Marek Wodzisławski: trzewia naturokultury

Wystawa Marka Wodzisławskiego Umgebung w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu (5.04.-5.05.2024, osoby kuratorskie: Jagna Domżalska i Kamil Gustaw Mizgała) to ekspozycja niezwykła, zachwycająca, ale też mogąca budzić grozę.

Kiedy rozmawiałam o niej z osobami znajomymi, pojawiły się wątki niezwykłości oraz totalności przedsięwzięcia, ale też wątpliwości na temat użycia szczątków osób ludzkich i nieludzkich, a także pytanie, czy bez oprowadzania kuratorskiego wystawa nie pozostałaby całkowicie niezrozumiała.

Dlatego też pomyślałam, że warto przedstawić jak najprostszą interpretację tej imponującej realizacji zajmującej cztery sale Zamku Cesarskiego. Umgebung oznacza środowisko i w tym przypadku odnosi się do środowiska, w którym przenikają się elementy kultury i natury, działalności ludzkiej i pozaludzkiej. Dlatego można powiedzieć, że wystawa Wodzisławskiego mówi przede wszystkim o naturokulturze.

Terminu naturokultura używa między innymi Elizabeth Grosz, wskazując, że natura wyprzedza kulturę i zmusza ją do ciągłych transformacji, jest więc motorem ewolucji przebiegającej w nieprzewidywalny sposób. Grosz sygnalizuje nierozerwalny związek natury z kulturą, akcentując potrzebę namysłu nad tym, w jaki sposób natura pobudza i produkuje kulturę, a więc jako to, co biologicznie umożliwia i kształtuje życie kulturowe i społeczne.

Naturokultura, a zarazem środowisko, w którym żyjemy, kształtowana jest zarówno przez osoby ludzkie, zwierzęce, jak i nieożywioną przyrodę. Zwierzęta budując schronienia tworzą własną architekturę, mają swoje rytuały, potrafią używać narzędzi. Wspomnieć można budowle termitów, sieć pajęczą, tamy budowane przez bobry czy wszelkiego rodzaju gniazda itp. Warto jednak podkreślić, że również zwierzęta nie korzystają już tylko z tego, co naturalne.

W pierwszej sali wystawowej na specjalnej metalowej konstrukcji znajduje się rząd ptasich gniazd. Wyraźnie widać, ze zbudowane zostały nie tylko z gałęzi, ale też z materiałów syntetycznych, fragmentów plastikowych toreb, cienkich pasków folii, które wplecione zostały w strukturę gniazd. Dla Wodzisławskiego są one przykładem architektury i sztuki zoogenicznej, podobnie jak zgromadzone w tym samym pomieszczeniu ptasie wypluwki będące zlepkiem niestrawionych pokarmów a które zarazem można uznać za stworzone przez ptaki artefakty.

Takim artefaktem jest też totem wyrzeźbiony przez bobra. Ścinane przez te zwierzęta drzewa służą oczywiście budowaniu tam, które stają się nowymi siedliskami dla zwierząt, ale też zwiększają obszar terenów podmokłych i wpływają pozytywnie na bioróżnorodność danego terenu. Można jednak spojrzeć na drzewa, które podlegają obróbce przez bobry, jako na rzeźby.

Od razu zaznaczyć trzeba, że w przypadku tych zwierzęcych artefaktów, Wodzisławski używa tego, co zostało już odrzucone, albo pojawia się w takim miejscu, że i tak zostanie zabrane i zutylizowane przez ludzi – jak w przypadku wspomnianego totemu.

Wodzisławski przygląda się z uwagą właśnie rzeczom odrzuconym, temu, co można znaleźć na wysypiskach śmieci oraz w jaki sposób odpady naszej cywilizacji pochłaniane są przez przyrodę, na przykład przez porosty w pracy zatytułowanej Postdesign.

W pierwszej sali znajduje się również praca zatytułowana Fiszbiny wykonana z ubrań znalezionych na wysypisku śmieci. Artysta układa je w swego rodzaju ołtarz, pokazując zarazem różne stopnie degradacji tych rzeczy (część z nich, głównie tych, których podstawą jest plastik, w ogóle nie ulegnie biodegradacji).

Te strzępki ubrań posłużyły też za materiał w stworzeniu Postfashion – kolekcji ubrań z trzeciego obiegu, stając się w ten sposób podstawą swoistej postapokaliptycznej mody. Jest ona prezentowana przez osoby pozujące na czterokanałowej projekcji wideo, prezentowanej już w następnej sali wystawowej. Pojawia się tu również akt pokazujący fragment ciała osoby w trakcie korekty płci. Bo również ciało nie jest już niczym naturalnym, ulega przeróbkom, coraz częściej przyłączane są do niego różnego rodzaju protezy.

W przypadku części prezentowanych prac pojawiają się ludzkie i nieludzkie szczątki, jak np. fałd skóry tragopana (ptaka z rodziny bażantów). W Obiekcie bionicznym – bucie Nike Shox platforma została stworzona – ponoć – z ludzkich kości.

Prezentowany jest też m.in. Dom z kości stworzony z asfaltu i szkieletów gołębi domowych. Zaś w trzeciej sali znalazła się instalacja Bariera/utopia, którą tworzy wypreparowany (i pochodzący z odzysku) paw albinos oraz powypadkowe poduszki powietrzne.

Zastanawiałam się nad sensem pokazywania tych szczątków – czy zyskują one należny im szacunek i czy faktycznie powinny być wystawiane jako elementy dzieł sztuki? Zaprzyjaźniona osoba powiedziała mi, że można to traktować inaczej: przeniesienie ich w obszar sztuki może być swego rodzaju sakralizacją, a więc zarazem pełni funkcję odprawiania pochówku. Bo w przeciwnym razie te szczątki zostałyby zutylizowane, albo co gorsza – trafiłyby po prostu na śmietnik.

Paw albinos jest tu wybitnym przykładem funkcjonowania naturokultury. Pawie służyły za ozdobę pałacowych parków i ogrodów, zaś za szczególną atrakcję uchodził zawsze paw albinos, będący mutantem indyjskiego pawia błękitnego. Jego atrakcyjność wiąże się przede wszystkim ze względami estetycznymi oraz tym, jak prezentuje się biały paw na tle intensywnej zieleni i kolorowych roślin. Jest on więc tyle wytworem natury, co kultury.

Drugą część tej instalacji tworzą powypadkowe poduszki powietrzne zawieszone w formie swego rodzaju całunu. Mogą kojarzyć się z cielesną tkanką, a dokładnie z wypreparowaną ludzką skórą. Poduszka powietrzna jest obiektem cywilizacyjnym, protezą mającą zapewniać bezpieczeństwo i chronić przed poważnymi uszkodzeniami ludzkiego ciała. W tym przypadku materia poduszek nosi – przynajmniej hipotetycznie – ślady kontaktu z ludzkim ciałem, a tym samym po raz kolejny zanika granica między tym, co naturalne a tym, co cywilizacyjne.

Całości wystawy dopełnia Biowitraż, w którym w workach do żywienia dojelitowego hodowane są algi haematoccus pluvalis. Z tych alg wytwarza się askaksantynę mającą bardzo silne właściwości przeciwutleniające, a więc likwidującą stres oksydacyjny. Występują one zarówno naturalnie, jak i produkowane są sztucznie przy pomocy związków chemicznych. Tym samym również żyjące i rozwijające się algi, które prezentowane są w Biowitrażu są wytworem, a może wręcz symbolem naturokultury prezentowanej na całej wystawie Umgebung Marka Wodzisławskiego.

W przypadku tych wszystkich prac mamy możliwość spojrzenia w głąb, zobaczenia procesów, tkanek, wnętrza i dlatego odczytuję tę wystawę w kontekście możliwości poznania  naturokulturowych trzewi naszej rzeczywistości.

Malta Biennale: od neolitu do współczesności

Jednym z głównych haseł pierwszego Biennale Sztuki na Malcie (11.03.-31.05.2024) jest Insulofilia, a więc miłość do wyspy.  Zaproponowała je Sofia Baldi Pighi, dyrektorka artystyczna Biennale.  

Włoska kuratorka w swoim oświadczeniu akcentuje położenie Malty pomiędzy Europą a Afryką i zderzanie się wpływów Orientu i Zachodu. Podkreśla znaczenie historii archipelagu Malty liczącej sobie ponad 7 tysięcy lat; otaczającego wyspy morza oraz krajobrazu, z którym dziedzictwo kulturowe wchodzi w ścisłe relacje. Akcentuje ona wielokulturowość, wielorasowość i wielojęzyczność, wskazując tym samym na znaczenie kulturowej hybrydowości. Malta i jej archipelag, jak pisze Sofia Baldi Pighi, stają się idealnym obserwatorium do badania różnych aspektów kultury śródziemnomorskiej, myślenia o spluralizowanej podmiotowości oraz pamięci kolonizacji. Kuratorka podkreśla znaczenie sieciowania i relacyjności wydobywanych przez poszczególne wystawy oraz prace artystyczne.

Prezentowana sztuka ma pobudzać do krytycznego myślenia budując platformę dla nowego, harmonijnego współistnienia. Cztery główne wystawy dotyczą następujących tematów: Morze jako ciało polityczne, Dekolonizacja Malty – polifonia to my, Kontr-siła piractwa oraz Matri-archiwum Morza Śródziemnego. Oprócz tego prezentowane są pawilony narodowe (maltański, włoski, serbski, ukraiński, austriacki, hiszpański, francusko-niemiecki, polski oraz chiński) oraz kilka wystaw tematycznych, wśród których znalazła się prezentacja Other Geographies, Other Stories pod egidą Omenaart Foundation. Wystawy pokazywane są w obiektach historycznych w Valletcie, Cottonerze, a więc maltańskim trójmieście, oraz na wyspie Gozo.

Trudno dociec, jakie były kryteria dotyczące udziału poszczególnych pawilonów narodowych w Biennale, jednak w kontekście ideowego skupienia się na Morzu Śródziemnym, zdecydowanie odczuwa się brak Grecji, Cypru czy Chorwacji.

