictwo kulturowe wchodzi w ścisłe relacje. Akcentuje ona wielokulturowość, wielorasowość i wielojęzyczność, wskazując tym samym na znaczenie kulturowej hybrydowości. Malta i jej archipelag, jak pisze Sofia Baldi Pighi, stają się idealnym obserwatorium do badania różnych aspektów kultury śródziemnomorskiej, myślenia o spluralizowanej podmiotowości oraz pamięci kolonizacji. Kuratorka podkreśla znaczenie sieciowania i relacyjności wydobywanych przez poszczególne wystawy oraz prace artystyczne.

Prezentowana sztuka ma pobudzać do krytycznego myślenia budując platformę dla nowego, harmonijnego współistnienia. Cztery główne wystawy dotyczą następujących tematów: Morze jako ciało polityczne, Dekolonizacja Malty – polifonia to my, Kontr-siła piractwa oraz Matri-archiwum Morza Śródziemnego. Oprócz tego prezentowane są pawilony narodowe (maltański, włoski, serbski, ukraiński, austriacki, hiszpański, francusko-niemiecki, polski oraz chiński) oraz kilka wystaw tematycznych, wśród których znalazła się prezentacja Other Geographies, Other Stories pod egidą Omenaart Foundation. Wystawy pokazywane są w obiektach historycznych w Valletcie, Cottonerze, a więc maltańskim trójmieście, oraz na wyspie Gozo.

Trudno dociec, jakie były kryteria dotyczące udziału poszczególnych pawilonów narodowych w Biennale, jednak w kontekście ideowego skupienia się na Morzu Śródziemnym, zdecydowanie odczuwa się brak Grecji, Cypru czy Chorwacji.

Na stronie Maltabiennale.art brakuje informacji dotyczących idei, które przyświecały organizatorom tworzącym tę międzynarodową imprezę.  Nie wiadomo, jaki był zamysł powołania Biennale, które odbywa się w tym samym roku, co Biennale w Wenecji. Wydaje się, że nie przysłuży się to liczbie osób odwiedzających pokazy sztuki na Malcie i Gozo. Podczas naszego pobytu na wystawach było pusto a momentami można było odnieść wrażenie, że jesteśmy pierwszymi gościniami na danej ekspozycji.

Promocja Biennale na Malcie wydaje się bardzo słaba. Ja sama dowiedziałam się o nim z bloga podróżniczego RudeiCzarne, a na moje pytanie o akredytację prasową wysłane do organizatorów nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Bilet na Biennale kosztuje 35 Euro. Nie jest to wygórowana cena, zważywszy, że umożliwia on zwiedzanie przez pięć dni historycznych miejsc, w których znajdują się wystawy, m.in. Muzeum Archeologicznego i Muzeum Sztuki, fortów czy Parku Archeologicznego Ġgantija na Gozo. Z drugiej strony bilet na weneckie biennale kosztuje 25 Euro i, jeśli chodzi o sztukę współczesną, z pewnością można zobaczyć na nim dużo więcej.

Informacje na stronie Biennale o poszczególnych wystawach są, delikatnie mówiąc, enigmatyczne, brakuje zdjęć i opisów prac. Równie słaba jest broszurka informacyjna towarzysząca Biennale. Wygląda jak typowy ogólnodostępny informator, który powinien znajdować się przy wszystkich wystawach i być darmowy. Tymczasem można go było zakupić jedynie w Muzeum Archeologicznym za 5 Euro (i znowu – to niedużo, ale…).

O słabej organizacji świadczył też brak przygotowania na czynniki atmosferyczne. Malta znana jest z występujących tu często silnych wiatrów. Wiało również podczas naszego pobytu. W związku z tym jedna z prac w przestrzeni zewnętrznej była już całkowicie zniszczona (dwa tygodnie po otwarciu!), drugiej nie można było znaleźć, poprzewracane były niemal wszystkie znajdujące się na zewnątrz stojaki z opisami a w niektórych miejscach – nawet kubiki wskazujące miejsca wystawowe.

Jednak wbrew pozorom na maltańskim Biennale można zobaczyć wiele ciekawych realizacji artystycznych, kilka znakomitych wystaw z udziałem młodych osób artystycznych. Udało się też zrealizować założenie o łączeniu sztuki współczesnej z kulturowym i przyrodniczym dziedzictwem Malty.

Dlatego też wizytę na Biennale warto zacząć od Muzeum Archeologicznego w Valletcie, w którym znajduje się między innymi terakotowa figurka śpiącej kobiety (bogini) z okresu neolitycznego z Hypogeum Ħal Saflieni na Malcie datowana na ok. 4000-2500 lat p.n.e. Zachwyca jej naturalna poza i misterne opracowanie sukni. Znajdują się tu również inne prehistoryczne figurki i ich fragmenty z terakoty, piaskowca oraz alabastru świadczące o szacunku dla kobiecej siły, płodności oraz natury. Ta prehistoryczna kultura była prawdopodobnie matriarchalna a megalityczne świątynie należą do najstarszych w Europie i są starsze od piramid egipskich. Jej upadek nastąpił około 2500-1500 r. p.n.e. a jego przyczyny pozostają nieznane. Odwołania do neolitycznych kobiecych figurek z charakterystycznymi stożkowymi nogami, szerokimi biodrami oraz wielkimi piersiami będą pojawiały się w wielu wystawach na Biennale.

W Muzeum Archeologicznym prezentowana jest też wystawa The Clean Room belgijskiej artystki Sofie Muller, której prace były pokazywane w Polsce w Galerii Białej w 2016 roku (Rzeźby mentalne z udziałem Roberta Kuśmirowskiego). Muller tworzy między innymi alabastrowe rzeźby, wykorzystując kamienie ze skazami. Tutaj wykonała rzeźby niemowląt w naturalnych rozmiarach zamykając je w stworzonym przez nią swoistym laboratorium. Pomieszczenie przywołuje na myśl kontekst medyczny. Niemal każde z niemowląt jest uszkodzone, nosi skazy, niektóre nie mają głowy lub rąk. Wydają się niechciane i porzucone. Tym samym płodność, która była kultywowana w prehistorii zostaje zderzona z płodnością, która staje się przymusem w kontekście współczesnych biopolitycznych regulacji. W tym przypadku chodzi oczywiście o prawo antyaborcyjne na Malcie, które jest najbardziej restrykcyjne w Europie.

Wspomniane tematy towarzyszą nam na następnej wystawie, jaką jest Matri-archiwum Morza Śródziemnego, kuratorowanej przez samą Sofię Baldi Pighi. Jest to najciekawsza i najbardziej poruszająca prezentacja na Biennale. Została podzielona na dwie części: pierwsza jest prezentowana w Pałacu Wielkiego Mistrza, zaś druga – w Bibliotece Narodowej. Kobiece doświadczenia, wspólnotowość i rytuały zostały tu przeciwstawione: męskiej historii militarnej prezentowanej w Pałacu oraz męskiej wiedzy w Bibliotece.

Zebrane tu prace tworzą swoiste herstoryczne archiwa. Jedną z pierwszych realizacji, jakie znajdziemy w Pałacu jest cykl The Goddes maltańskiej artystki mieszkającej we Włoszech, Niny Gerady. Tworzy go kilkadziesiąt terakotowych figurek bezpośrednio nawiązujących do figurek prehistorycznych znalezionych na Malcie.

