Malta Biennale: od neolitu do współczesności

Jednym z głównych haseł pierwszego Biennale Sztuki na Malcie (11.03.-31.05.2024) jest Insulofilia, a więc miłość do wyspy.  Zaproponowała je Sofia Baldi Pighi, dyrektorka artystyczna Biennale.  

Włoska kuratorka w swoim oświadczeniu akcentuje położenie Malty pomiędzy Europą a Afryką i zderzanie się wpływów Orientu i Zachodu. Podkreśla znaczenie historii archipelagu Malty liczącej sobie ponad 7 tysięcy lat; otaczającego wyspy morza oraz krajobrazu, z którym dziedzictwo kulturowe wchodzi w ścisłe relacje. Akcentuje ona wielokulturowość, wielorasowość i wielojęzyczność, wskazując tym samym na znaczenie kulturowej hybrydowości. Malta i jej archipelag, jak pisze Sofia Baldi Pighi, stają się idealnym obserwatorium do badania różnych aspektów kultury śródziemnomorskiej, myślenia o spluralizowanej podmiotowości oraz pamięci kolonizacji. Kuratorka podkreśla znaczenie sieciowania i relacyjności wydobywanych przez poszczególne wystawy oraz prace artystyczne.

Prezentowana sztuka ma pobudzać do krytycznego myślenia budując platformę dla nowego, harmonijnego współistnienia. Cztery główne wystawy dotyczą następujących tematów: Morze jako ciało polityczne, Dekolonizacja Malty – polifonia to my, Kontr-siła piractwa oraz Matri-archiwum Morza Śródziemnego. Oprócz tego prezentowane są pawilony narodowe (maltański, włoski, serbski, ukraiński, austriacki, hiszpański, francusko-niemiecki, polski oraz chiński) oraz kilka wystaw tematycznych, wśród których znalazła się prezentacja Other Geographies, Other Stories pod egidą Omenaart Foundation. Wystawy pokazywane są w obiektach historycznych w Valletcie, Cottonerze, a więc maltańskim trójmieście, oraz na wyspie Gozo.

Trudno dociec, jakie były kryteria dotyczące udziału poszczególnych pawilonów narodowych w Biennale, jednak w kontekście ideowego skupienia się na Morzu Śródziemnym, zdecydowanie odczuwa się brak Grecji, Cypru czy Chorwacji.

Na stronie Maltabiennale.art brakuje informacji dotyczących idei, które przyświecały organizatorom tworzącym tę międzynarodową imprezę.  Nie wiadomo, jaki był zamysł powołania Biennale, które odbywa się w tym samym roku, co Biennale w Wenecji. Wydaje się, że nie przysłuży się to liczbie osób odwiedzających pokazy sztuki na Malcie i Gozo. Podczas naszego pobytu na wystawach było pusto a momentami można było odnieść wrażenie, że jesteśmy pierwszymi gościniami na danej ekspozycji.

Promocja Biennale na Malcie wydaje się bardzo słaba. Ja sama dowiedziałam się o nim z bloga podróżniczego RudeiCzarne, a na moje pytanie o akredytację prasową wysłane do organizatorów nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Bilet na Biennale kosztuje 35 Euro. Nie jest to wygórowana cena, zważywszy, że umożliwia on zwiedzanie przez pięć dni historycznych miejsc, w których znajdują się wystawy, m.in. Muzeum Archeologicznego i Muzeum Sztuki, fortów czy Parku Archeologicznego Ġgantija na Gozo. Z drugiej strony bilet na weneckie biennale kosztuje 25 Euro i, jeśli chodzi o sztukę współczesną, z pewnością można zobaczyć na nim dużo więcej.

Informacje na stronie Biennale o poszczególnych wystawach są, delikatnie mówiąc, enigmatyczne, brakuje zdjęć i opisów prac. Równie słaba jest broszurka informacyjna towarzysząca Biennale. Wygląda jak typowy ogólnodostępny informator, który powinien znajdować się przy wszystkich wystawach i być darmowy. Tymczasem można go było zakupić jedynie w Muzeum Archeologicznym za 5 Euro (i znowu – to niedużo, ale…).

O słabej organizacji świadczył też brak przygotowania na czynniki atmosferyczne. Malta znana jest z występujących tu często silnych wiatrów. Wiało również podczas naszego pobytu. W związku z tym jedna z prac w przestrzeni zewnętrznej była już całkowicie zniszczona (dwa tygodnie po otwarciu!), drugiej nie można było znaleźć, poprzewracane były niemal wszystkie znajdujące się na zewnątrz stojaki z opisami a w niektórych miejscach – nawet kubiki wskazujące miejsca wystawowe.

Jednak wbrew pozorom na maltańskim Biennale można zobaczyć wiele ciekawych realizacji artystycznych, kilka znakomitych wystaw z udziałem młodych osób artystycznych. Udało się też zrealizować założenie o łączeniu sztuki współczesnej z kulturowym i przyrodniczym dziedzictwem Malty.

Dlatego też wizytę na Biennale warto zacząć od Muzeum Archeologicznego w Valletcie, w którym znajduje się między innymi terakotowa figurka śpiącej kobiety (bogini) z okresu neolitycznego z Hypogeum Ħal Saflieni na Malcie datowana na ok. 4000-2500 lat p.n.e. Zachwyca jej naturalna poza i misterne opracowanie sukni. Znajdują się tu również inne prehistoryczne figurki i ich fragmenty z terakoty, piaskowca oraz alabastru świadczące o szacunku dla kobiecej siły, płodności oraz natury. Ta prehistoryczna kultura była prawdopodobnie matriarchalna a megalityczne świątynie należą do najstarszych w Europie i są starsze od piramid egipskich. Jej upadek nastąpił około 2500-1500 r. p.n.e. a jego przyczyny pozostają nieznane. Odwołania do neolitycznych kobiecych figurek z charakterystycznymi stożkowymi nogami, szerokimi biodrami oraz wielkimi piersiami będą pojawiały się w wielu wystawach na Biennale.

W Muzeum Archeologicznym prezentowana jest też wystawa The Clean Room belgijskiej artystki Sofie Muller, której prace były pokazywane w Polsce w Galerii Białej w 2016 roku (Rzeźby mentalne z udziałem Roberta Kuśmirowskiego). Muller tworzy między innymi alabastrowe rzeźby, wykorzystując kamienie ze skazami. Tutaj wykonała rzeźby niemowląt w naturalnych rozmiarach zamykając je w stworzonym przez nią swoistym laboratorium. Pomieszczenie przywołuje na myśl kontekst medyczny. Niemal każde z niemowląt jest uszkodzone, nosi skazy, niektóre nie mają głowy lub rąk. Wydają się niechciane i porzucone. Tym samym płodność, która była kultywowana w prehistorii zostaje zderzona z płodnością, która staje się przymusem w kontekście współczesnych biopolitycznych regulacji. W tym przypadku chodzi oczywiście o prawo antyaborcyjne na Malcie, które jest najbardziej restrykcyjne w Europie.