Na stronie Maltabiennale.art brakuje informacji dotyczących idei, które przyświecały organizatorom tworzącym tę międzynarodową imprezę.  Nie wiadomo, jaki był zamysł powołania Biennale, które odbywa się w tym samym roku, co Biennale w Wenecji. Wydaje się, że nie przysłuży się to liczbie osób odwiedzających pokazy sztuki na Malcie i Gozo. Podczas naszego pobytu na wystawach było pusto a momentami można było odnieść wrażenie, że jesteśmy pierwszymi gościniami na danej ekspozycji.

Promocja Biennale na Malcie wydaje się bardzo słaba. Ja sama dowiedziałam się o nim z bloga podróżniczego RudeiCzarne, a na moje pytanie o akredytację prasową wysłane do organizatorów nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Bilet na Biennale kosztuje 35 Euro. Nie jest to wygórowana cena, zważywszy, że umożliwia on zwiedzanie przez pięć dni historycznych miejsc, w których znajdują się wystawy, m.in. Muzeum Archeologicznego i Muzeum Sztuki, fortów czy Parku Archeologicznego Ġgantija na Gozo. Z drugiej strony bilet na weneckie biennale kosztuje 25 Euro i, jeśli chodzi o sztukę współczesną, z pewnością można zobaczyć na nim dużo więcej.

Informacje na stronie Biennale o poszczególnych wystawach są, delikatnie mówiąc, enigmatyczne, brakuje zdjęć i opisów prac. Równie słaba jest broszurka informacyjna towarzysząca Biennale. Wygląda jak typowy ogólnodostępny informator, który powinien znajdować się przy wszystkich wystawach i być darmowy. Tymczasem można go było zakupić jedynie w Muzeum Archeologicznym za 5 Euro (i znowu – to niedużo, ale…).

O słabej organizacji świadczył też brak przygotowania na czynniki atmosferyczne. Malta znana jest z występujących tu często silnych wiatrów. Wiało również podczas naszego pobytu. W związku z tym jedna z prac w przestrzeni zewnętrznej była już całkowicie zniszczona (dwa tygodnie po otwarciu!), drugiej nie można było znaleźć, poprzewracane były niemal wszystkie znajdujące się na zewnątrz stojaki z opisami a w niektórych miejscach – nawet kubiki wskazujące miejsca wystawowe.

Jednak wbrew pozorom na maltańskim Biennale można zobaczyć wiele ciekawych realizacji artystycznych, kilka znakomitych wystaw z udziałem młodych osób artystycznych. Udało się też zrealizować założenie o łączeniu sztuki współczesnej z kulturowym i przyrodniczym dziedzictwem Malty.

Dlatego też wizytę na Biennale warto zacząć od Muzeum Archeologicznego w Valletcie, w którym znajduje się między innymi terakotowa figurka śpiącej kobiety (bogini) z okresu neolitycznego z Hypogeum Ħal Saflieni na Malcie datowana na ok. 4000-2500 lat p.n.e. Zachwyca jej naturalna poza i misterne opracowanie sukni. Znajdują się tu również inne prehistoryczne figurki i ich fragmenty z terakoty, piaskowca oraz alabastru świadczące o szacunku dla kobiecej siły, płodności oraz natury. Ta prehistoryczna kultura była prawdopodobnie matriarchalna a megalityczne świątynie należą do najstarszych w Europie i są starsze od piramid egipskich. Jej upadek nastąpił około 2500-1500 r. p.n.e. a jego przyczyny pozostają nieznane. Odwołania do neolitycznych kobiecych figurek z charakterystycznymi stożkowymi nogami, szerokimi biodrami oraz wielkimi piersiami będą pojawiały się w wielu wystawach na Biennale.

W Muzeum Archeologicznym prezentowana jest też wystawa The Clean Room belgijskiej artystki Sofie Muller, której prace były pokazywane w Polsce w Galerii Białej w 2016 roku (Rzeźby mentalne z udziałem Roberta Kuśmirowskiego). Muller tworzy między innymi alabastrowe rzeźby, wykorzystując kamienie ze skazami. Tutaj wykonała rzeźby niemowląt w naturalnych rozmiarach zamykając je w stworzonym przez nią swoistym laboratorium. Pomieszczenie przywołuje na myśl kontekst medyczny. Niemal każde z niemowląt jest uszkodzone, nosi skazy, niektóre nie mają głowy lub rąk. Wydają się niechciane i porzucone. Tym samym płodność, która była kultywowana w prehistorii zostaje zderzona z płodnością, która staje się przymusem w kontekście współczesnych biopolitycznych regulacji. W tym przypadku chodzi oczywiście o prawo antyaborcyjne na Malcie, które jest najbardziej restrykcyjne w Europie.

Wspomniane tematy towarzyszą nam na następnej wystawie, jaką jest Matri-archiwum Morza Śródziemnego, kuratorowanej przez samą Sofię Baldi Pighi. Jest to najciekawsza i najbardziej poruszająca prezentacja na Biennale. Została podzielona na dwie części: pierwsza jest prezentowana w Pałacu Wielkiego Mistrza, zaś druga – w Bibliotece Narodowej. Kobiece doświadczenia, wspólnotowość i rytuały zostały tu przeciwstawione: męskiej historii militarnej prezentowanej w Pałacu oraz męskiej wiedzy w Bibliotece.

Zebrane tu prace tworzą swoiste herstoryczne archiwa. Jedną z pierwszych realizacji, jakie znajdziemy w Pałacu jest cykl The Goddes maltańskiej artystki mieszkającej we Włoszech, Niny Gerady. Tworzy go kilkadziesiąt terakotowych figurek bezpośrednio nawiązujących do figurek prehistorycznych znalezionych na Malcie.

Noszą ślady zranień, uszkodzeń, okaleczeń, amputacji, a także blizny po mastektomii. Ustawione w rzędzie w długiej sali pomiędzy wojskowymi zbrojami wydają się jeszcze bardziej bezbronne, jakby wszystkie były ofiarami męsko-wojennej historii.  W dalszych częściach znajdziemy bardzo ciekawe prace używające wideo, tkaniny oraz gabloty komponowane na zasadzie artystycznego researchu.  Jedną z nich jest praca Snake Chronicles – of Myth and Mysogyny Bettiny Hutscheck przywołująca różne mity i historie dotyczące relacji między kobietami i wężami a w efekcie ukazująca węża jako symbol kobiecej siły. Tu też pojawiają się odwołania do maltańskich prehistorycznych figurek a także przywołana jest walka maltańskich kobiet o prawo do aborcji.

Temat ten podejmuje m.in. Anna Calleja ukazując rodzinne archiwum, opowiadając o swojej matce i wskazując na ubezwłasnowolnienie kobiet na Malcie (jeszcze do niedawna były uważane za własność mężczyzn: ojców i mężów). Ciekawa jest też praca polskiej artystki Wioletty Kulewskiej Akyel pt. Grotta wykonana z tkaniny, na której namalowane zostały symbole kobiecej seksualności i wspólnotowości. Jednak najbardziej fascynujące są dwie prace Adamy Delphine Fawundu: wideo A Meditation for the Dispersed oraz przysłaniająca je częściowo półprzezroczysta tkanina Wadj-Wer a Fertile Epic. Prace te mówią o sile rytuału, związkach z morzem, wskazując na potrzebę odkrywania zrepresjonowanych kobiecych narracji oraz troski o przyrodę.

W części znajdującej się w Bibliotece Narodowej znalazła się między innymi praca Sandry Zaffarese z Malty By a Lady odwołująca się do utopijnego dzieła Christiny de Pisan Skarb Miasta Kobiet i tworząca archiwum herstorii od neolitu na Malcie aż po kobiecą emancypację. Przyświeca jej również odwołanie do Virginii Woolf poprzez hasło, które zostało zawieszone pomiędzy starymi księgami: „Anonymous is a Woman”. Niestety w tym miejscu ujawniło się nieprzygotowanie Biennale na potrzeby publiczności, gdyż obowiązywał tu zakaz fotografowania.

Temat kobiecych herstorii i osobistych narracji kontynuuje wystawa Other Geographies, Other Stories zorganizowana przez Omenaart Foundation. Jej pomysłodawczynią jest Hanna Wróblewska a kuratorką – Natalia Bradburry.  Ekspozycja znajduje się w Forcie St Elmo w Vallettcie a przy wejściu na dziedziniec ustawiona została, będąca częścią tej ekspozycji, monumentalna rzeźba Mamma Idy Karkoszki. Została wykonana na Malcie z charakterystycznego dla tego kraju piaskowca (z niego zbudowane są niemal wszystkie budynki w tym kraju).

Mamma oznacza po łacinie piersi, ale też matkę, odnosi się również do słowa mammal, czyli ssaka.  Karkoszka przywołuje poprzez tę rzeźbę zarówno prehistoryczne maltańskie figury, jak i wskazuje na to, co łączy ludzi z innymi ssakami. Wykonana przez rzeźbiarkę rzeźba może być zarówno powiększonym fragmentem piersi Wilczycy Kapitolińskiej, jak i zmultiplikowanymi stożkowymi nogami maltańskich prehistorycznych figurek, które w zaskakujący sposób przypominają właśnie piersi. Staje się uniwersalnym hołdem złożonym ludzkim i nieludzkim karmicielkom, wyrazem międzygatunkowego siostrzeństwa, ale też symbolem troski, której tak bardzo dzisiaj potrzebujemy, ale zarazem wciąż jej nie doceniamy.  W filmie, który prezentowany jest w Pawilonie Karkoszka opowiada o swoich inspiracjach oraz o tworzeniu tej pracy. Warto podkreślić znakomitą aranżację i scenografię wystawy wykonaną przez Borisa Kudličkę. Prezentowane tu prace, w tym He and She Barbary Falender wyłaniają się jakby z mroku, co podkreśla ich osobisty, intymny charakter. Na szczególną uwagę zasługuje wizualno-literacka opowieść Lii Dostlievy Book of Long Objects umieszczona w charakterystycznych gablotach. W każdej z nich w górnej części znajduje się przedstawienie jakiegoś z pozoru nic nieznaczącego przedmiotu, m.in.:  długiej sukienki, butelki z karaluchami, kwiatu bawełny, pończoch cerowanych przy pomocy włosów, papierowego biletu tramwajowego z Poznania.