Noszą ślady zranień, uszkodzeń, okaleczeń, amputacji, a także blizny po mastektomii. Ustawione w rzędzie w długiej sali pomiędzy wojskowymi zbrojami wydają się jeszcze bardziej bezbronne, jakby wszystkie były ofiarami męsko-wojennej historii.  W dalszych częściach znajdziemy bardzo ciekawe prace używające wideo, tkaniny oraz gabloty komponowane na zasadzie artystycznego researchu.  Jedną z nich jest praca Snake Chronicles – of Myth and Mysogyny Bettiny Hutscheck przywołująca różne mity i historie dotyczące relacji między kobietami i wężami a w efekcie ukazująca węża jako symbol kobiecej siły. Tu też pojawiają się odwołania do maltańskich prehistorycznych figurek a także przywołana jest walka maltańskich kobiet o prawo do aborcji.

Temat ten podejmuje m.in. Anna Calleja ukazując rodzinne archiwum, opowiadając o swojej matce i wskazując na ubezwłasnowolnienie kobiet na Malcie (jeszcze do niedawna były uważane za własność mężczyzn: ojców i mężów). Ciekawa jest też praca polskiej artystki Wioletty Kulewskiej Akyel pt. Grotta wykonana z tkaniny, na której namalowane zostały symbole kobiecej seksualności i wspólnotowości. Jednak najbardziej fascynujące są dwie prace Adamy Delphine Fawundu: wideo A Meditation for the Dispersed oraz przysłaniająca je częściowo półprzezroczysta tkanina Wadj-Wer a Fertile Epic. Prace te mówią o sile rytuału, związkach z morzem, wskazując na potrzebę odkrywania zrepresjonowanych kobiecych narracji oraz troski o przyrodę.

W części znajdującej się w Bibliotece Narodowej znalazła się między innymi praca Sandry Zaffarese z Malty By a Lady odwołująca się do utopijnego dzieła Christiny de Pisan Skarb Miasta Kobiet i tworząca archiwum herstorii od neolitu na Malcie aż po kobiecą emancypację. Przyświeca jej również odwołanie do Virginii Woolf poprzez hasło, które zostało zawieszone pomiędzy starymi księgami: „Anonymous is a Woman”. Niestety w tym miejscu ujawniło się nieprzygotowanie Biennale na potrzeby publiczności, gdyż obowiązywał tu zakaz fotografowania.

Temat kobiecych herstorii i osobistych narracji kontynuuje wystawa Other Geographies, Other Stories zorganizowana przez Omenaart Foundation. Jej pomysłodawczynią jest Hanna Wróblewska a kuratorką – Natalia Bradburry.  Ekspozycja znajduje się w Forcie St Elmo w Vallettcie a przy wejściu na dziedziniec ustawiona została, będąca częścią tej ekspozycji, monumentalna rzeźba Mamma Idy Karkoszki. Została wykonana na Malcie z charakterystycznego dla tego kraju piaskowca (z niego zbudowane są niemal wszystkie budynki w tym kraju).

Mamma oznacza po łacinie piersi, ale też matkę, odnosi się również do słowa mammal, czyli ssaka.  Karkoszka przywołuje poprzez tę rzeźbę zarówno prehistoryczne maltańskie figury, jak i wskazuje na to, co łączy ludzi z innymi ssakami. Wykonana przez rzeźbiarkę rzeźba może być zarówno powiększonym fragmentem piersi Wilczycy Kapitolińskiej, jak i zmultiplikowanymi stożkowymi nogami maltańskich prehistorycznych figurek, które w zaskakujący sposób przypominają właśnie piersi. Staje się uniwersalnym hołdem złożonym ludzkim i nieludzkim karmicielkom, wyrazem międzygatunkowego siostrzeństwa, ale też symbolem troski, której tak bardzo dzisiaj potrzebujemy, ale zarazem wciąż jej nie doceniamy.  W filmie, który prezentowany jest w Pawilonie Karkoszka opowiada o swoich inspiracjach oraz o tworzeniu tej pracy. Warto podkreślić znakomitą aranżację i scenografię wystawy wykonaną przez Borisa Kudličkę. Prezentowane tu prace, w tym He and She Barbary Falender wyłaniają się jakby z mroku, co podkreśla ich osobisty, intymny charakter. Na szczególną uwagę zasługuje wizualno-literacka opowieść Lii Dostlievy Book of Long Objects umieszczona w charakterystycznych gablotach. W każdej z nich w górnej części znajduje się przedstawienie jakiegoś z pozoru nic nieznaczącego przedmiotu, m.in.:  długiej sukienki, butelki z karaluchami, kwiatu bawełny, pończoch cerowanych przy pomocy włosów, papierowego biletu tramwajowego z Poznania.

Poprzez te rzeczy artystka opowiada o historii swojej rodziny, m.in. prababki, babci i matki, która przeplata się z historią II wojny światowej, Wielkiego Głodu w Ukrainie, zależności Ukrainy od Związku Sowieckiego, odzyskania niepodległości czy w końcu aneksji Krymu oraz aktualnej wojny. Dostlieva pokazuje, jak wielka historia odciska się na codzienności kobiet oraz, w jaki sposób, aby przeżyć, wytwarzają one własne strategie oporu.

Podobny temat podejmuje Alevtina Kakchidze w wystawie From South to North prezentowanej w Pawilonie Ukraińskim (kuratorki: Kateryna Semenyuk i Oksana Dovgopolova). W pleksiglasowych wiszących gablotach artystka opowiada historię swojej rodziny, mówi o związkach z morzem, poszukując łączników pomiędzy Jałtą a Maltą, a także przedstawia relacje między polityką a roślinami (Plants and Humans), czego dobitnym przykładem jest barszcz Sosnowskiego nazywany Zemstą Stalina.

Pawilon Ukraiński znajduje się w Villi Portelli w Kalkarze (będącej częścią maltańskiego trójmiasta). Znalazły się tu również dwie świetne wystawy: No one is an Island Avelino Saliego w Pawilonie Hiszpańskim oraz Informal Inclusion Eugenio Tibaldiego w Pawilonie Włoskim.

Instalacja Tibaldiego odnosi się do tematu osób z doświadczeniem imigranckim i ich nielegalnej pracy, często uwłaczającej ich godności. Symbolem migracji stają się tu ptaki: w pierwszej części ekspozycji słyszymy ich śpiew, a w drugiej – możemy zobaczyć rysunki i opisy charakterystyczne dla przyrodniczych atlasów. Mało kto wie o okrutnej maltańskiej tradycji, jaką jest Kaċċa, czyli polowanie na ptaki. Jej korzenie sięgają XVIII wieku, kiedy na Malcie panował głód, dzisiaj niestety poluje się na ptaki wyłącznie dla przyjemności. Zwyczaj ten opisuje Piotr Ibrahim Kalwas w książce Gozo. Radosna siostra Malty (wyd. Wielka Litera 2020).