Wspomniane tematy towarzyszą nam na następnej wystawie, jaką jest Matri-archiwum Morza Śródziemnego, kuratorowanej przez samą Sofię Baldi Pighi. Jest to najciekawsza i najbardziej poruszająca prezentacja na Biennale. Została podzielona na dwie części: pierwsza jest prezentowana w Pałacu Wielkiego Mistrza, zaś druga – w Bibliotece Narodowej. Kobiece doświadczenia, wspólnotowość i rytuały zostały tu przeciwstawione: męskiej historii militarnej prezentowanej w Pałacu oraz męskiej wiedzy w Bibliotece.

Zebrane tu prace tworzą swoiste herstoryczne archiwa. Jedną z pierwszych realizacji, jakie znajdziemy w Pałacu jest cykl The Goddes maltańskiej artystki mieszkającej we Włoszech, Niny Gerady. Tworzy go kilkadziesiąt terakotowych figurek bezpośrednio nawiązujących do figurek prehistorycznych znalezionych na Malcie.

Noszą ślady zranień, uszkodzeń, okaleczeń, amputacji, a także blizny po mastektomii. Ustawione w rzędzie w długiej sali pomiędzy wojskowymi zbrojami wydają się jeszcze bardziej bezbronne, jakby wszystkie były ofiarami męsko-wojennej historii.  W dalszych częściach znajdziemy bardzo ciekawe prace używające wideo, tkaniny oraz gabloty komponowane na zasadzie artystycznego researchu.  Jedną z nich jest praca Snake Chronicles – of Myth and Mysogyny Bettiny Hutscheck przywołująca różne mity i historie dotyczące relacji między kobietami i wężami a w efekcie ukazująca węża jako symbol kobiecej siły. Tu też pojawiają się odwołania do maltańskich prehistorycznych figurek a także przywołana jest walka maltańskich kobiet o prawo do aborcji.

Temat ten podejmuje m.in. Anna Calleja ukazując rodzinne archiwum, opowiadając o swojej matce i wskazując na ubezwłasnowolnienie kobiet na Malcie (jeszcze do niedawna były uważane za własność mężczyzn: ojców i mężów). Ciekawa jest też praca polskiej artystki Wioletty Kulewskiej Akyel pt. Grotta wykonana z tkaniny, na której namalowane zostały symbole kobiecej seksualności i wspólnotowości. Jednak najbardziej fascynujące są dwie prace Adamy Delphine Fawundu: wideo A Meditation for the Dispersed oraz przysłaniająca je częściowo półprzezroczysta tkanina Wadj-Wer a Fertile Epic. Prace te mówią o sile rytuału, związkach z morzem, wskazując na potrzebę odkrywania zrepresjonowanych kobiecych narracji oraz troski o przyrodę.

W części znajdującej się w Bibliotece Narodowej znalazła się między innymi praca Sandry Zaffarese z Malty By a Lady odwołująca się do utopijnego dzieła Christiny de Pisan Skarb Miasta Kobiet i tworząca archiwum herstorii od neolitu na Malcie aż po kobiecą emancypację. Przyświeca jej również odwołanie do Virginii Woolf poprzez hasło, które zostało zawieszone pomiędzy starymi księgami: „Anonymous is a Woman”. Niestety w tym miejscu ujawniło się nieprzygotowanie Biennale na potrzeby publiczności, gdyż obowiązywał tu zakaz fotografowania.

Temat kobiecych herstorii i osobistych narracji kontynuuje wystawa Other Geographies, Other Stories zorganizowana przez Omenaart Foundation. Jej pomysłodawczynią jest Hanna Wróblewska a kuratorką – Natalia Bradburry.  Ekspozycja znajduje się w Forcie St Elmo w Vallettcie a przy wejściu na dziedziniec ustawiona została, będąca częścią tej ekspozycji, monumentalna rzeźba Mamma Idy Karkoszki. Została wykonana na Malcie z charakterystycznego dla tego kraju piaskowca (z niego zbudowane są niemal wszystkie budynki w tym kraju).

Mamma oznacza po łacinie piersi, ale też matkę, odnosi się również do słowa mammal, czyli ssaka.  Karkoszka przywołuje poprzez tę rzeźbę zarówno prehistoryczne maltańskie figury, jak i wskazuje na to, co łączy ludzi z innymi ssakami. Wykonana przez rzeźbiarkę rzeźba może być zarówno powiększonym fragmentem piersi Wilczycy Kapitolińskiej, jak i zmultiplikowanymi stożkowymi nogami maltańskich prehistorycznych figurek, które w zaskakujący sposób przypominają właśnie piersi. Staje się uniwersalnym hołdem złożonym ludzkim i nieludzkim karmicielkom, wyrazem międzygatunkowego siostrzeństwa, ale też symbolem troski, której tak bardzo dzisiaj potrzebujemy, ale zarazem wciąż jej nie doceniamy.  W filmie, który prezentowany jest w Pawilonie Karkoszka opowiada o swoich inspiracjach oraz o tworzeniu tej pracy. Warto podkreślić znakomitą aranżację i scenografię wystawy wykonaną przez Borisa Kudličkę. Prezentowane tu prace, w tym He and She Barbary Falender wyłaniają się jakby z mroku, co podkreśla ich osobisty, intymny charakter. Na szczególną uwagę zasługuje wizualno-literacka opowieść Lii Dostlievy Book of Long Objects umieszczona w charakterystycznych gablotach. W każdej z nich w górnej części znajduje się przedstawienie jakiegoś z pozoru nic nieznaczącego przedmiotu, m.in.:  długiej sukienki, butelki z karaluchami, kwiatu bawełny, pończoch cerowanych przy pomocy włosów, papierowego biletu tramwajowego z Poznania.

Poprzez te rzeczy artystka opowiada o historii swojej rodziny, m.in. prababki, babci i matki, która przeplata się z historią II wojny światowej, Wielkiego Głodu w Ukrainie, zależności Ukrainy od Związku Sowieckiego, odzyskania niepodległości czy w końcu aneksji Krymu oraz aktualnej wojny. Dostlieva pokazuje, jak wielka historia odciska się na codzienności kobiet oraz, w jaki sposób, aby przeżyć, wytwarzają one własne strategie oporu.

Podobny temat podejmuje Alevtina Kakchidze w wystawie From South to North prezentowanej w Pawilonie Ukraińskim (kuratorki: Kateryna Semenyuk i Oksana Dovgopolova). W pleksiglasowych wiszących gablotach artystka opowiada historię swojej rodziny, mówi o związkach z morzem, poszukując łączników pomiędzy Jałtą a Maltą, a także przedstawia relacje między polityką a roślinami (Plants and Humans), czego dobitnym przykładem jest barszcz Sosnowskiego nazywany Zemstą Stalina.

Pawilon Ukraiński znajduje się w Villi Portelli w Kalkarze (będącej częścią maltańskiego trójmiasta). Znalazły się tu również dwie świetne wystawy: No one is an Island Avelino Saliego w Pawilonie Hiszpańskim oraz Informal Inclusion Eugenio Tibaldiego w Pawilonie Włoskim.