Poprzez te rzeczy artystka opowiada o historii swojej rodziny, m.in. prababki, babci i matki, która przeplata się z historią II wojny światowej, Wielkiego Głodu w Ukrainie, zależności Ukrainy od Związku Sowieckiego, odzyskania niepodległości czy w końcu aneksji Krymu oraz aktualnej wojny. Dostlieva pokazuje, jak wielka historia odciska się na codzienności kobiet oraz, w jaki sposób, aby przeżyć, wytwarzają one własne strategie oporu.

Podobny temat podejmuje Alevtina Kakchidze w wystawie From South to North prezentowanej w Pawilonie Ukraińskim (kuratorki: Kateryna Semenyuk i Oksana Dovgopolova). W pleksiglasowych wiszących gablotach artystka opowiada historię swojej rodziny, mówi o związkach z morzem, poszukując łączników pomiędzy Jałtą a Maltą, a także przedstawia relacje między polityką a roślinami (Plants and Humans), czego dobitnym przykładem jest barszcz Sosnowskiego nazywany Zemstą Stalina.

Pawilon Ukraiński znajduje się w Villi Portelli w Kalkarze (będącej częścią maltańskiego trójmiasta). Znalazły się tu również dwie świetne wystawy: No one is an Island Avelino Saliego w Pawilonie Hiszpańskim oraz Informal Inclusion Eugenio Tibaldiego w Pawilonie Włoskim.

Instalacja Tibaldiego odnosi się do tematu osób z doświadczeniem imigranckim i ich nielegalnej pracy, często uwłaczającej ich godności. Symbolem migracji stają się tu ptaki: w pierwszej części ekspozycji słyszymy ich śpiew, a w drugiej – możemy zobaczyć rysunki i opisy charakterystyczne dla przyrodniczych atlasów. Mało kto wie o okrutnej maltańskiej tradycji, jaką jest Kaċċa, czyli polowanie na ptaki. Jej korzenie sięgają XVIII wieku, kiedy na Malcie panował głód, dzisiaj niestety poluje się na ptaki wyłącznie dla przyjemności. Zwyczaj ten opisuje Piotr Ibrahim Kalwas w książce Gozo. Radosna siostra Malty (wyd. Wielka Litera 2020).

I choć jest to opowieść o beztroskim życiu na Gozo, rozdział dotyczący polowań na ptaki należy to najsmutniejszych fragmentów w tej opowieści. „Jak szacuje BirdLife Malta, co roku na Malcie zabija się pół miliona migrujących do i z Afryki ptaków. Jaskółki, drozdy, zięby, przepiórki, szczygły, pardwy, turkawki, dudki, żurawie, wilgi, szpaki, orły, jastrzębie i dziesiątki innych gatunków” – pisze Kalwas (38%). Metody polowania są okrutne a ptaki umierają często w powolnych męczarniach. W pracy Tibaldiego zostały zestawione opowieści o osobach i ptakach z pochodzących z tych samych krajów i raczej artysta nie odnosi się do okrutnego zwyczaju polowań na ptaki na Malcie. Trudno mi jednak oglądając tę pracę, oderwać się od opowieści Kalwasa, jak na jego rękach umierał znaleziony na Gozo, bezbronny ptak.

Jeśli chodzi o prace Avelino Saliego, jedna z nich również odnosi się do ptaków, zestawiając ukazane na ptasich piórach fragmenty Okropności wojny Goyi z fragmentami współczesnych fotografii odnoszące się do wojen, migracji i terroryzmu. Druga instalacja mówi o buntach społecznych ukazując ogromną instalację z kamieni  używanych w różnego rodzaju protestach na całym świecie. Instalacje Saliego są niezwykle estetyczne a zarazem poruszające.

W Willi Portelli znalazł się również Pawilon Polski w wystawą Polonia, całkowicie odstający od pozostałych pokazów, będący spadkiem po poprzedniej ekipie rządzących w Polsce i ich gustach estetycznych. Pozostaje jedynie uczucie zażenowania.

Z Willi udajemy się do Birgu, po drodze towarzyszy nam widok na zatokę i Vallettę spowitą w chmurze piasku znad Sahary. W Zbrojowni w Birgu prezentowana jest wystawa Can you Sea?: The Mediterranean as a Political Body z interesującymi pracami, mi.in. Simona Benjamina z Jamajki, Teresy Bosuttil z Australii, Anny Raimondo z Włoch, Edsona Luli z Albanii. Prace odnoszą się do morza, migracji, a także zanieczyszczenia środowiska. Część z nich staje się swoistym lamentem – tak dzieje się w dźwiękowej instalacji Anny Raimondo. Wystawa o Morzu Śródziemnym jako ciele politycznym odbywa się też w innych lokalizacjach, między innymi w dokach w sąsiednim mieście Cospicua. Tu prezentowane jest wspaniałe wideo No more front tears francuskiej artystki Laury Prouvost, odnoszące się do hydrofeminizmu, potrzeby samoakceptacji i bycia we wspólnocie.

Z pozostałych wystaw warto wymienić świetny Pawilon Francusko-Niemiecki w Porcie St Elmo, w którym prezentowana jest wystawa Poetics of an Archive, na której znalazły się współgrające ze sobą prace Simona Riccardiego-Zaniego (wideo) oraz Mariany Hahn (instalacje) w poetycki sposób opowiadające o tradycyjnych sposobach pozyskiwania soli na Malcie. Inna znakomita prezentacja w kościele Tal-Pilar w Valletcie jest częścią wystawy Dekolonizacja Malty. Polifonia to my. Znalazły się tam między innymi prace Guadaluppe Maravilli (rodzaj pogańskiego ołtarza odnoszącego się do choroby artysty), Andrei Ferraco (czekoladowe sztukaterie) oraz Dew Kim (queerowe wideo oraz instalacja).

W ramach Biennale warto udać się na Gozo i zobaczyć megalityczną świątynię Ġgantija z instalacją Jarmaya Michaela Gabriela, będącą częścią wystawy o dekolonizacji Malty (choć nie jest to najlepsza praca na tej wystawie). Z kolei forcie w Victorii na Gozo prezentowana jest wystawa o kontr-sile piractwa. Wśród ciekawych realizacji znalazła się tu przejmująca praca Mela China pokazująca ogromną rakietę oraz pięciomiesięcznego Muhammada – ofiarę izraelskich bombardowań w Strefie Gazy.

Warto pojechać też do Willi Luginsland of Art w Rabacie będącej własnością Omenaart.foundation. Tu, na wystawie Space&Time, która towarzyszy Biennale, można zobaczyć prace m.in. Idy Karkoszki, Nicolasa Grospierre’a, Maurycego Gomulickiego, Norberta Attarda, Antoine’a Farrugii i Xaverego Wolskiego.

Prezentacja w tych bajkowych wnętrzach willi jest niestety trochę przeładowana, ale fascynują prace odnoszące się do kulturowego i przyrodniczego dziedzictwa Malty. Jedną z najciekawszych jest projekcja Matthew Attarda Digital Landscapes przedstawiająca gaj oliwny na Malcie.  Warto dodać przy okazji, że Attard jest też reprezentantem Malty na 60. Biennale w Wenecji.

Podsumowując – na Maltańskim Biennale znalazło się wiele interesujących realizacji artystycznych odnoszących się między innymi do herstorii, wspólnotowości, morza oraz problematyki migracji. Wartościowe jest prezentowanie wystaw w miejscach historycznych, przez co wchodzą one z nimi w interesujące relacje. Historia, w tym ta najstarsza, łączy się ze współczesnością i aktualnymi problemami, które dotyczą naszego świata. Część osób artystycznych z uwagą przygląda się również krajobrazowi Malty a wiele prac mówi o naszych relacjach z przyrodą, zarówno ożywioną, jak i nieożywioną. Warto więc podkreślić feministyczne i posthumanistyczne wątki obecne w najciekawszych realizacjach a zarazem łączące się z matriarchalnym neolitycznym dziedzictwem Malty.

Malta jako mały kraj jest bardzo łatwa do podróżowania. Bilet na komunikację miejską kosztuje 25 Euro na siedem dni a szybki prom z Valletty na Gozo i z powrotem przy zakupie online – 9,50 Euro. Jeśli chce się zwiedzić wszystkie wystawy Biennale trzeba na to poświęcić 5 dni (przez tyle zresztą obowiązuje bilet w cenie 35 Euro). Malta Biennale daje możliwość odwiedzenia miejsc, które przy turystycznych wyprawach są najczęściej pomijane (jak świątynia Ġgantija), zobaczenia innych prehistorycznych cudów oraz zachęty do poznania historii tej niezwykłej wyspy.

Eva Fàbregas: Pożerający się kochankowie

W Hamburger Banhof w Berlinie do 14.01.2024 ma miejsce niezwykła prezentacja instalacji site-specific Evy Fàbregas zatytułowana „Pożerający się kochankowie”.

Artystka, urodzona w 1988 roku w Barcelonie i mieszkająca w Hiszpanii, zajmuje się tworzeniem rysunków, rzeźb i instalacji eksploatujących temat cielesności. Odnosi się też do przekraczania granic między tym, co ludzkie i nieludzkie; biologiczne i mechaniczne.

W stworzonej specjalnie do przestrzeni Hamburger Banhof instalacji Fàbregas zaprezentowała olbrzymie formy przypominające wewnętrzne organy ludzkiego ciała, nowotworowe narośla, albo też rośliny czy koralowce żyjące własnym życiem. Zostały one stworzone z plastikowych piłek i naciągniętych na nie tkanin w cielistych kolorach. Sposób ich rozmieszczenia sprawia wrażenie, jakby anektowały całą przestrzeń i wciąż się rozrastały. To wrażenie spotęgowane jest delikatnym ruchem, w który od czasu do czasu wprowadzane są poszczególne części instalacji. Wydają się pulsować, drżeć, oddychać.