I choć jest to opowieść o beztroskim życiu na Gozo, rozdział dotyczący polowań na ptaki należy to najsmutniejszych fragmentów w tej opowieści. „Jak szacuje BirdLife Malta, co roku na Malcie zabija się pół miliona migrujących do i z Afryki ptaków. Jaskółki, drozdy, zięby, przepiórki, szczygły, pardwy, turkawki, dudki, żurawie, wilgi, szpaki, orły, jastrzębie i dziesiątki innych gatunków” – pisze Kalwas (38%). Metody polowania są okrutne a ptaki umierają często w powolnych męczarniach. W pracy Tibaldiego zostały zestawione opowieści o osobach i ptakach z pochodzących z tych samych krajów i raczej artysta nie odnosi się do okrutnego zwyczaju polowań na ptaki na Malcie. Trudno mi jednak oglądając tę pracę, oderwać się od opowieści Kalwasa, jak na jego rękach umierał znaleziony na Gozo, bezbronny ptak.

Jeśli chodzi o prace Avelino Saliego, jedna z nich również odnosi się do ptaków, zestawiając ukazane na ptasich piórach fragmenty Okropności wojny Goyi z fragmentami współczesnych fotografii odnoszące się do wojen, migracji i terroryzmu. Druga instalacja mówi o buntach społecznych ukazując ogromną instalację z kamieni  używanych w różnego rodzaju protestach na całym świecie. Instalacje Saliego są niezwykle estetyczne a zarazem poruszające.

W Willi Portelli znalazł się również Pawilon Polski w wystawą Polonia, całkowicie odstający od pozostałych pokazów, będący spadkiem po poprzedniej ekipie rządzących w Polsce i ich gustach estetycznych. Pozostaje jedynie uczucie zażenowania.

Z Willi udajemy się do Birgu, po drodze towarzyszy nam widok na zatokę i Vallettę spowitą w chmurze piasku znad Sahary. W Zbrojowni w Birgu prezentowana jest wystawa Can you Sea?: The Mediterranean as a Political Body z interesującymi pracami, mi.in. Simona Benjamina z Jamajki, Teresy Bosuttil z Australii, Anny Raimondo z Włoch, Edsona Luli z Albanii. Prace odnoszą się do morza, migracji, a także zanieczyszczenia środowiska. Część z nich staje się swoistym lamentem – tak dzieje się w dźwiękowej instalacji Anny Raimondo. Wystawa o Morzu Śródziemnym jako ciele politycznym odbywa się też w innych lokalizacjach, między innymi w dokach w sąsiednim mieście Cospicua. Tu prezentowane jest wspaniałe wideo No more front tears francuskiej artystki Laury Prouvost, odnoszące się do hydrofeminizmu, potrzeby samoakceptacji i bycia we wspólnocie.

Z pozostałych wystaw warto wymienić świetny Pawilon Francusko-Niemiecki w Porcie St Elmo, w którym prezentowana jest wystawa Poetics of an Archive, na której znalazły się współgrające ze sobą prace Simona Riccardiego-Zaniego (wideo) oraz Mariany Hahn (instalacje) w poetycki sposób opowiadające o tradycyjnych sposobach pozyskiwania soli na Malcie. Inna znakomita prezentacja w kościele Tal-Pilar w Valletcie jest częścią wystawy Dekolonizacja Malty. Polifonia to my. Znalazły się tam między innymi prace Guadaluppe Maravilli (rodzaj pogańskiego ołtarza odnoszącego się do choroby artysty), Andrei Ferraco (czekoladowe sztukaterie) oraz Dew Kim (queerowe wideo oraz instalacja).

W ramach Biennale warto udać się na Gozo i zobaczyć megalityczną świątynię Ġgantija z instalacją Jarmaya Michaela Gabriela, będącą częścią wystawy o dekolonizacji Malty (choć nie jest to najlepsza praca na tej wystawie). Z kolei forcie w Victorii na Gozo prezentowana jest wystawa o kontr-sile piractwa. Wśród ciekawych realizacji znalazła się tu przejmująca praca Mela China pokazująca ogromną rakietę oraz pięciomiesięcznego Muhammada – ofiarę izraelskich bombardowań w Strefie Gazy.

Warto pojechać też do Willi Luginsland of Art w Rabacie będącej własnością Omenaart.foundation. Tu, na wystawie Space&Time, która towarzyszy Biennale, można zobaczyć prace m.in. Idy Karkoszki, Nicolasa Grospierre’a, Maurycego Gomulickiego, Norberta Attarda, Antoine’a Farrugii i Xaverego Wolskiego.

Prezentacja w tych bajkowych wnętrzach willi jest niestety trochę przeładowana, ale fascynują prace odnoszące się do kulturowego i przyrodniczego dziedzictwa Malty. Jedną z najciekawszych jest projekcja Matthew Attarda Digital Landscapes przedstawiająca gaj oliwny na Malcie.  Warto dodać przy okazji, że Attard jest też reprezentantem Malty na 60. Biennale w Wenecji.

Podsumowując – na Maltańskim Biennale znalazło się wiele interesujących realizacji artystycznych odnoszących się między innymi do herstorii, wspólnotowości, morza oraz problematyki migracji. Wartościowe jest prezentowanie wystaw w miejscach historycznych, przez co wchodzą one z nimi w interesujące relacje. Historia, w tym ta najstarsza, łączy się ze współczesnością i aktualnymi problemami, które dotyczą naszego świata. Część osób artystycznych z uwagą przygląda się również krajobrazowi Malty a wiele prac mówi o naszych relacjach z przyrodą, zarówno ożywioną, jak i nieożywioną. Warto więc podkreślić feministyczne i posthumanistyczne wątki obecne w najciekawszych realizacjach a zarazem łączące się z matriarchalnym neolitycznym dziedzictwem Malty.

Malta jako mały kraj jest bardzo łatwa do podróżowania. Bilet na komunikację miejską kosztuje 25 Euro na siedem dni a szybki prom z Valletty na Gozo i z powrotem przy zakupie online – 9,50 Euro. Jeśli chce się zwiedzić wszystkie wystawy Biennale trzeba na to poświęcić 5 dni (przez tyle zresztą obowiązuje bilet w cenie 35 Euro). Malta Biennale daje możliwość odwiedzenia miejsc, które przy turystycznych wyprawach są najczęściej pomijane (jak świątynia Ġgantija), zobaczenia innych prehistorycznych cudów oraz zachęty do poznania historii tej niezwykłej wyspy.

Sztuka Natalii LL (1937 – 2022) jako wezwanie do wolności

12 sierpnia zmarła Natalia Lach-Lachowicz, którą można uznać za legendę polskiej sztuki feministycznej. Mówiąc o legendzie, myślę nie tylko o łamaniu przez artystkę tabu i burzeniu konwenansów, ale o tym, że sztuka Natalii pozostaje ciągłym źródłem inspiracji dla młodszych artystów i artystek, a nawet dla twórców fikcji literackiej (np. pół-fikcyjna historia o cenzurze jej pracy przez Muzeum Narodowe w Warszawie pojawia się w Kwestii ceny Zygmunta Miłoszewskiego).