Instalacja Tibaldiego odnosi się do tematu osób z doświadczeniem imigranckim i ich nielegalnej pracy, często uwłaczającej ich godności. Symbolem migracji stają się tu ptaki: w pierwszej części ekspozycji słyszymy ich śpiew, a w drugiej – możemy zobaczyć rysunki i opisy charakterystyczne dla przyrodniczych atlasów. Mało kto wie o okrutnej maltańskiej tradycji, jaką jest Kaċċa, czyli polowanie na ptaki. Jej korzenie sięgają XVIII wieku, kiedy na Malcie panował głód, dzisiaj niestety poluje się na ptaki wyłącznie dla przyjemności. Zwyczaj ten opisuje Piotr Ibrahim Kalwas w książce Gozo. Radosna siostra Malty (wyd. Wielka Litera 2020).

I choć jest to opowieść o beztroskim życiu na Gozo, rozdział dotyczący polowań na ptaki należy to najsmutniejszych fragmentów w tej opowieści. „Jak szacuje BirdLife Malta, co roku na Malcie zabija się pół miliona migrujących do i z Afryki ptaków. Jaskółki, drozdy, zięby, przepiórki, szczygły, pardwy, turkawki, dudki, żurawie, wilgi, szpaki, orły, jastrzębie i dziesiątki innych gatunków” – pisze Kalwas (38%). Metody polowania są okrutne a ptaki umierają często w powolnych męczarniach. W pracy Tibaldiego zostały zestawione opowieści o osobach i ptakach z pochodzących z tych samych krajów i raczej artysta nie odnosi się do okrutnego zwyczaju polowań na ptaki na Malcie. Trudno mi jednak oglądając tę pracę, oderwać się od opowieści Kalwasa, jak na jego rękach umierał znaleziony na Gozo, bezbronny ptak.

Jeśli chodzi o prace Avelino Saliego, jedna z nich również odnosi się do ptaków, zestawiając ukazane na ptasich piórach fragmenty Okropności wojny Goyi z fragmentami współczesnych fotografii odnoszące się do wojen, migracji i terroryzmu. Druga instalacja mówi o buntach społecznych ukazując ogromną instalację z kamieni  używanych w różnego rodzaju protestach na całym świecie. Instalacje Saliego są niezwykle estetyczne a zarazem poruszające.

W Willi Portelli znalazł się również Pawilon Polski w wystawą Polonia, całkowicie odstający od pozostałych pokazów, będący spadkiem po poprzedniej ekipie rządzących w Polsce i ich gustach estetycznych. Pozostaje jedynie uczucie zażenowania.

Z Willi udajemy się do Birgu, po drodze towarzyszy nam widok na zatokę i Vallettę spowitą w chmurze piasku znad Sahary. W Zbrojowni w Birgu prezentowana jest wystawa Can you Sea?: The Mediterranean as a Political Body z interesującymi pracami, mi.in. Simona Benjamina z Jamajki, Teresy Bosuttil z Australii, Anny Raimondo z Włoch, Edsona Luli z Albanii. Prace odnoszą się do morza, migracji, a także zanieczyszczenia środowiska. Część z nich staje się swoistym lamentem – tak dzieje się w dźwiękowej instalacji Anny Raimondo. Wystawa o Morzu Śródziemnym jako ciele politycznym odbywa się też w innych lokalizacjach, między innymi w dokach w sąsiednim mieście Cospicua. Tu prezentowane jest wspaniałe wideo No more front tears francuskiej artystki Laury Prouvost, odnoszące się do hydrofeminizmu, potrzeby samoakceptacji i bycia we wspólnocie.

Z pozostałych wystaw warto wymienić świetny Pawilon Francusko-Niemiecki w Porcie St Elmo, w którym prezentowana jest wystawa Poetics of an Archive, na której znalazły się współgrające ze sobą prace Simona Riccardiego-Zaniego (wideo) oraz Mariany Hahn (instalacje) w poetycki sposób opowiadające o tradycyjnych sposobach pozyskiwania soli na Malcie. Inna znakomita prezentacja w kościele Tal-Pilar w Valletcie jest częścią wystawy Dekolonizacja Malty. Polifonia to my. Znalazły się tam między innymi prace Guadaluppe Maravilli (rodzaj pogańskiego ołtarza odnoszącego się do choroby artysty), Andrei Ferraco (czekoladowe sztukaterie) oraz Dew Kim (queerowe wideo oraz instalacja).

W ramach Biennale warto udać się na Gozo i zobaczyć megalityczną świątynię Ġgantija z instalacją Jarmaya Michaela Gabriela, będącą częścią wystawy o dekolonizacji Malty (choć nie jest to najlepsza praca na tej wystawie). Z kolei forcie w Victorii na Gozo prezentowana jest wystawa o kontr-sile piractwa. Wśród ciekawych realizacji znalazła się tu przejmująca praca Mela China pokazująca ogromną rakietę oraz pięciomiesięcznego Muhammada – ofiarę izraelskich bombardowań w Strefie Gazy.

Warto pojechać też do Willi Luginsland of Art w Rabacie będącej własnością Omenaart.foundation. Tu, na wystawie Space&Time, która towarzyszy Biennale, można zobaczyć prace m.in. Idy Karkoszki, Nicolasa Grospierre’a, Maurycego Gomulickiego, Norberta Attarda, Antoine’a Farrugii i Xaverego Wolskiego.

Prezentacja w tych bajkowych wnętrzach willi jest niestety trochę przeładowana, ale fascynują prace odnoszące się do kulturowego i przyrodniczego dziedzictwa Malty. Jedną z najciekawszych jest projekcja Matthew Attarda Digital Landscapes przedstawiająca gaj oliwny na Malcie.  Warto dodać przy okazji, że Attard jest też reprezentantem Malty na 60. Biennale w Wenecji.

Podsumowując – na Maltańskim Biennale znalazło się wiele interesujących realizacji artystycznych odnoszących się między innymi do herstorii, wspólnotowości, morza oraz problematyki migracji. Wartościowe jest prezentowanie wystaw w miejscach historycznych, przez co wchodzą one z nimi w interesujące relacje. Historia, w tym ta najstarsza, łączy się ze współczesnością i aktualnymi problemami, które dotyczą naszego świata. Część osób artystycznych z uwagą przygląda się również krajobrazowi Malty a wiele prac mówi o naszych relacjach z przyrodą, zarówno ożywioną, jak i nieożywioną. Warto więc podkreślić feministyczne i posthumanistyczne wątki obecne w najciekawszych realizacjach a zarazem łączące się z matriarchalnym neolitycznym dziedzictwem Malty.

Malta jako mały kraj jest bardzo łatwa do podróżowania. Bilet na komunikację miejską kosztuje 25 Euro na siedem dni a szybki prom z Valletty na Gozo i z powrotem przy zakupie online – 9,50 Euro. Jeśli chce się zwiedzić wszystkie wystawy Biennale trzeba na to poświęcić 5 dni (przez tyle zresztą obowiązuje bilet w cenie 35 Euro). Malta Biennale daje możliwość odwiedzenia miejsc, które przy turystycznych wyprawach są najczęściej pomijane (jak świątynia Ġgantija), zobaczenia innych prehistorycznych cudów oraz zachęty do poznania historii tej niezwykłej wyspy.

Eva Fàbregas: Pożerający się kochankowie

W Hamburger Banhof w Berlinie do 14.01.2024 ma miejsce niezwykła prezentacja instalacji site-specific Evy Fàbregas zatytułowana „Pożerający się kochankowie”.