Niebagatelna jest tu relacja między architekturą a zaprezentowanymi pracami. Jakby niezwykła przestrzeń dawnego dworca zamieniła się w powłokę czy schronienie dla rozrastających się w niej form. One jawią się z kolei niczym żerujące na niej pasożyty.

Co ciekawe, instalacja ta wydaje się być zarazem i agresywna, i niesamowicie delikatna – podatna na zranienie, jak samo ciało. Zresztą tę ambiwalencję oddaje już sam tytuł wystawy sugerujący z jednej strony – pożeranie, pochłanianie, anihilację, a z drugiej – rozkosz i przyjemność.

Praca Fàbregas mówi o afirmacji cielesności, jednak organiczne formy wydają się przede wszystkim postludzkie, przekraczając granicę w stronę tego, co roślinne oraz mechaniczne. Stawia więc tym samym pytanie o rozkosz w postludzkim świecie, ale też o nasze powiązania nie tylko z wszystkim, co żyje, ale też z tym, co mechaniczne i sztuczne.

Siła kobiet (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)

W tym wpisie chcę ponownie odnieść się do prac zgłoszonych na Aukcję na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja br. w Uniwersytecie Artystycznym im Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Katalog aukcyjny jest dostępny na Artinfo.

Tym razem przedstawię prace, które nie odnoszą się do wojny, ale do tytułowej siły kobiet. Układają się w interesującą opowieść o kobiecej wspólnocie, solidarności i potrzebie współdziałania, a także o codzienności, która pozostaje niewidzialna, ale przechowuje pamięć dawnych wydarzeń i osób. Można mówić tu też o krzątactwie stanowiącym podstawę naszej egzystencji, o czym  pisała Jolanta Brach-Czaina „Szczelinach istnienia”.

Te prace mogą zresztą także zostać odczytane w kontekście wojny oraz akcji pomocowych i zadedykowane kobietom wolontariuszkom. Jeśli chodzi o pomoc świadczoną dla Uchodźców i Uchodźczyń, tak się składa, że spektakularne akcje pomocowe podejmowane są najczęściej przez mężczyzn. Są oczywiście potrzebne, przyciągają uwagę w mediach społecznościowych, powodują, że ludzie chętnie wpłacają pieniądze przeznaczone na dobre cele.

Jednak wiele osób pomaga, nie chwaląc się tym, nie publikując żadnych zdjęć, wykonując żmudną, ciężką i systematyczną pracę. Mam na myśli chociażby wolontariuszki pracujące w centrach dla osób z doświadczeniem uchodźczym, pomagające w przygotowywaniu posiłków, w porządkowaniu rzeczy w magazynach; osoby dające schronienie; organizujące zajęcia dla dzieci czy udzielające pomocy psychologicznej. I choć nie są to działania spektakularne wymagają czasu i poświęcenia, są ogromnie ważne, gdyż ich celem jest zapewnienie lepszych warunków egzystencji dla osób uciekających przed wojną.

I z pewnością wszystkie te działania wymagają siły, a o niej mówi część dzieł, które będą licytowane na naszej Aukcji.

Izabella Gustowska, Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi, 2014, technika autorska, 34 x 61 cm

Zacznę od pracy Izabelli Gustowskiej „Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi” z 2014 roku. Praca odnosi się do multimedialnego dzieła “Przypadek Josephine H.” związanego z poszukiwaniem przez Artystkę w Nowym Jorku Josephine – niezależnej współczesnej kobiety. Pierwowzorem dla jej bohaterki była Josephine Hopper – artystka i żona malarza Edwarda Hoppera. Towarzyszyła Gustowskiej potrzeba zrozumienia dziwnej miłości, która kazała Josephine wyjść za mąż w wieku 41 lat, porzucić swoją karierę, przestać realizować się artystycznie, a przede wszystkim wejść w związek, w którym zatraciła siebie, porzuciła dawne przyjemności, podporządkowała się swemu mężowi, który zwykle milczał, ale bywał też wobec niej okrutny. Gustowska poprzez swą pracę wyprowadziła Josephine z cienia, przywróciła jej widzialność oraz sprawstwo. W pięknej pracy, którą artystka przekazała na aukcję, ukazane zostały trzy portrety kobiet, ujawnione ich lęki i obawy, a jednocześnie podkreślona została więź, która je łączy.

Katarzyna Swinarska, Amy #2, 2016, olej na płótnie, 100 x 60 cm

Inną artystką, która wskazuje na niewidzialność kobiet jest Katarzyna Swinarska. Interesują ją wizerunki silnych i często tragicznych kobiecych postaci. Jedną z nich jest Amy Winehouse uwieczniona na obrazie ofiarowanym na Aukcję. Obraz z 2016 roku powstał do wystawy „Silent Heads” w Grodnie. Ekspozycja poświęcona była „artystkom słowa”, czyli poetkom, pisarkom, pieśniarkom, których obecność w historii jest ważna dla Katarzyny Swinarskiej, gdyż pozwala na wyrażanie emocji, również tych związanych ze smutkiem.

Monika Mamzeta (współautor: Marcin Górski), To mi się przejadło, plakat, 2001/2002, druk offsetowy, 70 x 100 cm

Wśród ofiarowanych prac znajduje się plakat Moniki Mamzety z 2001/2002 „To mi się przejadło” odnoszący się do pozbawienia w Polsce kobiet prawa wyboru. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2021 roku jego wymowa stała się jeszcze bardziej aktualna.

Iwona Demko, Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało II, 2021, aksamit, koraliki, kamienie akrylowe, 31 x 20 x 7 cm

Praca Iwony Demko „Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało” odnosi się do stabuizowanej krwi miesiączkowej, którą odnieść można przecież do płodności i potencji rodzenia. Jest hołdem złożonym kobiecej krwi. Jest też jedną z wielu prac, które odchodzą od tradycyjnych technik artystycznych, na rzecz  kobiecego rękodzieła. Inną tego rodzaju pracą jest wykonany z biżuterii „Bezoar” Agaty Zbylut.

Agata Zbylut, Bezoar, 2015/22, obiekt wykonany z biżuterii

Artystka wyjaśnia, co oznacza to słowo:

„W medycynie bezoary to ciała obce, które powstają w żołądku z pokarmów, których nie jesteśmy w stanie strawić. Mogą je tworzyć podgryzane nerwowo włosy, połykane metalowe lub plastikowe elementy czy niestrawione tabletki. Śluz zlepia je w twarde formy, które przyjmują kształt wnętrza żołądka. Z czasem mogą stać się tak duże, że wypełniają go w całości. Niekiedy dodatkowo wypuszczają „warkocz” schodzący do jelita cienkiego”.

Zbylut pierwsze bezoary przygotowała w roku 2014 i pokazywała na wystawach indywidualnych w Gdańskiej Galerii Miejskiej i w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jednak tamte rzeźby zaginęły. Chcąc je odtworzyć, poprosiła w mediach społecznościowych o przesłanie jej nieużywanej biżuterii. Odzew był olbrzymi. Zaczęła otrzymywać biżuterię od kobiet z całej Polski. Zgromadziłam kilogramy błyskotek, łańcuszków, koralików, cyrkonii. Podkreśla, ze działo się to w czasie, gdy wszyscy gromadziliśmy się wokół innych zbiórek – tych dedykowanych Ukrainie.

Napisała: „Czułam dyskomfort ciesząc się błyskotkami w czasie, gdy wokół mnie najważniejszą potrzebą były ciepłe posiłki, artykuły higieniczne czy bezpieczne miejsce do spania”. Dlatego też zdecydowała się tę właśnie pracę wykonać specjalnie na aukcję dedykowaną osobom uchodźczym

Dlatego podkreśla:
„Będę wdzięczna, jeśli ten bezoar znajdzie nowy dom. Potraktujcie go proszę tak, jak były traktowane bezoary w średniowieczu – jako drogocenny dar i niezwykle skuteczna wszechstronna odtrutka, na którą pozwolić sobie mogli tylko wybrańcy. Niech komuś z Was przyniesie szczęście i pomoc tym, którzy dziś jej najbardziej potrzebują”.

Przy współudziale innych osób – uchodźczyń z Ukrainy powstała wspomniana w poprzednim wpisie praca Aleki Polis „Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy”. W tym przypadku ważny był wspólny akt tworzenia, który znalazł swoje odzwierciedlenie na podobraziu, gdzie podpisały się wszystkie tworzące pracę kobiety, zaznaczając również miejsca swego pochodzenia. Ważna była też intencja przywrócenia pokoju w Ukrainie, z która malowane było to mandaliczne płótno.

Monika Drożyńska, Bolesław Prus z serii Spodziewane zniknięcie pomników, 2018, technika mieszana, pocztówka, tkanina, 22,5 x 6,5 cm

Do rękodzieła odwołuje się też w swej sztuce Monika Drożyńska. Na aukcję przeznaczyła pracę „Bolesław Prus” z serii „Spodziewane zniknięcie pomników”. Inną artystką, która odnosi się do codzienności, a swą sztukę hoduje i pielęgnuje niczym rośliny jest Anna Maria Brandys. Na Aukcję przeznaczyła rzeźbę zatytułowaną „Warstwy warstewki”.

Anna Maria Brandys, Warstwy warstewki, 2022, technika własna, papier czerpany, 25, 5 x 34 x 11,5

W sferze codzienności zanurzona jest też praca Joanny Imielskiej pt. Otwarta Księga należąca do cyklu Archeologia z mojej szuflady, o którym artystka pisze: 

„Dawne przedmioty, drobiazgi ważne i nieważne zamieszkują zakamarki domu, szaf, półek, szuflad, leżą cicho, ukryte dla moich oczu, nieobecne w mojej pamięci, oczekują na ten właściwy czas, aby się ujawnić. Zamieszkałam pośród tych „osieroconych rzeczy” i nawiązałam z nimi „współpracę”. Czy naruszam prywatność dawnych właścicieli, gdy korzystam z ich mebli, jem z ich talerzy, zaparzam herbatę w porcelanowych dzbankach, gdy czytam pozostawione przez nich listy, dokumenty, książki, dotykam pamiątek, oglądam albumy ze zdjęciami, na których przedstawione postaci często ujawnione są w otoczce intymności? Pragnę wydobyć z chaosu rzeczy odnalezionych te najważniejsze dla mnie, poznać ich historię, ale również nadać im nowe znaczenia, nowy sens, obdarzyć „nieskończonym potencjałem zmiany” (M. Sznajderman), poprzez najnowsze prace chcę stworzyć moje własne opowiadanie o bliskich mi ludziach i miejscach „do trwań jej niegdysiejszych mieszkańców dolepiam moje trwanie, na ich śladach odciskam swój ślad – tworzę teraźniejszość dla tych, którzy nadejdą po mnie”.