Natalia LL, Autoportret, 1970

Senat Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu przyznał w tym roku Natalii Lach-Lachowicz tytułu doktory honoris causa. Miałam zaszczyt pisać recenzję, ale niestety artystka nie odbierze już honorowego tytułu. Pozwalam sobie na zamieszczenie tutaj wyimków z recenzji dla upamiętnienia tej niezwykłej twórczyni.

Dla mnie zawsze najważniejsze były powiązania Natalii LL ze sztuką feministyczną. Ale jej związek z feminizmem nie był łatwą miłością. Artystkę można bowiem uznać przede wszystkim za agitatorkę seksualnego wyzwolenia kobiet, propagatorkę przyjemności, twórczynię afirmującą cielesność i seksualność.

Fragment wystawy Natalii LL w Pałacu Opatów, 2011, fot. Łukasz Unterschuetz/trojmiasto.pl
Czytaj więcej na: https://kultura.trojmiasto.pl/Feministka-z-pejczem-i-bananem-Wystawa-Natalii-LL-w-Palacu-Opatow-n51582.html

Daleko jej było natomiast do radykalnie krytycznej postawy drugiej fali feminizmu. Dlatego też w jej wypowiedziach z przełomu lat 80. i 90. pojawiła się niezgoda na, jak to nazwała, ksenofobię feminizmu. Bo Natalia LL była osobą i twórczynią, która kochała życie we wszystkich jego aspektach. Z pewnością ostatnią rzeczą, której by sobie życzyła, byłoby uznanie jej za osobę, która nienawidziła czy zwalczała mężczyzn, a z tym stereotypowo kojarzono w tamtym czasie feministki. Zwłaszcza w Polsce, gdzie obecny był skarykaturyzowany obraz feminizmu (a w niektórych kręgach taki obraz niestety wciąż jest obecny).

W tekście z początku lat 90. XX wieku napisałam, że Natalia LL wraz z Marią Pinińską-Bereś oraz Ewą Partum były prekursorkami nurtu feministycznego w sztuce polskiej. Artystki podważyły dotychczasowy związek między męskim obserwatorem a oglądaną przez niego kobietą, stawiając na aktywność kobiecych protagonistek oraz demaskując reguły fallogocentrycznego spojrzenia. Z dzisiejszej perspektywy określiłabym Natalię LL jako prekursorkę sztuki postfeministycznej oraz współczesnych tricksterek, skandalistek, artystek-chuliganek, stawiających na drwinę z konwenansów i  społecznych przyzwyczajeń dotyczących tego, co kobietom wypada, a czego nie. Nie przypadkiem stała się bohaterką pracy Karola Radziszewskiego America is not ready for this (2011-2014). Artysta powiedział mi, że powodem jego zainteresowania Natalią było właśnie afirmatywne podejście do seksualności.

Karol Radziszewski i Natalia LL

Jej podejście do „strefy intymnej” było rewolucyjne. Grzeczne kobiety nie powinny bowiem mówić o seksie, seksualnych relacjach, nie powinny otwarcie podrywać i uwodzić oraz afirmować własną rozkosz. Ale Natalia jako artystka do grzecznych kobiet nie należała. Warto wspomnieć jej prace z pierwszej połowy lat 70., jak np. serię Strefa intymna (1969-1972) oraz Natalia Ist Sex (1974). Użyte zostały tu fotografie ukazujące zbliżenia genitaliów czy fragmentów ciał kochanków w trakcie aktu seksualnego.

Praca Natalia ist Sex na wystawie TEATR ZYCIA w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu Fot. Tytus Szabelski

Nawiasem mówiąc, gdy prezentowałam tę pracę na wystawie Mikroutopie codzienności w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu w 2013 roku, musiałam zamknąć ją w specjalnym pomieszczeniu: „Tylko dla widzów dorosłych”. Prace Natalii LL wciąż wzbudzają kontrowersje i spotykają się z represjami, żeby wspomnieć tylko usunięcie Sztuki konsumpcyjnej z wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2019 roku, co z kolei wywołało odzew artystów i artystek wyrażających niezgodę na ten akt cenzury oraz solidarność z twórczynią (żeby wspomnieć tylko plakat Szymona Szymankiewicza). We wspomnianym kryminale Miłoszewskiego Kwestia ceny pojawia się fragment wyjaśniający oburzenie władzy: „Chodzi o sposób, w jaki artystka je banana. Lubieżny. Pornograficzny. Wyuzdany, prowokacyjnie feministyczny”.

Natalia LL, Sztuka konsumpcyjna, 1974

Najbardziej znanym cyklem prac Natalii wciąż pozostaje Sztuka konsumpcyjna i można ją uznać za kanoniczną dla polskiej sztuki feministycznej lat 70. Ukazana tu modelka konsumuje – w zależności od wersji pracy – parówki, banany, paluszki, mandarynki, arbuza, kisiel, lub po prostu cieknie jej ślinka na myśl o „słodkich przyjemnościach”. Wszystko to zaś podsuwa seksualne skojarzenia. W kraju niedoboru dóbr konsumpcyjnych i stabuizowania sfery seksualnej, była to praca prowokacyjna! Prawo do rozkoszy posiada tutaj ukazana kobieta, ona nią zarządza i ją kontroluje – i w dodatku robi to jawnie i ostentacyjnie. Mimo, że kusi widza (widzkę?), nie poddaje się jego (jej) fantazjom. To ona przejmuje kontrolę nad pożądaniem oraz spojrzeniem osoby patrzącej. 

Natalia LL, Sztuka konsumpcyjna, 1972

Natalia LL ukazała w swoich pracach kobietę, która czerpie radość i kontroluje przyjemność. Dlatego należy odczytywać te prace przede wszystkim jako afirmatywne, wpisujące się w późniejszą maksymę kojarzącą się już z postfeminizmem: „Jeżeli nie mogę tańczyć, to to nie jest moja rewolucja” (Naomi Wolf, Klin klinem).

Sztuka Natalii LL wyrażała bunt przeciwko konwenansom, afirmowała cielesność i seksualność, ale nie uciekała też od wątków związanych z upływem czasu i ulotnością naszej egzystencji.

Natalia LL, Erotyzm trwogi, 2006

Zwłaszcza w tak trudnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, potrzebne są zawarte w tej twórczości radość oraz mądrość związana z samoakceptacją. Wolność samostanowienia i odejście od roli kobiety-ofiary czy kobiety-obiektu nabiera dzisiaj – w odniesieniu do zbrodni Rosjan na Ukraińskich kobietach – nowej wymowy. Bo seksualne relacje powinny wyglądać tak, jak przedstawiła to Natalia w swoich pracach. A więc być obszarem wolności i czerpania radości, a nie poniżenia i bólu.

Bo sztuka Natalii LL jest przede wszystkim wezwaniem do wolności!


Siła kobiet (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)

W tym wpisie chcę ponownie odnieść się do prac zgłoszonych na Aukcję na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja br. w Uniwersytecie Artystycznym im Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Katalog aukcyjny jest dostępny na Artinfo.

Tym razem przedstawię prace, które nie odnoszą się do wojny, ale do tytułowej siły kobiet. Układają się w interesującą opowieść o kobiecej wspólnocie, solidarności i potrzebie współdziałania, a także o codzienności, która pozostaje niewidzialna, ale przechowuje pamięć dawnych wydarzeń i osób. Można mówić tu też o krzątactwie stanowiącym podstawę naszej egzystencji, o czym  pisała Jolanta Brach-Czaina „Szczelinach istnienia”.