Artystka, urodzona w 1988 roku w Barcelonie i mieszkająca w Hiszpanii, zajmuje się tworzeniem rysunków, rzeźb i instalacji eksploatujących temat cielesności. Odnosi się też do przekraczania granic między tym, co ludzkie i nieludzkie; biologiczne i mechaniczne.

W stworzonej specjalnie do przestrzeni Hamburger Banhof instalacji Fàbregas zaprezentowała olbrzymie formy przypominające wewnętrzne organy ludzkiego ciała, nowotworowe narośla, albo też rośliny czy koralowce żyjące własnym życiem. Zostały one stworzone z plastikowych piłek i naciągniętych na nie tkanin w cielistych kolorach. Sposób ich rozmieszczenia sprawia wrażenie, jakby anektowały całą przestrzeń i wciąż się rozrastały. To wrażenie spotęgowane jest delikatnym ruchem, w który od czasu do czasu wprowadzane są poszczególne części instalacji. Wydają się pulsować, drżeć, oddychać.

Niebagatelna jest tu relacja między architekturą a zaprezentowanymi pracami. Jakby niezwykła przestrzeń dawnego dworca zamieniła się w powłokę czy schronienie dla rozrastających się w niej form. One jawią się z kolei niczym żerujące na niej pasożyty.

Co ciekawe, instalacja ta wydaje się być zarazem i agresywna, i niesamowicie delikatna – podatna na zranienie, jak samo ciało. Zresztą tę ambiwalencję oddaje już sam tytuł wystawy sugerujący z jednej strony – pożeranie, pochłanianie, anihilację, a z drugiej – rozkosz i przyjemność.

Praca Fàbregas mówi o afirmacji cielesności, jednak organiczne formy wydają się przede wszystkim postludzkie, przekraczając granicę w stronę tego, co roślinne oraz mechaniczne. Stawia więc tym samym pytanie o rozkosz w postludzkim świecie, ale też o nasze powiązania nie tylko z wszystkim, co żyje, ale też z tym, co mechaniczne i sztuczne.

Siła kobiet (Aukcja sztuki na rzecz osób z Ukrainy)

W tym wpisie chcę ponownie odnieść się do prac zgłoszonych na Aukcję na rzecz osób z Ukrainy, która odbędzie się 14 maja br. w Uniwersytecie Artystycznym im Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Katalog aukcyjny jest dostępny na Artinfo.

Tym razem przedstawię prace, które nie odnoszą się do wojny, ale do tytułowej siły kobiet. Układają się w interesującą opowieść o kobiecej wspólnocie, solidarności i potrzebie współdziałania, a także o codzienności, która pozostaje niewidzialna, ale przechowuje pamięć dawnych wydarzeń i osób. Można mówić tu też o krzątactwie stanowiącym podstawę naszej egzystencji, o czym  pisała Jolanta Brach-Czaina „Szczelinach istnienia”.

Te prace mogą zresztą także zostać odczytane w kontekście wojny oraz akcji pomocowych i zadedykowane kobietom wolontariuszkom. Jeśli chodzi o pomoc świadczoną dla Uchodźców i Uchodźczyń, tak się składa, że spektakularne akcje pomocowe podejmowane są najczęściej przez mężczyzn. Są oczywiście potrzebne, przyciągają uwagę w mediach społecznościowych, powodują, że ludzie chętnie wpłacają pieniądze przeznaczone na dobre cele.

Jednak wiele osób pomaga, nie chwaląc się tym, nie publikując żadnych zdjęć, wykonując żmudną, ciężką i systematyczną pracę. Mam na myśli chociażby wolontariuszki pracujące w centrach dla osób z doświadczeniem uchodźczym, pomagające w przygotowywaniu posiłków, w porządkowaniu rzeczy w magazynach; osoby dające schronienie; organizujące zajęcia dla dzieci czy udzielające pomocy psychologicznej. I choć nie są to działania spektakularne wymagają czasu i poświęcenia, są ogromnie ważne, gdyż ich celem jest zapewnienie lepszych warunków egzystencji dla osób uciekających przed wojną.

I z pewnością wszystkie te działania wymagają siły, a o niej mówi część dzieł, które będą licytowane na naszej Aukcji.

Izabella Gustowska, Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi, 2014, technika autorska, 34 x 61 cm

Zacznę od pracy Izabelli Gustowskiej „Przypadek Josephine H… Izabella, Kate, Naomi” z 2014 roku. Praca odnosi się do multimedialnego dzieła “Przypadek Josephine H.” związanego z poszukiwaniem przez Artystkę w Nowym Jorku Josephine – niezależnej współczesnej kobiety. Pierwowzorem dla jej bohaterki była Josephine Hopper – artystka i żona malarza Edwarda Hoppera. Towarzyszyła Gustowskiej potrzeba zrozumienia dziwnej miłości, która kazała Josephine wyjść za mąż w wieku 41 lat, porzucić swoją karierę, przestać realizować się artystycznie, a przede wszystkim wejść w związek, w którym zatraciła siebie, porzuciła dawne przyjemności, podporządkowała się swemu mężowi, który zwykle milczał, ale bywał też wobec niej okrutny. Gustowska poprzez swą pracę wyprowadziła Josephine z cienia, przywróciła jej widzialność oraz sprawstwo. W pięknej pracy, którą artystka przekazała na aukcję, ukazane zostały trzy portrety kobiet, ujawnione ich lęki i obawy, a jednocześnie podkreślona została więź, która je łączy.

Katarzyna Swinarska, Amy #2, 2016, olej na płótnie, 100 x 60 cm

Inną artystką, która wskazuje na niewidzialność kobiet jest Katarzyna Swinarska. Interesują ją wizerunki silnych i często tragicznych kobiecych postaci. Jedną z nich jest Amy Winehouse uwieczniona na obrazie ofiarowanym na Aukcję. Obraz z 2016 roku powstał do wystawy „Silent Heads” w Grodnie. Ekspozycja poświęcona była „artystkom słowa”, czyli poetkom, pisarkom, pieśniarkom, których obecność w historii jest ważna dla Katarzyny Swinarskiej, gdyż pozwala na wyrażanie emocji, również tych związanych ze smutkiem.

Monika Mamzeta (współautor: Marcin Górski), To mi się przejadło, plakat, 2001/2002, druk offsetowy, 70 x 100 cm

Wśród ofiarowanych prac znajduje się plakat Moniki Mamzety z 2001/2002 „To mi się przejadło” odnoszący się do pozbawienia w Polsce kobiet prawa wyboru. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2021 roku jego wymowa stała się jeszcze bardziej aktualna.

Iwona Demko, Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało II, 2021, aksamit, koraliki, kamienie akrylowe, 31 x 20 x 7 cm

Praca Iwony Demko „Krew. Szłam sobie i nagle mnie zalało” odnosi się do stabuizowanej krwi miesiączkowej, którą odnieść można przecież do płodności i potencji rodzenia. Jest hołdem złożonym kobiecej krwi. Jest też jedną z wielu prac, które odchodzą od tradycyjnych technik artystycznych, na rzecz  kobiecego rękodzieła. Inną tego rodzaju pracą jest wykonany z biżuterii „Bezoar” Agaty Zbylut.