Joanna Imielska, Otwarta księga 2, z cyklu Zapiski Jana K., 2019, papier, cienkopis, 52 x 72 cm

O codziennym krzątactwie, niemożności uwolnienia się od rutyny i codziennych obowiązków mówi też praca Elżbiety Jabłońskiej „300 postaci”. Jest ona swoistym “rarytasem” na Aukcji, gdyż pochodzi z najwcześniejszego okresu twórczości artystki.

Elżbieta Jabłońska, 300 postaci, 1996, rysunek tuszem, 100 x 70 cm

O historii i pamięci zapisanej w codzienności i zwyczajnych przedmiotach mówi też praca Katarzyny Podgórskiej-Glonti „Materialność pamięci”.

Katarzyna Podgórska-Glonti, Materialność pamięci, 2020, druk na dibondzie, 21 x 29,7 cm

Warto wspomnieć tu jeszcze pracę Doroty Podlaskiej, która w czasie pandemii zaczęła tworzyć akwarele.

Dorota Podlaska, Po omacku, 2022, akwarela na papierze, 49×69 cm

To właśnie jedną z nich zatytułowaną „Po omacku” artystka przeznaczyła na aukcję. Z kolei akwarela zatytułowana „Erytrocyty” podarowana została przez Katarzynę Jankowiak-Gumną ukazuje czerwone krwinki odpowiedzialne za przenoszenie tlenu w organizmie, które przypominają na obrazie kwiaty i układają się w piękny wzór.

Katarzyna Jankowiak-Gumna, Erytrocyty, 2021, akwarela na papierze, 39 x 29 cm

Te wszystkie prace odczytać można w kontekście energii i potencji drzemiącej w codzienności, zwyczajnej krzątaninie, wspólnotowych działaniach oraz w cielesności i fizjologii. Bo mimo, że są one niezauważalne i wydawałoby się niepozorne, składają się na to, co można określić siłą kobiet.

Opowiemy Wam o wojnie! (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)

Chciałabym, żeby ta opowieść nigdy nie powstała, żeby nie trzeba było organizować akcji pomocowych, zbiórek pieniężnych, żeby nie powstały prace artystyczne mówiące o bólu i cierpieniu czy wyrażające sprzeciw wobec wojny.

Jednak agresja militarna Rosji na Ukrainę, z której nową brutalną odsłoną mamy do czynienia od 24 lutego 2022 roku, wymusiła na nas nowe działania, ale też inne spojrzenie na sztukę.

Uczelnia, z którą jestem związana – Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu – otoczyła opieką studentki studiów artystycznych z Lwowa. Przebywają one w naszym Domu Plenerowym w Skokach i uczestniczą w zajęciach prowadzonych przez naszych wykładowców i wykładowczynie.

Prowadzimy też warsztaty dla dzieci w Galerii Szewska 16 i w tym samym czasie – naukę języka polskiego dla ich mam. Zainteresowanie jest ogromne, na początku kwietnia jednego dnia pojawiło się łącznie aż 70 osób.

Ponadto zgłosiły się do nas artystki i nieliczni artyści, którzy w wyniku agresji Rosji na Ukrainę, przyjechali do Poznania i chcą dalej działać w obszarze sztuki. Założyliśmy wspólnie grupę samopomocową, organizujemy kiermasze ukraińskiego rękodzieła. Myślimy też o otwarciu centrum sztuki ukraińskiej.

Oprócz tego, ze zależy nam na zapewnieniu godnych warunków bytowych dla studentek z Lwowa, do wszystkich naszych działań potrzebujemy materiałów plastycznych. Chcemy też, aby wolontariuszki z Ukrainy, które współpracują przy warsztatach dla dzieci otrzymywały za to choć skromne wynagrodzenie.

Potrzeby finansowe są więc ogromne i dlatego postanowiłam zorganizować Aukcję sztuki na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja o godz. 18 w Atrium na naszej Uczelni. Tydzień temu w MSN-ie widziałam świetną wystawę przed Aukcją „Artystki i Artyści na rzecz Uchodźczyń i Uchodźców”. Zebrano tam świetne dzieła, a dochód z ich sprzedaży zostanie przeznaczony na działania Fundacji Ocalenie.

W przypadku naszej poznańskiej aukcji, również można byłoby zorganizować wystawę, jednak, jak wszystkie działania pomocowe, aukcja została zorganizowana w błyskawicznym tempie. Mimo to wsparli ją wspaniali Artyści i Artystki, zaś partnerem aukcji został portal Artinfo.pl.

Na wystawę brakuje już czasu i miejsca, dlatego postanowiłam zaprezentować część prac tutaj na blogu, zwłaszcza te które można by wystawić pod wspólnym tytułem „Opowiemy Wam o wojnie”.

Jeszcze jeden wtręt wydaje się ważny. Przez wiele lat pracowałam w interdyscyplinarnym projekcie „Reprezentacje Zagłady w kulturze polskiej (1939 – 2019) prowadzonym przez prof. Sławomira Buryłę. Jego efektem jest dwutomowy zbiór obszernych tekstów, wśród których znajduje się moje studium poświęcone sztukom wizualnym. Przyznaję, że po tym czasie, chciałam już porzucić temat trudnej historii i wojennych traum. Rzeczywistość jednak zdecydowała inaczej.

Zbigniew Libera, Eroica – Studium, 1997, fotografia kolorowa, ap. 1/2, 30,5 x 40 cm

Dlatego przedziwną koincydencją jest, że jedną z pierwszych prac, które zostały zgłoszone na Aukcję jest fotografia-studium „Eroiki” Zbigniewa Libery z 1997 roku. W swoich badaniach uznałam ją za ściśle powiązaną z “LEGO. Obozem koncentracyjnym”, gdyż również odwołuje się do ikonografii Zagłady (m.in. do zdjęć ukazujących kobiety w Auschwitz zapędzane do komory gazowej). Artysta w „Eroice” wypreparował coś, co wiązało się nie tylko z samym mechanizmem Zagłady, ale również z upokorzeniem ze względu na płeć, a więc ze specyfiką doświadczeń ofiar – kobiet. Dzisiaj w kontekście zbrodni wojennych Rosjan, między innymi gwałtów w Buczy, praca nabiera nowego przerażającego kontekstu.

Beata Sosnowska, Bucza, 2022, akryl na płótnie 50 x 50 cm

Dlatego zestawiłabym ją z obrazem „Bucza” Beaty Sosnowskiej, która w lapidarny i niezwykle wymowny sposób odnosi się do zbrodni Rosjan w Ukrainie.

Jeszcze inną pracą, która została zgłoszona na samym początku jest obraz Jakuba Najbarta „Putinowi” z 2014, który powstał jako reakcja na zbrojną aneksję Donbasu przez Rosjan. Praca została podarowana przez Katarzynę Jankowiak Gumną z Kolekcji ABC Gallery, oczywiście za zgodą artysty.

Jakub Najbart, Putinowi, 2014, olej na płótnie, 80 x 100 cm

Na aukcję zgłosili swoje dzieła również artyści pochodzący z Ukrainy, jak Vitalii Shupliak, którego rysunek z 2020 roku wydaje się być wskazaniem na życie i tworzenie sztuki (konstruktywistyczny równoległy czarny krzyż) w cieniu wojny. Sam Vitalii napisał pod moją opieką kilka lat temu ważną i interesującą pracę magisterską na temat działań artystycznych podejmowanych w kontekście aneksji Donbasu.

Vitalii Shupliak, Rysunek, 2020, technika mieszana, 42 x 28 cm

Jeszcze bardziej poruszają aktualne prace ukraińskich twórców wskazujące na grozę aktualnej sytuacji, jak „Ofiara Wojny” Dimy Krasnego. Artysta pochodzący z Makarowa w obwodzie kijowskim po wybuchu wojny znalazł się w Poznaniu, a obecnie przebywa na rezydencji artystycznej w Gdańsku. Tworzy obecnie obrazy i malowaną ceramikę, które w oszczędnej, surowej formie wskazują na wojenną przemoc.

Dima Krasnyi, Ofiara wojny, 2022, płótno, farba olejna, 40 x 60 cm

Na okrucieństwa dokonywane przez Rosjan w Ukrainie chcą też zwrócić uwagę młodzi twórcy z Mikołajewa: Jane i Ramzes Fartukowy. Oni również uciekli przed wojną do Poznania, zostawiając w Ukrainie swoich rodziców oraz ukochanego kota. Żenia ze łzami w oczach pokazywała mi zdjęcia swojego pupila. Ich obraz zatytułowany „Lustro” w sposób metaforyczny i abstrakcyjny przywołuje grozę wojny i poczucie zagrożenia. W tym przypadku dochód ze sprzedaży obrazu ma być bezpośrednio przeznaczony dla tej dwójki młodych twórców.

Roman i Jane Fartukovy, Lustro, 2022, olej, 50 x 60 cm

O swoim lęku o bliskich oraz tęsknocie za poczuciem bezpieczeństwa opowiada obraz artystki pochodzącej z obwodu sumskiego Nadii Bilokur „Wzmianka o schronieniu”.