Te prace mogą zresztą także zostać odczytane w kontekście wojny oraz akcji pomocowych i zadedykowane kobietom wolontariuszkom. Jeśli chodzi o pomoc świadczoną dla Uchodźców i Uchodźczyń, tak się składa, że spektakularne akcje pomocowe podejmowane są najczęściej przez mężczyzn. Są oczywiście potrzebne, przyciągają uwagę w mediach społecznościowych, powodują, że ludzie chętnie wpłacają pieniądze przeznaczone na dobre cele.

Jednak wiele osób pomaga, nie chwaląc się tym, nie publikując żadnych zdjęć, wykonując żmudną, ciężką i systematyczną pracę. Mam na myśli chociażby wolontariuszki pracujące w centrach dla osób z doświadczeniem uchodźczym, pomagające w przygotowywaniu posiłków, w porządkowaniu rzeczy w magazynach; osoby dające schronienie; organizujące zajęcia dla dzieci czy udzielające pomocy psychologicznej. I choć nie są to działania spektakularne wymagają czasu i poświęcenia, są ogromnie ważne, gdyż ich celem jest zapewnienie lepszych warunków egzystencji dla osób uciekających przed wojną.

I z pewnością wszystkie te działania wymagają siły, a o niej mówi część dzieł, które będą licytowane na naszej Aukcji.

Izabella Gustowska, Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi, 2014, technika autorska, 34 x 61 cm

Zacznę od pracy Izabelli Gustowskiej „Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi” z 2014 roku. Praca odnosi się do multimedialnego dzieła “Przypadek Josephine H.” związanego z poszukiwaniem przez Artystkę w Nowym Jorku Josephine – niezależnej współczesnej kobiety. Pierwowzorem dla jej bohaterki była Josephine Hopper – artystka i żona malarza Edwarda Hoppera. Towarzyszyła Gustowskiej potrzeba zrozumienia dziwnej miłości, która kazała Josephine wyjść za mąż w wieku 41 lat, porzucić swoją karierę, przestać realizować się artystycznie, a przede wszystkim wejść w związek, w którym zatraciła siebie, porzuciła dawne przyjemności, podporządkowała się swemu mężowi, który zwykle milczał, ale bywał też wobec niej okrutny. Gustowska poprzez swą pracę wyprowadziła Josephine z cienia, przywróciła jej widzialność oraz sprawstwo. W pięknej pracy, którą artystka przekazała na aukcję, ukazane zostały trzy portrety kobiet, ujawnione ich lęki i obawy, a jednocześnie podkreślona została więź, która je łączy.

Katarzyna Swinarska, Amy #2, 2016, olej na płótnie, 100 x 60 cm

Inną artystką, która wskazuje na niewidzialność kobiet jest Katarzyna Swinarska. Interesują ją wizerunki silnych i często tragicznych kobiecych postaci. Jedną z nich jest Amy Winehouse uwieczniona na obrazie ofiarowanym na Aukcję. Obraz z 2016 roku powstał do wystawy „Silent Heads” w Grodnie. Ekspozycja poświęcona była „artystkom słowa”, czyli poetkom, pisarkom, pieśniarkom, których obecność w historii jest ważna dla Katarzyny Swinarskiej, gdyż pozwala na wyrażanie emocji, również tych związanych ze smutkiem.

Monika Mamzeta (współautor: Marcin Górski), To mi się przejadło, plakat, 2001/2002, druk offsetowy, 70 x 100 cm

Wśród ofiarowanych prac znajduje się plakat Moniki Mamzety z 2001/2002 „To mi się przejadło” odnoszący się do pozbawienia w Polsce kobiet prawa wyboru. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2021 roku jego wymowa stała się jeszcze bardziej aktualna.

Iwona Demko, Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało II, 2021, aksamit, koraliki, kamienie akrylowe, 31 x 20 x 7 cm

Praca Iwony Demko „Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało” odnosi się do stabuizowanej krwi miesiączkowej, którą odnieść można przecież do płodności i potencji rodzenia. Jest hołdem złożonym kobiecej krwi. Jest też jedną z wielu prac, które odchodzą od tradycyjnych technik artystycznych, na rzecz  kobiecego rękodzieła. Inną tego rodzaju pracą jest wykonany z biżuterii „Bezoar” Agaty Zbylut.

Agata Zbylut, Bezoar, 2015/22, obiekt wykonany z biżuterii

Artystka wyjaśnia, co oznacza to słowo:

„W medycynie bezoary to ciała obce, które powstają w żołądku z pokarmów, których nie jesteśmy w stanie strawić. Mogą je tworzyć podgryzane nerwowo włosy, połykane metalowe lub plastikowe elementy czy niestrawione tabletki. Śluz zlepia je w twarde formy, które przyjmują kształt wnętrza żołądka. Z czasem mogą stać się tak duże, że wypełniają go w całości. Niekiedy dodatkowo wypuszczają „warkocz” schodzący do jelita cienkiego”.

Zbylut pierwsze bezoary przygotowała w roku 2014 i pokazywała na wystawach indywidualnych w Gdańskiej Galerii Miejskiej i w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jednak tamte rzeźby zaginęły. Chcąc je odtworzyć, poprosiła w mediach społecznościowych o przesłanie jej nieużywanej biżuterii. Odzew był olbrzymi. Zaczęła otrzymywać biżuterię od kobiet z całej Polski. Zgromadziłam kilogramy błyskotek, łańcuszków, koralików, cyrkonii. Podkreśla, ze działo się to w czasie, gdy wszyscy gromadziliśmy się wokół innych zbiórek – tych dedykowanych Ukrainie.

Napisała: „Czułam dyskomfort ciesząc się błyskotkami w czasie, gdy wokół mnie najważniejszą potrzebą były ciepłe posiłki, artykuły higieniczne czy bezpieczne miejsce do spania”. Dlatego też zdecydowała się tę właśnie pracę wykonać specjalnie na aukcję dedykowaną osobom uchodźczym

Dlatego podkreśla:
„Będę wdzięczna, jeśli ten bezoar znajdzie nowy dom. Potraktujcie go proszę tak, jak były traktowane bezoary w średniowieczu – jako drogocenny dar i niezwykle skuteczna wszechstronna odtrutka, na którą pozwolić sobie mogli tylko wybrańcy. Niech komuś z Was przyniesie szczęście i pomoc tym, którzy dziś jej najbardziej potrzebują”.

Przy współudziale innych osób – uchodźczyń z Ukrainy powstała wspomniana w poprzednim wpisie praca Aleki Polis „Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy”. W tym przypadku ważny był wspólny akt tworzenia, który znalazł swoje odzwierciedlenie na podobraziu, gdzie podpisały się wszystkie tworzące pracę kobiety, zaznaczając również miejsca swego pochodzenia. Ważna była też intencja przywrócenia pokoju w Ukrainie, z która malowane było to mandaliczne płótno.