Agata Zbylut, Bezoar, 2015/22, obiekt wykonany z biżuterii

Artystka wyjaśnia, co oznacza to słowo:

„W medycynie bezoary to ciała obce, które powstają w żołądku z pokarmów, których nie jesteśmy w stanie strawić. Mogą je tworzyć podgryzane nerwowo włosy, połykane metalowe lub plastikowe elementy czy niestrawione tabletki. Śluz zlepia je w twarde formy, które przyjmują kształt wnętrza żołądka. Z czasem mogą stać się tak duże, że wypełniają go w całości. Niekiedy dodatkowo wypuszczają „warkocz” schodzący do jelita cienkiego”.

Zbylut pierwsze bezoary przygotowała w roku 2014 i pokazywała na wystawach indywidualnych w Gdańskiej Galerii Miejskiej i w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jednak tamte rzeźby zaginęły. Chcąc je odtworzyć, poprosiła w mediach społecznościowych o przesłanie jej nieużywanej biżuterii. Odzew był olbrzymi. Zaczęła otrzymywać biżuterię od kobiet z całej Polski. Zgromadziłam kilogramy błyskotek, łańcuszków, koralików, cyrkonii. Podkreśla, ze działo się to w czasie, gdy wszyscy gromadziliśmy się wokół innych zbiórek – tych dedykowanych Ukrainie.

Napisała: „Czułam dyskomfort ciesząc się błyskotkami w czasie, gdy wokół mnie najważniejszą potrzebą były ciepłe posiłki, artykuły higieniczne czy bezpieczne miejsce do spania”. Dlatego też zdecydowała się tę właśnie pracę wykonać specjalnie na aukcję dedykowaną osobom uchodźczym

Dlatego podkreśla:
„Będę wdzięczna, jeśli ten bezoar znajdzie nowy dom. Potraktujcie go proszę tak, jak były traktowane bezoary w średniowieczu – jako drogocenny dar i niezwykle skuteczna wszechstronna odtrutka, na którą pozwolić sobie mogli tylko wybrańcy. Niech komuś z Was przyniesie szczęście i pomoc tym, którzy dziś jej najbardziej potrzebują”.

Przy współudziale innych osób – uchodźczyń z Ukrainy powstała wspomniana w poprzednim wpisie praca Aleki Polis „Oksytocyna nr 66 dla Ukrainy”. W tym przypadku ważny był wspólny akt tworzenia, który znalazł swoje odzwierciedlenie na podobraziu, gdzie podpisały się wszystkie tworzące pracę kobiety, zaznaczając również miejsca swego pochodzenia. Ważna była też intencja przywrócenia pokoju w Ukrainie, z która malowane było to mandaliczne płótno.

Monika Drożyńska, Bolesław Prus z serii Spodziewane zniknięcie pomników, 2018, technika mieszana, pocztówka, tkanina, 22,5 x 6,5 cm

Do rękodzieła odwołuje się też w swej sztuce Monika Drożyńska. Na aukcję przeznaczyła pracę „Bolesław Prus” z serii „Spodziewane zniknięcie pomników”. Inną artystką, która odnosi się do codzienności, a swą sztukę hoduje i pielęgnuje niczym rośliny jest Anna Maria Brandys. Na Aukcję przeznaczyła rzeźbę zatytułowaną „Warstwy warstewki”.

Anna Maria Brandys, Warstwy warstewki, 2022, technika własna, papier czerpany, 25, 5 x 34 x 11,5

W sferze codzienności zanurzona jest też praca Joanny Imielskiej pt. Otwarta Księga należąca do cyklu Archeologia z mojej szuflady, o którym artystka pisze: 

„Dawne przedmioty, drobiazgi ważne i nieważne zamieszkują zakamarki domu, szaf, półek, szuflad, leżą cicho, ukryte dla moich oczu, nieobecne w mojej pamięci, oczekują na ten właściwy czas, aby się ujawnić. Zamieszkałam pośród tych „osieroconych rzeczy” i nawiązałam z nimi „współpracę”. Czy naruszam prywatność dawnych właścicieli, gdy korzystam z ich mebli, jem z ich talerzy, zaparzam herbatę w porcelanowych dzbankach, gdy czytam pozostawione przez nich listy, dokumenty, książki, dotykam pamiątek, oglądam albumy ze zdjęciami, na których przedstawione postaci często ujawnione są w otoczce intymności? Pragnę wydobyć z chaosu rzeczy odnalezionych te najważniejsze dla mnie, poznać ich historię, ale również nadać im nowe znaczenia, nowy sens, obdarzyć „nieskończonym potencjałem zmiany” (M. Sznajderman), poprzez najnowsze prace chcę stworzyć moje własne opowiadanie o bliskich mi ludziach i miejscach „do trwań jej niegdysiejszych mieszkańców dolepiam moje trwanie, na ich śladach odciskam swój ślad – tworzę teraźniejszość dla tych, którzy nadejdą po mnie”.

Joanna Imielska, Otwarta księga 2, z cyklu Zapiski Jana K., 2019, papier, cienkopis, 52 x 72 cm

O codziennym krzątactwie, niemożności uwolnienia się od rutyny i codziennych obowiązków mówi też praca Elżbiety Jabłońskiej „300 postaci”. Jest ona swoistym “rarytasem” na Aukcji, gdyż pochodzi z najwcześniejszego okresu twórczości artystki.

Elżbieta Jabłońska, 300 postaci, 1996, rysunek tuszem, 100 x 70 cm

O historii i pamięci zapisanej w codzienności i zwyczajnych przedmiotach mówi też praca Katarzyny Podgórskiej-Glonti „Materialność pamięci”.

Katarzyna Podgórska-Glonti, Materialność pamięci, 2020, druk na dibondzie, 21 x 29,7 cm

Warto wspomnieć tu jeszcze pracę Doroty Podlaskiej, która w czasie pandemii zaczęła tworzyć akwarele.

Dorota Podlaska, Po omacku, 2022, akwarela na papierze, 49×69 cm

To właśnie jedną z nich zatytułowaną „Po omacku” artystka przeznaczyła na aukcję. Z kolei akwarela zatytułowana „Erytrocyty” podarowana została przez Katarzynę Jankowiak-Gumną ukazuje czerwone krwinki odpowiedzialne za przenoszenie tlenu w organizmie, które przypominają na obrazie kwiaty i układają się w piękny wzór.

Katarzyna Jankowiak-Gumna, Erytrocyty, 2021, akwarela na papierze, 39 x 29 cm

Te wszystkie prace odczytać można w kontekście energii i potencji drzemiącej w codzienności, zwyczajnej krzątaninie, wspólnotowych działaniach oraz w cielesności i fizjologii. Bo mimo, że są one niezauważalne i wydawałoby się niepozorne, składają się na to, co można określić siłą kobiet.

Paulina Pukyte – Quarantine Art Challenge/The Art of Aping

Znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji, która ma jednak również pewne pozytywne strony. Jeden ze studentów w odpowiedzi na pytanie z e-learningu dotyczące sztuki w czasie pandemii, napisał, że ludzie odkrywają teraz nowe sposoby działania, na które normalnie by nie wpadli. Dostrzegają więc pozytywne aspekty całej sytuacji, uczą się nowych rzeczy i stają się bardziej kreatywni. Artyści i artystki wykorzystują to też do tworzenia nowych prac artystycznych.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No1 

Coś w tym jest a obserwując, jakim powodzeniem cieszy się sztuka, poddawana najróżniejszym przeróbkom, widać, że bez niej byłoby nam zdecydowanie gorzej i smutniej.