Nadiya Bilokur, Wzmianka o schronieniu, 2022, akryl na płótnie, 40 x 50 cm

Tęsknota za dawnymi bezpiecznymi czasami jest też obecna w grafice z cyklu „Hołobutów” poznańskiego artysty Stefana Ficenra. Cofa się on do czasu przed II wojną światową i miejsca pochodzenia części jego rodziny. Hołobutów leży na terenie dzisiejszej zachodniej Ukrainy, a grafiki powstały na podstawie negatywów  z rodzinnego archiwum z lat 1930-1939. Artysta integruje w materię tych zdjęć, uwspółcześnia je, dając im w ten sposób nowe życie. Jego spojrzenie jest pełne nostalgii i smutku, bo wie, co wydarzyło się krótko po zrobieniu tych zdjęć, a więc, że ten „sielski świat zapisany na kliszy runął i zniknął na zawsze”, jak napisała Joanna Ficner. Znowu współczesny kontekst nadaje tej pracy aktualności, bo wiemy przecież od naszych gości i gościn przyjeżdżających z Ukrainy, że często żyli oni w szczęściu i dobrobycie i nikt nie był świadomy tego, jak łatwo i szybko agresorzy mogą zniszczyć nasz bezpieczny świat.

Stefan Ficner, Hołobutów VIII, 2015, litografia barwna, cynkografia, 70 x 100 cm

Wszyscy artyści i artystki, którzy ofiarowali swoje prace na aukcję okazali tym gestem swoją solidarność z obywatelami i obywatelkami Ukrainy. Niektórzy wyrażają to też poprzez otwarty sprzeciw wobec polityki Putina zawarty w ich pracach.

Jerzy Kosałka, Flaga, 2022, obiekt, 125 x 75 cm, 1/3

Jerzy Kosałka stworzył ukraińską „Flagę”, na tle której umieszczony został dwugłowy rosyjski orzeł, który został rozstrzelany i pokonany. Niebiesko-żółte kolory pojawiają się w „Obrazie dwustronnym” Piotra C. Kowalskiego.

Piotr C. Kowalski, Obraz podwójny, 2020, 2022, akryl i dwie tubki po akrylach na płótnie, 65 x 45,5 cm

Max Skorwider i Szymon Szymankiewicz przedstawili w swoich plakatach własną interpretację słynnego hasła „Idi na chuj”.

Max Skorwider, Idi na chuj, druk pigmentowy, 29,5 x 42 cm, 1/3
Szymon Szymankiewicz, Idi na chuj, 2022, druk UV, 70 x 50 cm

Całą serię prac antyputinowskich podarował na aukcję Janusz Marciniak. Jedna z nich jest szczególnie przejmująca, gdyż artysta otwarcie mówi nie tylko o swoim przerażeniu i złości, ale i o poczuciu bezsilności wobec tych potwornych zbrodni.

Janusz Marciniak, Słowa/Words, druk cyfrowy, 2022, 29,7 x 42 cm

Solidarność z Ukrainą wyrażają również prace studentek i studenta profesora Marciniaka: Moniki Bartosiak, Moniki Szczygieł i Hjörleifura Halldórssona.

Monika Bartosiak, Matrioshka, 2022, druk cyfrowy, 42 x 29,7 cm
Monika Szczygieł, Antysestemowa czułość, akryl, 70 x 70 cm

Pracą nie tylko dedykowaną Ukraińcom i Ukrainkom, ale też stworzona przy współudziale osób z doświadczeniem uchodźczym jest „Oksytocyna nr 66” Aleki Polis. Według zamysłu artystki, prace z tej serii, odnoszące się do formy mandali, w której kwadrat zastępuje koło, mają przywracać harmonię, spokój i wytwarzać dobrą energię. Ta malowana była z intencją przywrócenia pokoju w Ukrainie. Bardzo ważne w tym przypadku jest podobrazie, na którym zebrane są podpisy współautorek pracy i miejsca, z których pochodzą.

Aleka Polis wraz z twórczyniami z Ukrainy, Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy. Wersja mandaliczna, 2022, 137 x 137 cm

Te ostatnie prace mówią bezpośrednio o nadziei, solidarności oraz potrzebie czułości. Pokazują zarazem, jak ważną rolę odgrywa sztuka w czasach marnych. Bo chodzi nie tylko o upamiętnianie i pozostawienie świadectwa, ale i o możliwość pocieszenia, a także poczucie ocalenia człowieczeństwa. Taka zresztą była konkluzja moich badań twórczości powstającej w cieniu Zagłady. Pisałam też, że sztuka była formą upamiętniania oraz daru i jakże aktualne jest to w kontekście prac artystycznych przeznaczonych na Aukcję na rzecz Osób z Ukrainy. Oczywiście przedstawione prace to tylko wycinek wszystkich dzieł przeznaczonych na Aukcję, cały katalog znajduje się na stronie artinfo.pl.

Pozostali Artyści i Artystki: Katarzyna Swinarska, Maciej Kozłowski, Iwona Demko, Joanna Imielska, Agata Zbylut, Izabella Gustowska, Rafał Boettner- Łubowski, Monika Drożyńska, Eugeniusz Skorwider, Anna Maria Brandys, Katarzyna Jankowiak-Gumna, Mojnika Shaded, Katarzyna Podgórska-Glonti, Natalia Karczewska, Marek Haładuda, Piotr Bosacki, Monika Mamzeta i Rafał Górski, Dorota Podlaska, Jakub Malinowski, Piotr Wołyński, Natalia Wegner, Marc Tobias Winterhagen, Paweł Flieger, Tomasz Kalitko, Magdalena Parnasow-Kujawa, Magdalena Starska, Jesús Herranz Martin, Adam Nowaczyk.

100,5! Życzenia dla Piotra C. Kowalskiego

Tym razem  nie napiszę o strasznej sztuce, ani o  pandemii.

Bo okazja jest uroczysta, a jest nią obchodzony 23 czerwca 2021 jubileusz 70. urodzin Piotra C. Kowalskiego.

Spieszę więc ze spóźnionymi, ale najlepszymi życzeniami, oczywiście 100,5!!!

Piotr C. Kowalski, profesor na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, to autor obrazów m.in. smacznych i niesmacznych, przejezdnych i przechodnich, granicznych i zagranicznych, grzecznych i grzesznych, skończonych i nieskończonych, pocztowych i urodzinowych, gorących i mroźnych (te ostatnie współtworzy wraz z Joanną Janiak). Jego maksymą są słowa Maxa Ernsta: „Malować można wszystkim, także farbami”.

Warsztaty na Pol’And’Rock 2019

Może uznać Artystę za archeologa codzienności, co zaprezentował na wystawie MOJA ARCHEOLOGIA w 2019 roku w Instytucie Archeologii UAM w Poznaniu. O tej wystawie pisałam:

Piotr C. Kowalski zbiera między innymi porzucone i zepsute zapalniczki, własne zużyte aparaty fotograficzne począwszy od rosyjskiego Zenita, który kupił jeszcze na studiach;  stare kalendarze,  zardzewiałe i powyginane gwoździe z zawalonej stodoły w Nienawiszczu; bilety kolejowe, tramwajowe i autobusowe; puste tubki po farbach, zeschnięte stare pędzle, zużyte ołówki, kredki i flamastry, maszynki do golenia i znalezione na wsi końskie podkowy. Zbiera cegły z różnych stron świata, dawne i obecne napisy na murach, a także oryginalne, autentyczne tablice z różnymi cytatami, np. „Bądź czujny, wróg czyha” czy np. „Polska kultura własnością całego narodu”. Zbiera też stare skorupy, piasek z różnych stron świata; a także wszystko, co dotyczy nazwiska Kowalski, w tym swoje własne pieczątki.  

Zdjęcie z wystawy Moja archeologia

Zbiera też wszystko, co dotyczy bobrów, fascynuje go ich pęd do stawiania tam, układania drewna, a tym samym do zmieniania krajobrazu.   Bobrom poświęcił BARDZO BOBRĄ WYSTAWĘ nie bardzo dobrych bobrów i nie tylko w Galerii Bielskiej BWA w Bielsku Białej w 2020 roku.

Piotr C. Kowalski, Bardzo Bobra Wystawa, fot. Galeria Bielska BWA

Inną charakterystyczną cechą jego twórczości jest współpraca z innymi. W powstawaniu obrazów przejezdnych i przechodnich pomagają mu znajomi oraz obcy, rozkładając z nim płótna, przechodząc i przejeżdżając po nich. Niektórzy zaś wywożą te płótna w odległe krańce świata. Piotr zachęca ludzi do kreatywnych działań opartych na relacjach, wchodzenia w interakcje, tworzenia wspólnych sytuacji. Pokazuje, jak myśleć i działać niekonwencjonalnie i niezwyczajnie.

1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl

Piotr C. Kowalski to wulkan energii, która udziela się uczestnikom i uczestniczkom jego działań. Uwidoczniło się to szczególnie w czasie naszych wspólnych akcji na Akademii Sztuk Przepięknych Pol’And’Rock w 2018 i 2019 roku. Zresztą to właśnie Piotr był inicjatorem naszej przygody z tym niezwykłym Festiwalem. Już wcześniej, w Jarocinie wykonywał Obrazy przejściowe ala ABBEY ROAD i marzyło mu się, aby zrobić to także na Najpiękniejszym Festiwalu Świata.

1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl

W efekcie powstały Obrazy przejściowe, Wódstokowe, czyli 1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD. Były to działania na rozłożonych na trawie i na piachu płótnach, po których przechodzili ludzie, niczym Beatlesi na okładce płyty Abbey Rock, przybierając różne pozy i inicjując zabawne sytuacje.

1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl

W akcje bardzo chętnie włączali się festiwalowicze traktując „przejścia dla pieszych” jako okazję do wspólnej zabawy i integracji. Zdjęcia ukazują tę niesamowitą energię Piotra, uczestniczących w akcji osób oraz samego Jurka Owsiaka i całego Festiwalu.  

1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Kadr.org.pl
1. Poland&RockFest FOTY ala ABBEY ROAD , fot. Piotr C. Kowalski

W Kostrzynie artysta prowadził też warsztaty polegające na tworzeniu Obrazów Smacznych, malowanych naturalnymi barwnikami, np. burakami i jagodami.