Monika Drożyńska, Bolesław Prus z serii Spodziewane zniknięcie pomników, 2018, technika mieszana, pocztówka, tkanina, 22,5 x 6,5 cm

Do rękodzieła odwołuje się też w swej sztuce Monika Drożyńska. Na aukcję przeznaczyła pracę „Bolesław Prus” z serii „Spodziewane zniknięcie pomników”. Inną artystką, która odnosi się do codzienności, a swą sztukę hoduje i pielęgnuje niczym rośliny jest Anna Maria Brandys. Na Aukcję przeznaczyła rzeźbę zatytułowaną „Warstwy warstewki”.

Anna Maria Brandys, Warstwy warstewki, 2022, technika własna, papier czerpany, 25, 5 x 34 x 11,5

W sferze codzienności zanurzona jest też praca Joanny Imielskiej pt. Otwarta Księga należąca do cyklu Archeologia z mojej szuflady, o którym artystka pisze: 

„Dawne przedmioty, drobiazgi ważne i nieważne zamieszkują zakamarki domu, szaf, półek, szuflad, leżą cicho, ukryte dla moich oczu, nieobecne w mojej pamięci, oczekują na ten właściwy czas, aby się ujawnić. Zamieszkałam pośród tych „osieroconych rzeczy” i nawiązałam z nimi „współpracę”. Czy naruszam prywatność dawnych właścicieli, gdy korzystam z ich mebli, jem z ich talerzy, zaparzam herbatę w porcelanowych dzbankach, gdy czytam pozostawione przez nich listy, dokumenty, książki, dotykam pamiątek, oglądam albumy ze zdjęciami, na których przedstawione postaci często ujawnione są w otoczce intymności? Pragnę wydobyć z chaosu rzeczy odnalezionych te najważniejsze dla mnie, poznać ich historię, ale również nadać im nowe znaczenia, nowy sens, obdarzyć „nieskończonym potencjałem zmiany” (M. Sznajderman), poprzez najnowsze prace chcę stworzyć moje własne opowiadanie o bliskich mi ludziach i miejscach „do trwań jej niegdysiejszych mieszkańców dolepiam moje trwanie, na ich śladach odciskam swój ślad – tworzę teraźniejszość dla tych, którzy nadejdą po mnie”.

Joanna Imielska, Otwarta księga 2, z cyklu Zapiski Jana K., 2019, papier, cienkopis, 52 x 72 cm

O codziennym krzątactwie, niemożności uwolnienia się od rutyny i codziennych obowiązków mówi też praca Elżbiety Jabłońskiej „300 postaci”. Jest ona swoistym “rarytasem” na Aukcji, gdyż pochodzi z najwcześniejszego okresu twórczości artystki.

Elżbieta Jabłońska, 300 postaci, 1996, rysunek tuszem, 100 x 70 cm

O historii i pamięci zapisanej w codzienności i zwyczajnych przedmiotach mówi też praca Katarzyny Podgórskiej-Glonti „Materialność pamięci”.

Katarzyna Podgórska-Glonti, Materialność pamięci, 2020, druk na dibondzie, 21 x 29,7 cm

Warto wspomnieć tu jeszcze pracę Doroty Podlaskiej, która w czasie pandemii zaczęła tworzyć akwarele.

Dorota Podlaska, Po omacku, 2022, akwarela na papierze, 49×69 cm

To właśnie jedną z nich zatytułowaną „Po omacku” artystka przeznaczyła na aukcję. Z kolei akwarela zatytułowana „Erytrocyty” podarowana została przez Katarzynę Jankowiak-Gumną ukazuje czerwone krwinki odpowiedzialne za przenoszenie tlenu w organizmie, które przypominają na obrazie kwiaty i układają się w piękny wzór.

Katarzyna Jankowiak-Gumna, Erytrocyty, 2021, akwarela na papierze, 39 x 29 cm

Te wszystkie prace odczytać można w kontekście energii i potencji drzemiącej w codzienności, zwyczajnej krzątaninie, wspólnotowych działaniach oraz w cielesności i fizjologii. Bo mimo, że są one niezauważalne i wydawałoby się niepozorne, składają się na to, co można określić siłą kobiet.

Jadwiga Sawicka – w zwątpieniu i chaosie

W ostatnim czasie posypały się na FB różne wyzwania i łańcuszki. Z zasady nie biorę w nich udziału a wręcz uważam za szkodliwe, ale jednemu z przyjemnością kibicuję, chodzi w nim o prezentowanie prac żyjących artystek #zyweartystki, #szerujekulture

Jak pisałam w pierwszym wpisie, w życiu codziennym towarzyszy mi „Zwycięstwo Chaosu” Jadwigi Sawickiej jako lodówkowy magnes, obecnie nabierając dodatkowych znaczeń. Zresztą w ogóle Jadwiga jest jedną z moich ulubionych artystek. Jest niesamowicie konsekwentna, inteligentna, nienatarczywa, skromna.

Jadwiga Sawicka, Zwycięstwo chaosu, 2011

W lutym i marcu 2019 w poznańskiej galerii Ego miała miejsce jej wystawa zatytułowana właśnie „Chaosy”. Miałam przyjemność pisać do niej tekst, którym, za zgodą Galerii, chcę się z Wami podzielić. Jej prace wciąż są celnym komentarzem do obecnej sytuacji politycznej, może nawet zwłaszcza teraz… Wskazują też na sytuację kobiet i zakusy władzy na ich podporządkowanie.

Sawicka w większości swoich prac odnosi się do języka jako komunikatu związanego z perswazją, budującego znaczenia otaczającej nas rzeczywistości. Od czasu słynnego billboardu „Nawracanie, oswajanie, tresowanie”, który prezentowany był na ulicach polskich miast w 1998 roku w ramach Zewnętrznej Galerii AMS, interesuje ją to, w jaki sposób język formatuje nasze myślenie. Artystka zdaje się podążać za Wittgensteinem, który mówił: „Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”.

Jadwiga Sawicka, Nawracanie, oswajanie, tresowanie, 1998

Trzy słowa, które pojawiły się we wspomnianej pracy, a zaczerpnięte zostały z prasowych publikacji, mówią o kolejnych strategiach stosowanych przez różne systemy władzy: „Nawracanie, oswajanie, tresowanie”. Tymi systemami mogą być: rodzina, szkoła, kościół, korporacja, państwo. Można też ten komunikat odczytać w odniesieniu do medialnych przekazów, które starają się narzucić odbiorcom własną wizję rzeczywistości, a także do systemu konsumpcyjnego, który nawracając nas na piękną wizję nas samych, tresuje do podporządkowania się i ciągłego ulegania pokusom. Można więc postawić pytanie, na ile język opisuje rzeczywistość, a na ile ją stwarza? Artystka zdaje się w ten sposób wskazywać na performatywną funkcję języka.

W późniejszych pracach Jadwigi Sawickiej wciąż pojawiają się słowa odnoszące się między innymi do współczesnego konsumpcjonizmu („Pracują, kupują, chorują”), komunikatów narzucanych kobietom (np. „Posłuszna”, „Miła i dobra”), kwestii narodowych („Rasowy-narodowa, ojczysty – macierzysta”), religijnej perswazji („Oko Boga, Palec Boga”), ale także do opisu wojen i katastrof („Krzyczeli, płakali, zginęli”).

zdjęcie z wystawy Polki, patriotki, rebeliantki

Czy mówimy własnym językiem, czy też to język mówi poprzez nas? – to następne pytanie, które wydaje się istotne dla Sawickiej przytaczającej w swych pracach często powtarzane zwroty, swoiste językowe frazesy.