Obserwuję na FB grupę Kwarantanna/Izolacja, założoną w Rosji. Setki uczestników biorą w niej udział tworząc „żywe obrazy”. Tym samym wróciła ciekawa XIX-wieczna tradycja Tableau vivant, z pogranicza sztuk plastycznych i teatru. Uczestnicy grupy Izolacja przeskakują się w pomysłowości, bo jak przedstawić pejzaż w mieszkaniu? Można, stojąc na przykład przed otwartą lodówką.

Z podobnymi inicjatywami tworzenia w kwarantannie żywych obrazów wyszły też niektóre muzea, np. The Getty Museum w Los Angeles. Większość tych prac jest kiczowata, pokazują jednak jak bardzo potrzebna jest nam wyobraźnia, aby przetrwać.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No7 (Maurizio Cattelan, The Ninth Hour, 1999)

Z najróżniejszych przeróbek dzieł sztuki w kwarantannie, moimi ulubionymi są prace Pauliny Pukyte. To litewska artystka, poetka i eseistka; kuratorka 11 Biennale Sztuki w Kownie w 2017 roku. Jej zainteresowania koncentrują się wokół sztuki w przestrzeni publicznej oraz site-specific, kwestii pamięci oraz codzienności.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 5. (Rembrandt, Self-portrait, 1660)

Te doświadczenia przeniosła na cykl tworzony od początku kwietnia 2020 roku i udostępniany na jej Facebooku: Quarantine Art Challenge.

Paulina, której pomaga jej mąż, dokonuje odtworzeń różnych dzieł sztuki, wykorzystując małpkę – maskotkę, której niekiedy towarzyszą inne zabawki, a czasami pojawiają się takie atrybuty kwarantanny jak na przykład papier toaletowy.

Paulina Pukyte, Quarantine Art No. 31 (Édouard Manet, Olympia, 1863)

W pracach Pauliny, wyczuwam pewną ironię wobec najróżniejszych kiczowatych przetworzeń dzieł sztuki a jednocześnie fascynację wspomnianym zjawiskiem. Ciekawe są zwłaszcza przetworzenia dotyczące klasycznych już dzieł ze sztuki współczesnej, między innymi Beuysa, Cattelana, Hirsta. To niesamowite, że można przerobić kanon sztuki współczesnej (i nie tylko) przy pomocy małej, pluszowej małpki.

Można uznać te prace za pandemiczną odmianę toy art a zarazem interesujący przykład sztuki apropriacji.

W pracach Pauliny Pukyte znajdziemy fascynację odgrywaniem i zabawą, pytanie o możliwości i granice kreacji w zamknięciu, ale przede wszystkim dużą dawkę dobrego humoru.

P.S. Tytuł „The Art of Aping” Paulina dodała już po moim wpisie. Teraz zatytułowałabym go: Sztuka małp(k)owania.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 11 (Damien Hirst, 2008)
Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 16 (Rene Magritte, Les amants (Lovers), 1928)
Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 10 (Nam June Paik, TV Buddha, 1974)
Paulina Pukyte, Quarantine Art No. 27 (Joseph Beuys, How To Explain Pictures To A Dead Hare, 1965)

Sonia Rammer na tropach Yeti

W 2019 roku Sonia Rammer, artystka łącząca sztukę i podróżowanie, wybrała się na rezydencję artystyczną do Marphy położonej w rejonie Mustangu w Nepalu. Jej celem było poszukiwanie Yeti.

W naszej kulturze w postaci różnych legend i mitów o bestiach i hybrydach ujawniają się fascynacje tym, co Inne. Figura Innego służy zwykle definiowaniu własnego, cywilizowanego „ja” – poprzez odcięcie się od tego, co dzikie i niezrozumiałe, znalezienie cech różnicujących i opozycyjnej relacji wobec tego, co obce i nieznane. W naszych wyobrażeniach inni dokonują przekroczenia zastanego porządku, burząc utarte granice, których nie powinno się przekraczać. Dlatego zwykle wzbudzają lęk.

Giorgio Agamben w książce pt. L‘aperto. L’uomo e l‘animale (Otwarte. Człowiek i zwierzę) opisał, jak w historii zmieniała się definicja człowieka, która osadzana była w binarnym systemie myślenia. Szczególną wagę filozof przypisuje konfrontacji pojęcia człowieczeństwa z rozmaicie prezentowaną zwierzęcością. Wskazać można też na inne fundamentalne opozycje takie jak: człowiek/maszyna, żywy/umarły, kobieta/mężczyzna, dziecko/dorosły oraz swój/obcy (zob. M. Borowski, M. Sugiera, W pułapce przeciwieństw. Ideologie tożsamości, Warszawa 2012).

Figurami Innego są między innymi: Golem, wilkołak, twór Frankensteina z powieści Mary Shelly, automaty, androidy, cyborgi, a także różne wcielenia nieumarłych (wampiry, żywe trupy, zombie), uosabiające lęki przed zaburzeniem wskazanych, wydawałoby się nienaruszalnych, opozycji.

A może jest też tak, że figury te mówią o lękach przed nieznanym; przed dziką i nieludzką stroną człowieka, przed bestią, która w nas drzemie? Może mówią o strachu przed siłą natury, której nie jesteśmy w stanie pojąć? To wyraz tego, co po angielsku określa się jako uncanny to, co mroczne, tajemnicze, nieopisywalne, nieprzedstawialne w ludzkiej i nieludzkiej naturze.

Jedną z figur dokonujących przekroczenia opozycji: ludzkie/zwierzęce jest Yeti – człowiek śniegu, legendarna istota żyjąca rzekomo w wysokich partiach Himalajów (nazywana też kanguli przez Nepalczyków). Ponoć niektórym podróżnikom udało się zobaczyć ślady jej wielkich stóp odciśnięte w śniegu. Dotyczące jej legendy mówią o porywaniu i zabijaniu przez nią zwierząt i ludzi, są jednak też opowieści o tym, że okazywała pomoc podróżnikom w chwilach zagrożenia.

Sonia Rammer, Tajemnice Himalajów (kadr), 2019

Sonia Rammer opowiada o swojej wyprawie w rozmowie przeprowadzonej przez Ewelinę Jarosz. Wskazuje się, że zetknięcie się z Nepalem, tamtejszą biedą i zanieczyszczeniem środowiska zmusiło ją do zrewidowania jej wcześniejszych założeń i namysłu nad zachodnim myśleniem dotyczącym sztuki oraz w ogóle świata.

W innym miejscu mówi: W zetknięciu z nepalską biedą produkowanie sztuki w tym również, badanie Yeti wydało mi się zupełnie nieadekwatne, a mój europocentryczny (jednak) umysł został wytrącony ze stanu komfortu. To czego doświadczałam ukształtowało moją refleksję, projekt zyskał nowe warstwy, sprzężone niejako z nepalską rzeczywistością. Wołając do Yeti jest opowieścią pełną troski o środowisko naturalne, która nie zaistniałaby bez Nepalu i jego mieszkańców.