Warsztaty w Kostrzynie nad Odrą, 2018, fot. Kadr.org.pl
Warsztaty na Pol’And’Rock 2019

Na jubileuszowym 25. Festiwalu Pol’And’Rock w 2019 roku Piotr zorganizował akcję 25×25. Uczestnicy i uczestniczki Festiwalu wykonali 25 niepowtarzalnych obrazów z logo 25. festiwalu Pol’and’Rock. Powstałe prace posłużyły też do wykonywania wspólnych układów i zdjęć, a w styczniu 2020 zostały sprzedane na aukcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

25×25, fot. Kadr.org.pl
25×25, fot. Kadr.org.pl

Także podczas tej edycji Festiwalu powstawały Obrazy Smaczne, a przy okazji Piotr C. Kowalski wykonał panoramiczny happening owocowy.

Panoramiczny happening owocowy

Ponadto obdarowywał innych swoimi niezwykłymi tęczowymi okularami w kropki, akcentując potrzebę kolorowego spojrzenia na świat.

fot. Kadr.org.pl

Sztuka tworzona przez Piotra C. Kowalskiego realizuje się w międzyludzkich relacjach. Jest spotkaniem, darem dla innych, radością, pamiątką, utrwalaniem obecności.

Życzę Tobie Dostojny Jubilacie, drogi Piotrze, abyś pozostał w dobrym zdrowiu, wiódł szczęśliwe życie, odnosił nieustanne sukcesy i abyś pozostał pełen energii, by Twoja sztuka wciąż mogła sprawiać radość innym!

Gry z tożsamością: Roee Rosen i Justine Frank

We wpisie o Davidzie Czernym, wspomniałam kategorię nieistniejącego artysty, w rozwijaniu której mistrzem był Marcel Duchamp, wraz ze swoim alter ego, a więc Rrose Selavy. Autor (a może wręcz autorka) dzieł-widm o niezidentyfikowanym autorstwie, jak pisze o nim Anna Markowska.

W ślady Duchampa poszedł izraelski artysta Roee Rosen a odkopując archiwum starej Strasznej Sztuki znalazłam wpis na temat jego pracy. Na szczęście dobra sztuka się nie starzeje!

Artysta ten zasłynął jako twórca pracy „Żyj i umrzyj jak Ewa Braun” (1995), poprzez którą odbiorca zmuszony był do identyfikacji z kochanką Hitlera. Praca ta, ze względu na swą obsceniczność, a także mówienie o Holokauście z punktu widzenia oprawcy, wywołała sporo zamieszania. Ernst van Alphen opisując tę pracę w tekście „Zabawa w Holokaust”, porównuje ją między innymi z pracą „Lego. Obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery.  

W 2001 roku Rosen przedstawił życie i twórczość belgijsko-żydowskiej artystki Justine Frank (1900 – 1943) a właściwie powołał tę twórczynię do życia, bo jest to artystka fikcyjna. Rosen stworzył książkę na temat twórczości Frank (z esejem opowiadającej o jej twórczości historyczki sztuki, również zmyślonej), a także całą wystawę prac Justine Frank, prezentowaną między innymi na wystawie „Tratwa Meduzy” w warszawskiej Królikarnii (2006/2007).

Roee Rosen stworzył doskonałą symulację retrospektywy prac artystki, gdzie znalazły się jej portrety, wykonane między innymi przez słynnych surrealistów, prywatne zdjęcia (jak na przykład to na plaży, gdzie stoi ze swoją najlepszą przyjaciółką i zarazem kochanką).

Jej prace łączą elementy surrealizmu z żydowską symboliką. W biografii wiele miejsca zajmują jej perypetie w kręgu surrealistów, gdzie była odbierana nieprzychylnie, przede wszystkim ze względu na konflikt z Andre Bretonem. Instalacji towarzyszy film, w którym przeplata się historia Roee Rosena i Justine Frank.

Jeśli chodzi o same prace Justine Frank – są one przede wszystkim grą z symboliką seksualną oraz ze stereotypami (stereotypowy wizerunek Żyda, stereotyp kobiety definiowanej przez jej seksualność, stereotyp szalonej artystki, itp., itd.).

Wszystko wydaje się tu realne. To niemożliwe, żeby nie istniała sama Justine Frank, skoro widzimy jej prace, jej zdjęcia, czytamy o jej życiu. Nie przypadkiem jednak, podczas wspomnianego filmu pojawia się Jean Baudrillard.

Roee Rosen zastawił dla nas pułapkę. Stworzył postać artystki wręcz idealną dla wszystkich badaczy studiów mniejszościowych – kobiety, Żydówki, lesbijki. Jest więc idealną figurą Innego.

Rosen zabawił się też genderowymi maskami. Justine Frank tworząc swoje wizerunki, nieraz wcielała się w mężczyznę, również w starego Żyda z antyżydowskich karykatur, powielała wciąż swój wizerunek, niczym Fantomas. Jej obsesją była jej własna twarz, upodabniana do męskiej. Jednak, czy to ona staje się mężczyzną, czy po prostu Roee Rosen staje się wymyśloną kobietą? Można mieć wrażenie, że w przypadku tej pracy, gra symulacji jest nieskończona.

Ciekawie pisał o tym Marcin Teodorczyk na stronach Bunkra Sztuki: „Płeć jawi się tutaj jako akt performatywny, staje się żartem, grą, teatrem pozorów. W tle mieszają się elementy tożsamościowe żydowskie oraz seksualizowanie poszczególnych elementów kompozycji (szkiców czy obrazów jest kilkanaście, wszystkie układają się na portfolio Justine). est to przewrotny cykl, interesująco pokazany na wystawie, wywrotowy o tyle, że odkrywa genderową powłokę dyskursu nacjonalistycznego”.

Justine Frank ma wiele wspólnego z uwodzicielską Rrose Selavy Duchampa, bo do jej stworzenia Rosen, tak jak Duchamp, użył własnego wizerunku, wchodząc w rolę kogoś innego i odgrywając nieistniejącą artystkę.

Co po artystach w czasach marnych?

Wenecja, Banksy i performance Izy Chamczyk

Oto widok mojej lodówki:

Wiem, że może być ciężki do zniesienia dla oczu porządnych historyków sztuki, estetów wielbiących minimalizm, projektantów czy wysublimowanych kuratorów.

To moje miejsce, będące swoistym ołtarzykiem kiczu, peanem na cześć horror vacui, ale też prywatnym muzeum pamięci związanym z podróżami odbytymi przeze mnie i moich najbliższych. Dzisiaj przypomina mi o swobodzie poruszania się po świecie, jaką jeszcze nie tak dawno się cieszyliśmy.

Przez ostatnie tygodnie wszystko się zmieniło, skończyło się – można mieć nadzieję, że tylko na pewien czas – życie, jakie do tej pory prowadziliśmy, pełne spotkań towarzyskich, rozrywek, podróży, a przede wszystkim bezpieczne.

Przed epidemią wydawało się, że nic nam nie zagraża, o ile nas stać, możemy przemieszczać się, gdzie chcemy i z kim chcemy spotykać. W naszym europejskim kręgu kulturowym mieliśmy do czynienia ze światem gościnnym, otwartym i przyjaznym. Choć przecież nie dla wszystkich!

Dopiero teraz możemy uzmysłowić sobie, jak bardzo byliśmy i zresztą nadal jeszcze jesteśmy uprzywilejowani. Sytuacja ta uświadamia też, że nic nie jest dane raz na zawsze.

W lodówkowej galerii z magnesami, obok magnesów z Wenecji, Udine, Budapesztu, Pragi i Helsinek, znajdują się też dwa, których bliskość wydaje się nieprzypadkowa (choć wiszą tak już od zeszłego roku).

To magnes z MS2 w Łodzi z pracą Jadwigi Sawickiej głoszącą: ZWYCIĘSTWO CHAOSU (2011). Pod nim zaś plakat ubiegłorocznego Biennale w Wenecji z intrygującym hasłem, które dzisiaj stało się już przekleństwem: Obyś żył/żyła w ciekawych czasach!

Byłam w Wenecji na początku września z trzema świetnymi i inteligentnymi dziewczynami. Mieszkałyśmy w małym tanim hoteliku niedaleko Placu Świętego Marka, spędzałyśmy wesołe wieczory na mieście i czułyśmy się trochę jak w „Seksie w wielkim mieście”. To był cudownie spędzony czas, pełen ciekawych rozmów i odkryć.

Na Biennale zgromadzono wiele interesujących prac ostrzegających przed skutkami katastrofy ekologicznej, pokazujących połączenie ze sobą tak różnych kwestii jak: ocieplenie klimatu, kwestie emigrantów, wyzysk, nierówności ekonomiczne.

W pracach prezentowanych na Biennale czuło się jakąś schyłkowość, nostalgię, przeczucie, że coś się kończy, zaś sztuka nie może być już nadal tym samym, czym była do tej pory.

Złotym Lwem nagrodzono Pawilon Litewski za pracę Sun & Sea (Marina) Liny Lapelyte, Vaivy Grainyte i Rugile Narzdziukaite.

Lina Lapelyte, Vaiva Grainyte i Rugile Narzdziukaite, Sun & Sea (Marina), Pawilon Litewski, Biennale w Wenecji, 2019

Była to opera ukazującą problemy ludzi z „pierwszego świata” w obliczu nadchodzącej katastrofy klimatycznej. Zmuszeni to wspólnego plażowania ujawniali oni własny świat wartości, egoizm, nudę, zamknięcie się na innych.

Lina Lapelyte, Vaiva Grainyte i Rugile Narzdziukaite, Sun & Sea (Marina), Pawilon Litewski, Biennale w Wenecji, 2019

Czy jednak nie był to swoisty paradoks w kontekście ogromu tej masowej imprezy, jej elitarności oraz związanego z wydarzeniem wzmożonego turyzmu (i idącego wraz z nim węglowego śladu)?