Podobny problem stawia jeden z protagonistów książki kryminalnej Laurenta Bineta pod tytułem „Siódma funkcja języka”, w której detektyw wraz z towarzyszącym mu semiologiem próbują rozwiązać zagadkę zabójstwa Rolanda Barthesa. Tym protagonistą jest nie kto inny, tylko Jacques Derrida, który w sporze z Johnem Searlem zadaje pytanie: „czy kiedy układam zdania, to tak naprawdę mówię ja?”. Bo przecież wszyscy czerpiemy ze składnicy słów już istniejących, nasze wypowiedzi przenikają społeczno-kulturowe czynniki, powtarzamy zasłyszane w mediach przekazy, a prowadząc dyskusję, przytaczamy zaczerpnięte od innych formuły i komunikaty. „Musimy powtarzać (odtwarzać) słowa, kiedyś już użyte, bo inaczej nasz rozmówca nie potrafi ich zrozumieć. Jesteśmy więc stale, nieuchronnie uwięzieni w jakiejś formie cytatu” (L. Binet, Siódma funkcja języka, przeł. W. Dłuski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 323-324).

Jadwigę Sawicką interesują właśnie cytaty, a także to, w jaki sposób język staje się odbiciem otaczającej nas rzeczywistości, wkraczającej w nasze życie polityki, reguł władzy, którym powinniśmy się podporządkować. Aktualną sytuację artystka określa jako „Chaosy”, podkreślając przy tym liczbę mnogą tego pojęcia.

Wystawa pod tym właśnie tytułem ma oddać stan lęku i niepewności, w jakim się znajdujemy. „W powadze czasów, w zwątpieniu i chaosie…” – można powtórzyć słowa piosenki Lao Che „Kapitan Polska”, mówiącej o poszukiwaniu superbohatera/superbohaterki, który lub która potrafi pogodzić ze sobą zwaśnione polskie obozy. Obecnie z jednej strony dosięga nas „dobro złej władzy”, a z drugiej – wciąż spotykamy się ze sprzecznymi komunikatami. Jako społeczeństwo jesteśmy tak bardzo podzieleni, że wydaje się, że mówimy różnymi językami – we wspomnianej piosence jesteśmy porównani wręcz do Tutsi i Hutu. Brakuje nam jakiejkolwiek płaszczyzny porozumienia się. Nie potrafimy zrozumieć dobrych decyzji złej władzy (a dla innych niekiedy: złych decyzji dobrej władzy). Tym samym różne słowa znaczą dla nas, co innego.

„Władza”, „katastrofa”, „chwała” – pojęcia pojawiające się na prezentowanych pracach Sawickiej odnieść można do języka polskiej polityki, do czarno-białych wizji wyłaniających się z przekazów w propagandowych mediach. To właśnie te słowa tworzą obecnie naszą rzeczywistość. Niewiele mogą pomóc tu „słabe odruchy protestu”. „Chaosy” można więc uznać za kolejną odsłonę „Nawracania, oswajania, tresowania”, ale odsłonę aktualną, komentującą społeczno-polityczną rzeczywistość.

Jadwiga Sawicka projektując tę wystawę myślała o tym, że zmierzamy w stroną przepaści. Dziś, po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy 2019; dziś, gdy znowu jesteśmy „we łzach”, zdajemy sobie sprawę z tego, że w tę przepaść zaczęliśmy spadać. Język okazał swą performatywną a zarazem przerażającą moc, poprzez nienawiść prowadząc do zbrodni. Czy możemy więc jeszcze to spadanie powstrzymać?

Poznań, 14.01.2019

Czy tylko ja mam takie wrażenie, że sztuka często wyprzedza rzeczywistość?

Nie dla Piekła Kobiet!

Amerykański magazyn Vice.com umieścił Polską na liście trzydziestu reżimów wykorzystujących epidemię do poszerzania zakresu swojej władzy. Znalazły się na niej między innymi takie kraje jak Białoruś, Indie, Izrael, Jemen, Liban, Korea Północna, Turkmenistan (gdzie zakazano w ogóle mówienia o koronawirusie), Wenezuela oraz Węgry.

W przypadku Polski chodzi o forsowanie majowych wyborów prezydenckich.

Można do tego dołożyć jeszcze jeden powód, jakim jest ponowna próba zaostrzenia prawa antyaborcyjnego (określanego projektem Kai Godek). Pierwsze czytanie projektu ustawy ma odbyć się w Sejmie już 14 kwietnia, a więc jutro.

Anja Rubik napisała na swoim Instagramie:

„Niestety po raz kolejny musimy walczyć o nasze zdrowie, bezpieczeństwo i godność. Nie wiem czy wiecie, ale Pani Godek chce, abym umarła podczas porodu i zostawiała osierocone dziecko. Pani Godek chce, abyś ty zgwałcona, nie miała wyboru i była zmuszona urodzić dziecko gwałciciela. Pani Godek chce, abyśmy przez 9 miesięcy nosiły w sobie dziecko wiedząc, że ono umrze tuż po porodzie lub będzie nieodwracalnie upośledzone”.

W kilku miastach w Polsce odbyły się dzisiaj akcje protestacyjne, najbardziej spektakularna, samochodowo-rowerowa – na Rondzie Dmowskiego w Warszawie.

Ludzi obkleili samochody i rowery plakatami dotyczącymi piekła kobiet, mieli też flagi i parasolki. Krążyli w kółko po rondzie, blokując ruch i w ten sposób wyrażając swój sprzeciw wobec tego koszmarnego projektu.

Odbyły się też protesty kolejkowe. Osoby z parasolkami i plakatami ustawiały się przed dużymi sklepami w stosownych odległościach, dzięki temu nikt nie mógł im nic zrobić. Część osób wywiesza też plakaty Czarnego Protestu w swoich oknach.

Pierwsze Czarne Protesty odbyły się w Polsce w kwietniu 2016 roku, we wrześniu zawiązał się Ogólnopolski Strajk Kobiet a protest określany jako Czarny Poniedziałek miał miejsce 3 października w różnych miastach Polski. Akcje odbywały się także rok później – w Czarny Wtorek – dla poparcia projektu ustawy „Ratujmy Kobiety”.

Na przełomie września i października 2017 w poznańskim Arsenale miała miejsce wystawa, której byłam kuratorką, zatytułowana Polki, patriotki, rebeliantki.

Przesłanie prezentowanych na niej prac staje się znowu boleśnie aktualne, warto więc przypomnieć tę wystawę, która miała być artystycznym komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości i sytuacji współczesnych Polek.

Podczas protestów aktywizm przenikał się z działaniami twórczymi, a sztuka artystek zaangażowanych w ruch Czarnego Protestu stała się komentarzem, a także sposobem na wzmocnienie jego przekazu. Symbolem sprzeciwu stały się wieszaki, a także czarne parasolki. Te ostatnie prezentowała otwierająca wystawę praca Ewy Partum powstała w hołdzie dla protestujących.