To dlatego stworzyła też wraz z Błażejem Duchnikiem projekt pomocowy http://butydonepalu.pl/

Rezultatem rezydencji była wystawa prezentowana w Galerii AT (19.11.-29.11.2019) oraz film w konwencji mockumentu (czyli fikcji udającej film dokumentalny) pt. „Tajemnice Himalajów”. Artystka wciela się w nim w podwójną rolę: podróżniczki i zarazem badaczki, a także Yeticy, która choć jest figurą Innej, okazuje się zaskakująco podobna do nas samych, samotna i przyjaźnie nastawiona do otaczającej natury. Nie przez przypadek Yeti ukazana jest jako samica, co jeszcze bardziej podkreśla jej podobieństwa z postacią zachodniej podróżniczki.

Sonia Rammer, Tajemnice Himlajów, 2019

Artystka w opisie swojego projektu wskazuje:

Poprzez przywołanie istoty – Yeti, po raz kolejny próbuję określić relację współczesnego człowieka wobec natury jak również jego poczucie łączności z otaczającym „nieucywilizowanym” światem. To opowieść o zacieraniu granic: między fikcją i rzeczywistością, naturą i kulturą, wschodem i zachodem, nauką i kryptonauką, newsem i fake newsem; opowieść o upadku binarnych opozycji, które nie są przydatne do opisywania świata; w końcu jest to opowieść o drodze i procesie twórczym, który w drodze się zawiera. Biorąc pod uwagę najważniejsze elementy projektu, można by go rozpatrywać z dwóch perspektyw, jedna bliska jest introspekcji, druga wiąże się z nastawieniem antropologicznym.

W ten sposób Rammer próbuje odwrócić i przewartościować zakorzenione w kulturze opozycje. Pokazuje, że wyparcie naszej własnej zwierzęcości i związków z naturą prowadzi z jednej strony do lęku przez Innym, a z drugiej do przemocy i braku poszanowania środowiska naturalnego. Inny/Inna przestaje być w jej opowieści figurą wzbudzającą strach, w zamian prowokuje do pytań o jej emocje i przemyślenia, a nawet do namysłu nad jej samotnością. Z Innego będącego wrogiem i zagrożeniem przeistacza się w bytującą w oddali „przyjaciółkę”.

Można to odczytać jako próbę integracji własnego „ja”, z którego to, co inne przestaje być odrzucone z odrazą.

W przypadku wyobrażeń i legend kulturowych mówiących o Innych, monstrach i hybrydach, najczęściej stanowią one zagrożenie, w związku z czym zwykle toczy się walka pomiędzy ludźmi a nimi. Są najczęściej ukazywani jako siła stanowiąca zagrożenie, dlatego muszą zostać pokonani i okiełznani. Rammer kwestionuje te relacje, ukazując koegzystencję przebiegającą z zachowaniem dystansu, a zarazem wyzbycie się chęci zawłaszczenia i opanowania.

Można uznać to podejście za naiwne, albo też zobaczyć w nim wizję utopii mówiącej o przełamaniu uprzedzeń wobec tego, co nieznane i poszukiwaniu nowej relacji opartej na wrażliwości i szacunku do natury oraz inności.

Co po artystach w czasach marnych?

Wenecja, Banksy i performance Izy Chamczyk

Oto widok mojej lodówki:

Wiem, że może być ciężki do zniesienia dla oczu porządnych historyków sztuki, estetów wielbiących minimalizm, projektantów czy wysublimowanych kuratorów.

To moje miejsce, będące swoistym ołtarzykiem kiczu, peanem na cześć horror vacui, ale też prywatnym muzeum pamięci związanym z podróżami odbytymi przeze mnie i moich najbliższych. Dzisiaj przypomina mi o swobodzie poruszania się po świecie, jaką jeszcze nie tak dawno się cieszyliśmy.

Przez ostatnie tygodnie wszystko się zmieniło, skończyło się – można mieć nadzieję, że tylko na pewien czas – życie, jakie do tej pory prowadziliśmy, pełne spotkań towarzyskich, rozrywek, podróży, a przede wszystkim bezpieczne.

Przed epidemią wydawało się, że nic nam nie zagraża, o ile nas stać, możemy przemieszczać się, gdzie chcemy i z kim chcemy spotykać. W naszym europejskim kręgu kulturowym mieliśmy do czynienia ze światem gościnnym, otwartym i przyjaznym. Choć przecież nie dla wszystkich!

Dopiero teraz możemy uzmysłowić sobie, jak bardzo byliśmy i zresztą nadal jeszcze jesteśmy uprzywilejowani. Sytuacja ta uświadamia też, że nic nie jest dane raz na zawsze.

W lodówkowej galerii z magnesami, obok magnesów z Wenecji, Udine, Budapesztu, Pragi i Helsinek, znajdują się też dwa, których bliskość wydaje się nieprzypadkowa (choć wiszą tak już od zeszłego roku).

To magnes z MS2 w Łodzi z pracą Jadwigi Sawickiej głoszącą: ZWYCIĘSTWO CHAOSU (2011). Pod nim zaś plakat ubiegłorocznego Biennale w Wenecji z intrygującym hasłem, które dzisiaj stało się już przekleństwem: Obyś żył/żyła w ciekawych czasach!

Byłam w Wenecji na początku września z trzema świetnymi i inteligentnymi dziewczynami. Mieszkałyśmy w małym tanim hoteliku niedaleko Placu Świętego Marka, spędzałyśmy wesołe wieczory na mieście i czułyśmy się trochę jak w „Seksie w wielkim mieście”. To był cudownie spędzony czas, pełen ciekawych rozmów i odkryć.

Na Biennale zgromadzono wiele interesujących prac ostrzegających przed skutkami katastrofy ekologicznej, pokazujących połączenie ze sobą tak różnych kwestii jak: ocieplenie klimatu, kwestie emigrantów, wyzysk, nierówności ekonomiczne.

W pracach prezentowanych na Biennale czuło się jakąś schyłkowość, nostalgię, przeczucie, że coś się kończy, zaś sztuka nie może być już nadal tym samym, czym była do tej pory.

Złotym Lwem nagrodzono Pawilon Litewski za pracę Sun & Sea (Marina) Liny Lapelyte, Vaivy Grainyte i Rugile Narzdziukaite.

Lina Lapelyte, Vaiva Grainyte i Rugile Narzdziukaite, Sun & Sea (Marina), Pawilon Litewski, Biennale w Wenecji, 2019

Była to opera ukazującą problemy ludzi z „pierwszego świata” w obliczu nadchodzącej katastrofy klimatycznej. Zmuszeni to wspólnego plażowania ujawniali oni własny świat wartości, egoizm, nudę, zamknięcie się na innych.

Lina Lapelyte, Vaiva Grainyte i Rugile Narzdziukaite, Sun & Sea (Marina), Pawilon Litewski, Biennale w Wenecji, 2019

Czy jednak nie był to swoisty paradoks w kontekście ogromu tej masowej imprezy, jej elitarności oraz związanego z wydarzeniem wzmożonego turyzmu (i idącego wraz z nim węglowego śladu)?