Znakomicie opisała to Antonina Sobczak (studentka kuratorstwa na naszej Uczelni) w swoim zaliczeniowym eseju na temat sztuki wątpliwej etycznie (na zajęciach u Justyny Ryczek):

Mam tu na myśli przede wszystkim wielkobudżetową sztukę “proekologiczną”, która skupia się na ukazywaniu katastrofalnych skutków antropocenu – bo tym właśnie zajmowała się znakomita większość prezentowanych na wystawie prac. Nie mogę odmówić im mocy uświadamiania ani budzenia refleksji wśród dużej grupy odbiorców, bo to oczywiście miało miejsce, ale zastanawia mnie forma tego działania. Czy rzeczywiście sprowadzanie do Wenecji dziesiątek kilogramów nieprzetwarzalnego plastiku (jak to miało miejsce m.in. w przypadku Pawilonu Weneckiego) po to, żeby pokazać problem zanieczyszczenia środowiska i niedoboru wody jest tym, czym powinni zajmować się (przecież tak bardzo proekologiczni) artyści? Czy sam w sobie temat ostatniej edycji Biennale, a raczej jego najczęściej powielana interpretacja, nie jest sprzeczna ze sposobem działania i założeniami całego wydarzenia? 

(…) W moim rozumieniu artystyczne inicjatywy o charakterze ekologicznych manifestów powinny działać oddolnie, trafiając do jak najszerszej grupy odbiorców, z jak najliczniejszych światów. Dlatego też edukacyjny walor takich działań nie do końca mnie przekonuje. 

Przypomina mi to raczej poruszanie się po jakichś utartych schematach i budującą artystyczny wizerunek grę pozorów, niż działanie, które faktycznie może cokolwiek zmienić. A jeśli może zmienić, to tylko na gorsze. Wielką hipokryzją wydaje mi się fakt mówienia o plastiku, przemysłowej wycince drzew, czy tym bardziej – śladzie węglowym przez ludzi, którzy w ramach tworzenia tego wydarzenia przyczyniają się do pogłębienia każdego z tych problemów. Na weneckie biennale nikt nie przyjeżdża przecież rowerem, a utrzymanie pawilonów kosztuje więcej, niż niejedna masowa akcja faktycznie wspomagająca naszą planetę. Dlatego taka sztuka, pozornie ekologiczna, wydaje mi się wyrachowana i moralnie niewłaściwa. Zderzając się z tak ogromną falą oskarżeń i obrazów katastrofizmu, oczekiwałabym podania pomysłów na rozwiązanie wymienionych problemów, ale przede wszystkim stanowienia przykładu modelowego zachowania w temacie, który został poruszony… 

Nie oceniałam tego Biennale tak krytycznie, jak Tosia. Wręcz przeciwnie, niemal wszystko mi się podobało, a wiele prac wzruszała. Popłakałam się w Pawilonie Litewskim.

Jednak zgadzam się z opinią Antoniny! Jej tekst mnie poruszył i dziękuję jej za zgodę na publikację jego fragmentów. Napisałam jej, że my wykładowcy uczymy się również od studentów i studentek.

Poza tym jej opinia powiela się z moim przeczuciem, które w ostatnim czasie mnie dręczy, że sztuka musi dokonać własnej redefinicji. Że potrzebujemy czegoś innego, działań aktywistycznych, wspólnotowych, potrzebujemy też wyjścia z dotychczasowych konwencji.

Mówiłam o tym na wykładzie otwartym na UAP-ie zatytułowanym „Księżyc i inne ciała niebieskie, albo jaka piękna katastrofa”, do którego poprowadzenia zostałam zaproszona przez mojego przyjaciela – Stefana Ficnera. Starałam się zredefiniować samą konwencję wykładu, przerobić go na rodzaj wystawy-performansu, przez co zresztą miałam straszną tremę…

W samo Biennale niezwykle celnie uderzył też Banksy (jego/ich pracę Venice In Oil poznałam również dzięki naszej studentce – Klaudii Zabłockiej).

Banksy, Venice in Oil, 2019

Było to nielegalne stoisko z obrazami (a właściwie kram z pamiątkami). Płótna odnosiły się do weneckiego pejzażu autorstwa Canaletta jakby skladając się na jeden widok. Jednak ich kadry zostały przysłonięte w większości przez ogromny wycieczkowiec, jakich wiele pojawia się na wodach Wenecji, budząc grozę i prowadząc do niszczenia środowiska.

Dzisiaj zresztą obraz tego wycieczkowca czytałabym jeszcze inaczej, trochę w proroczym kontekście, jak tytuł Biennale kontestowanego przez Banksy/ego.

Nie wydaje się przypadkiem, że pierwsze zakażenia koronawirusem poza Chinami zaczęto identyfikować właśnie na pływających turystycznych olbrzymach takich jak „Diamond Princess”.

Mówi się też, że do Włoch (czy ogólnie do Europy) wirus przybył przez Wenecję podczas karnawału, podobnie jak dżuma w XIV wieku, choć sprawdzałam i nie jest to prawda (ani z COVIDEM-19, ani z dżumą, ale historycznymi szczegółami nie będę Was już zadręczać).

Taki tekst przeczytałam jednak w „Polityce”, którą kupiłam sobie do pociągu, gdy jechałam 6 marca do Warszawy na obronę doktoratu, którego byłam recenzentką:

„Jak wówczas wrotami była Wenecja, niegdyś najważniejszy europejski port, dziś jedna z największych atrakcji kontynentu, obowiązkowy punkt programu dla turystów z Azji, a szczególnie z Chin. Kiedyś zaraza płynęła na pokładach weneckich galer, dziś podróżuje wielkimi wycieczkowcami i szerokokadłubowymi odrzutowcami” (Adam Grzeszak, „Życie w czasach zarazy”, „Polityka”, nr 10, 4.03.-10.03.2020, s. 15.

Prawda, czy fałsz – liczy się opowieść. Zaś w tym kontekście praca Banksy/ego nabiera dodatkowych znaczeń. 

Dziwnie się czuję na wspomnienie hasła ubiegłorocznego Biennale: Obyś żył/żyła w ciekawych czasach!. Zaczęło ono brzmieć jak jakaś przeklęta przepowiednia…

chodnikowe graffiti w Wenecji

Najpierw w listopadzie Wenecję nawiedziła powódź, jakiej nie widziano tam od pięćdziesięciu lat. Przyspieszyła zresztą zamknięcie Biennale.

W grudniu z przerażeniem obserwowaliśmy pożary lasów w Australii. Zdjęcia ukazujące zgromadzonych na plażach ludzi (a także zwierząt, m.in. psów, koni) wydawały się niemal odbiciem sytuacji zaprojektowanej w Litewskim Pawilonie w pracy Sun & Sea (Marina).

Zdjęcie ze strony: 62 Images That Show The Horrors Of Fires In Australia

A potem świat nawiedziła pandemia.

Pokazuje to dość dziwne, wydawałoby się wręcz, że niemożliwe, przeplatanie się sztuki z rzeczywistością.

Ale, jeśli po epidemii nic już nie będzie takie, jak było, to wobec tego, jaka będzie sztuka?

Niedawno Iza Chamczyk zaprosiła mnie na swój performance online pt. Codzienność w koronie organizowany przez wrocławską Galerię Entropia w ramach projektu #entropiawdomu.

Jej praca pokazuje, że sztuka może pomóc, choć trochę, przepracować sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Artystka przedstawia w tym performance codzienne czynności, takie jak malowanie się, picie wody, jedzenie, palenie papierosa. Towarzyszą temu czytane przez nią w tle komunikaty dotyczące tego, co powinno się robić w czasie epidemii, a czego nie (często są one sprzeczne ze sobą). W tle słychać też tykanie zegara oraz dźwięk sygnalizujący w teleturniejach błędną odpowiedź. Artystka wykonuje swoje działania coraz szybciej a sytuacja staje się coraz bardziej nerwowa.

Iza Chamczyk, Codzienność w koronie, performance online, 2020

Zostaliśmy zmuszeni w bardzo krótkim czasie do siedzenia w domach, jesteśmy bombardowani setkami oficjalnych, nieoficjalnych, a także fake’owych informacji, porad, nakazów i zakazów mówiących nam, jak się zachować, co robić, a czego robić nie wolno.

Nie wiem, jak Wy, ale ja czuję, że momentami dostaję szału, a performance Izy uświadamia, że wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji niepewności.

Choć i tak warto podkreślić, że jesteśmy wciąż uprzywilejowani i ciągle nasze problemy pozostają problemami „pierwszego świata”. Ujawnia to zresztą też performance Izy Chamczyk, która przecież wciąż pamięta o tym, żeby przed kamerą zrobić sobie makijaż.

Iza Chamczyk, Codzienność w koronie, performance online, 2020

Nie tylko bardzo szybki wzrost zakażeń na całym świecie, ale właśnie niepewność sytuacji oraz dynamika zmian wywołują we wszystkich niepokój.

Jeszcze niedawno było możliwe coś, co dzisiaj nie mieści się już w naszym pandemicznym imaginarium. Ponad miesiąc temu byłam na nartach; na początku marca – w galerii Arsenał oraz w restauracji. Jeszcze 10 marca widziałam się ze znajomymi w naszej ulubionej gruzińskiej knajpie. Mija miesiąc, od kiedy zamknięto szkoły i uczelnie. Jednak czas „przed” wydaje się bardzo odległy.

Dzisiaj artyści i artystki, którzy nie mają stałego zatrudnienia, są w bardzo trudnym położeniu. Jeśli nie mają dodatkowej pracy, a odwołano im wystawy, ich sytuacja finansowa może być niedługo szczególnie ciężka. Polska sekcja AICA zaapelowała do Ministra Kultury o wsparcie dla środowiska artystycznego. Warto zastanowić się też nad działaniami, które mogłyby im w jakiś sposób pomóc.

Część instytucji na wezwanie Obywatelskiego Forum Sztuki zamierza w kontekście planowanych wystaw wypłacać artystom i artystkom już teraz połowę honorarium za planowane wystawy. Dotyczy to między innymi Galerii Arsenał w Poznaniu. Brawo!

Cóż po artystach w czasach marnych?

Z pewnością artyści są potrzebni również, a może zwłaszcza, w trudnych czasach. Rozwijają wyobraźnię, wskazują na nietypowe rozwiązania, ostrzegają, dodają otuchy, proponują terapię poprzez działania twórcze. Sztuka może stanowić więc dla nas swego rodzaju remedium.

Z pewnością jednak sztuka po epidemii będzie już inna. Pozostaje pytanie – jaka?