Ewa Partum, Feministyczne cytaty, 2017

W czasie demonstracji kobiety stawały się groźne, niczym wojownicy ozdabiały swoje twarze czarnymi paskami; krzyczały o swojej sile; odwoływały się do czarownic, wskazując na zagrożenia związane ze współczesnymi, symbolicznymi stosami. Tę siłę ukazywały zdjęcia poznańskich fotografów: Mateusza Budzisza, Barbary Sinicy i Radosława Sto.

Barbara Sinica, Czarny Protest, Poznań 2016

Symboliczne są też zdjęcia ukazujące „morze ludzi” zasłoniętych parasolami.

Mateusz Budzisz, Ogólnopolski Strajk Kobiet, Poznań, 3.10.2016

Ten obraz można odczytać jako symbol odrzucenia własnej indywidualności i zjednoczenia się we wspólnej sprawie – symbol kolektywnej rebelii przeciw niesprawiedliwym decyzjom jednostkowej władzy.

Na ekspozycji starałam się zaakcentować znaczenie kolektywnych działań, wybierając grupy artystyczno-aktywistyczne (Chór Czarownic, Kolektyw Złote Rączki oraz grupę Kolaborantki), a także – za namową Zofii Nierodzińskiej – zwrócić uwagę na działania aktywistyczne.

Chór Czarownic

Wspólnotowość oraz feminizm siły wyłania się z pieśni Chóru Czarownic (słowa Maliny Prześlugi). Stają się one oskarżeniem skierowanym w stronę patriarchalnej władzy, zarówno dawnej, która niepokorne kobiety piętnowała, a także zabijała jako czarownice, jak i współczesnej, nie tylko próbującej odebrać kobietom prawo do ich ciał, ale także wciąż je dyscyplinującej.

Zarówno w symbolice protestów, jak i w sztuce akcentowana jest kobieca płciowość, pojawiają się wizerunki macic, wagin, odwołania do opisanego przez Herodota oraz Plutarcha rytuału Ana Suromai, a więc obnażania przez kobiety swych genitaliów w celu odstraszenia wroga (w prezentowanej na wystawie pracy Iwony Demko 408 223 podniesień spódnic, czyli Mój sen o Czarnym proteście, 2017), symbolicznymi zaś figurami stają się wiedźmy i czarownice.

Iwony Demko 408 223 podniesień spódnic, czyli Mój sen o Czarnym proteście, 2017

Na wystawie prezentowana była między innymi projekcja wideo duetu Kolaborantki ‒ Szeptuchy: Proxy (2014–), gdzie artystki pojawiają się w różnych przestrzeniach, zawłaszczając je dla siebie. Mogą się kojarzyć z czarownicami, które demonstrując swoją wolność i brak skrępowania.

Kolaborantki, Szeptuchy: proxy Berlin, Licheń, Tel Aviv... 2017, po prawej: praca Agaty Zbylut, Kawiorowa patriotka, 2015

Wiece zgromadziły ateistów i katoliczki, anarchistów i członkinie partii politycznych, ludzi majętnych oraz ubogich, rodziców dzieci niepełnosprawnych, samotne matki, ludzi kultury, studentki i mnóstwo innych, bardzo różnych osób. Towarzyszyły im gniew i wściekłość, a masowość demonstracji w całej Polsce pokazała rządzącym, że wystarczy iskra, aby przeciw nim stanęły masy.

Marta Frej, Czarny Protest, 2017

Na tę różnorodność wskazywał cykl prac Marty Frej Czarny Protest (2017). Ta znana autorka memów poprosiła różne kobiety na Facebooku, aby przysłały jej swoje zdjęcie i krótkie wypowiedzi, dlaczego brały udział w Czarnym Proteście. Wypowiedzi są bardzo różne. Z jednej strony zwracają uwagę na strach, lęk przed tym, co może się stać (np. „To moje życie, nie opowieść podręcznej”). Ale pojawiają się też wypowiedzi bardziej wojownicze: „Wkurwiłam się i go zorganizowałam” (marsz), „Byłam naładowana”. Inne wypowiedzi, takie jak na przykład „Szanuję ludzi”, „My kobiety musimy się wspierać”, „W imię córek” wskazują właśnie na potrzebę wspólnotowości i siostrzeństwa. Praca Frej podkreśla, że nie chodzi tylko o własną indywidualność, ale raczej o współdziałanie czy zawiązywanie strategicznych sojuszy ponad podziałami.

Marta Frej, z cyklu: Czarny Protest, 2017

Inne prace odnosiły się w sposób ironiczny do polskiego tradycyjnego patriotyzmu (Agata Zbylut, Liliana Piskorska, Karolina Mełnicka, Ewa Świdzińska, Zofia Kuligowska).

Wskazywały, że antykobiecy dyskurs często podbudowywany jest argumentami natury religijnej (Jadwiga Sawicka) i może prowadzić do terroru (z pozoru niewinny Terror Moniki Drożyńskiej, 2016 oraz Polska Burka Karoliny Mełnickiej).

Karolina Mełnicka, Polska burka, 2013

Inne mówiły o niechęci do obcych (Ściana Dawida Marszewskiego) oraz o potrzebie międzygatunkowej wspólnoty (Irena Kalicka). Wystawa miała wskazywać zarówno na znaczenie wolności oraz praw kobiet, na postawy obywatelskie, jak i na krytyczny patriotyzm, który należy rozumieć jako troskę o innych.

Dawid Marszewski, Ściana, (instalacja wideo) 2016/17, Iwona Demko, Polka walcząca, 2016, Irena Kalicka, Autoportret, 2009-2010
Irena Kalicka, z cyklu: Autoportret, 2009-2010

Prezentowaną sztukę można określić jako wyraz agorafilii, według określenia Piotra Piotrowskiego. Tym pojęciem historyk sztuki określał popęd wejścia w przestrzeń publiczną, wolę uczestnictwa w niej, kształtowania życia publicznego, podejmowania działań krytycznych i projektowych na rzecz lepszego społeczeństwa.

Monika Drożyńska, Terror, haft ręczny na tkaninie bawełnianej, 2016

Dzisiaj znowu grozi nam terror, zaś wejście w przestrzeń publiczną jest utrudnione.

Jednak w końcu wyjdziemy i zrobimy to, co zapowiadały transparenty podczas Czarnych Protestów:

Wy odbieracie nam wolność, my odbierzemy wam władzę.

Otwarcie wystawy – akcja Kamila Wnuka
Agata Zbylut, Face Off, 2015/17 (fotografia/mural), Kawiorowa Patriotka, 2015, fot. Diana Lelonek
fragment wystawy z aktywistycznymi ulotkami, fot. Diana Lelonek
Liliana Piskorska, Autoportret z pożyczonym mężczyzną, aka Jestem Polakiem więc mam obowiązki polskie, z cyklu: Sposoby kamuflażu we współczesnej Polsce, 2016
Ewa Świdzińska, Powstanie, 2005, Koronczarka, 2009
Wernisaż wystawy: Jadwiga Sawicka, Raz na jakiś czas, 2008-2017
Barbara Sinica, Czarny Protest, Poznań 2016