Znakomicie opisała to Antonina Sobczak (studentka kuratorstwa na naszej Uczelni) w swoim zaliczeniowym eseju na temat sztuki wątpliwej etycznie (na zajęciach u Justyny Ryczek):

Mam tu na myśli przede wszystkim wielkobudżetową sztukę “proekologiczną”, która skupia się na ukazywaniu katastrofalnych skutków antropocenu – bo tym właśnie zajmowała się znakomita większość prezentowanych na wystawie prac. Nie mogę odmówić im mocy uświadamiania ani budzenia refleksji wśród dużej grupy odbiorców, bo to oczywiście miało miejsce, ale zastanawia mnie forma tego działania. Czy rzeczywiście sprowadzanie do Wenecji dziesiątek kilogramów nieprzetwarzalnego plastiku (jak to miało miejsce m.in. w przypadku Pawilonu Weneckiego) po to, żeby pokazać problem zanieczyszczenia środowiska i niedoboru wody jest tym, czym powinni zajmować się (przecież tak bardzo proekologiczni) artyści? Czy sam w sobie temat ostatniej edycji Biennale, a raczej jego najczęściej powielana interpretacja, nie jest sprzeczna ze sposobem działania i założeniami całego wydarzenia? 

(…) W moim rozumieniu artystyczne inicjatywy o charakterze ekologicznych manifestów powinny działać oddolnie, trafiając do jak najszerszej grupy odbiorców, z jak najliczniejszych światów. Dlatego też edukacyjny walor takich działań nie do końca mnie przekonuje. 

Przypomina mi to raczej poruszanie się po jakichś utartych schematach i budującą artystyczny wizerunek grę pozorów, niż działanie, które faktycznie może cokolwiek zmienić. A jeśli może zmienić, to tylko na gorsze. Wielką hipokryzją wydaje mi się fakt mówienia o plastiku, przemysłowej wycince drzew, czy tym bardziej – śladzie węglowym przez ludzi, którzy w ramach tworzenia tego wydarzenia przyczyniają się do pogłębienia każdego z tych problemów. Na weneckie biennale nikt nie przyjeżdża przecież rowerem, a utrzymanie pawilonów kosztuje więcej, niż niejedna masowa akcja faktycznie wspomagająca naszą planetę. Dlatego taka sztuka, pozornie ekologiczna, wydaje mi się wyrachowana i moralnie niewłaściwa. Zderzając się z tak ogromną falą oskarżeń i obrazów katastrofizmu, oczekiwałabym podania pomysłów na rozwiązanie wymienionych problemów, ale przede wszystkim stanowienia przykładu modelowego zachowania w temacie, który został poruszony… 

Nie oceniałam tego Biennale tak krytycznie, jak Tosia. Wręcz przeciwnie, niemal wszystko mi się podobało, a wiele prac wzruszała. Popłakałam się w Pawilonie Litewskim.

Jednak zgadzam się z opinią Antoniny! Jej tekst mnie poruszył i dziękuję jej za zgodę na publikację jego fragmentów. Napisałam jej, że my wykładowcy uczymy się również od studentów i studentek.

Poza tym jej opinia powiela się z moim przeczuciem, które w ostatnim czasie mnie dręczy, że sztuka musi dokonać własnej redefinicji. Że potrzebujemy czegoś innego, działań aktywistycznych, wspólnotowych, potrzebujemy też wyjścia z dotychczasowych konwencji.

Mówiłam o tym na wykładzie otwartym na UAP-ie zatytułowanym „Księżyc i inne ciała niebieskie, albo jaka piękna katastrofa”, do którego poprowadzenia zostałam zaproszona przez mojego przyjaciela – Stefana Ficnera. Starałam się zredefiniować samą konwencję wykładu, przerobić go na rodzaj wystawy-performansu, przez co zresztą miałam straszną tremę…

W samo Biennale niezwykle celnie uderzył też Banksy (jego/ich pracę Venice In Oil poznałam również dzięki naszej studentce – Klaudii Zabłockiej).

Banksy, Venice in Oil, 2019

Było to nielegalne stoisko z obrazami (a właściwie kram z pamiątkami). Płótna odnosiły się do weneckiego pejzażu autorstwa Canaletta jakby skladając się na jeden widok. Jednak ich kadry zostały przysłonięte w większości przez ogromny wycieczkowiec, jakich wiele pojawia się na wodach Wenecji, budząc grozę i prowadząc do niszczenia środowiska.

Dzisiaj zresztą obraz tego wycieczkowca czytałabym jeszcze inaczej, trochę w proroczym kontekście, jak tytuł Biennale kontestowanego przez Banksy/ego.

Nie wydaje się przypadkiem, że pierwsze zakażenia koronawirusem poza Chinami zaczęto identyfikować właśnie na pływających turystycznych olbrzymach takich jak „Diamond Princess”.

Mówi się też, że do Włoch (czy ogólnie do Europy) wirus przybył przez Wenecję podczas karnawału, podobnie jak dżuma w XIV wieku, choć sprawdzałam i nie jest to prawda (ani z COVIDEM-19, ani z dżumą, ale historycznymi szczegółami nie będę Was już zadręczać).

Taki tekst przeczytałam jednak w „Polityce”, którą kupiłam sobie do pociągu, gdy jechałam 6 marca do Warszawy na obronę doktoratu, którego byłam recenzentką:

„Jak wówczas wrotami była Wenecja, niegdyś najważniejszy europejski port, dziś jedna z największych atrakcji kontynentu, obowiązkowy punkt programu dla turystów z Azji, a szczególnie z Chin. Kiedyś zaraza płynęła na pokładach weneckich galer, dziś podróżuje wielkimi wycieczkowcami i szerokokadłubowymi odrzutowcami” (Adam Grzeszak, „Życie w czasach zarazy”, „Polityka”, nr 10, 4.03.-10.03.2020, s. 15.

Prawda, czy fałsz – liczy się opowieść. Zaś w tym kontekście praca Banksy/ego nabiera dodatkowych znaczeń. 

Dziwnie się czuję na wspomnienie hasła ubiegłorocznego Biennale: Obyś żył/żyła w ciekawych czasach!. Zaczęło ono brzmieć jak jakaś przeklęta przepowiednia…

chodnikowe graffiti w Wenecji

Najpierw w listopadzie Wenecję nawiedziła powódź, jakiej nie widziano tam od pięćdziesięciu lat. Przyspieszyła zresztą zamknięcie Biennale.

W grudniu z przerażeniem obserwowaliśmy pożary lasów w Australii. Zdjęcia ukazujące zgromadzonych na plażach ludzi (a także zwierząt, m.in. psów, koni) wydawały się niemal odbiciem sytuacji zaprojektowanej w Litewskim Pawilonie w pracy Sun & Sea (Marina).

Zdjęcie ze strony: 62 Images That Show The Horrors Of Fires In Australia

A potem świat nawiedziła pandemia.

Pokazuje to dość dziwne, wydawałoby się wręcz, że niemożliwe, przeplatanie się sztuki z rzeczywistością.

Ale, jeśli po epidemii nic już nie będzie takie, jak było, to wobec tego, jaka będzie sztuka?

Niedawno Iza Chamczyk zaprosiła mnie na swój performance online pt. Codzienność w koronie organizowany przez wrocławską Galerię Entropia w ramach projektu #entropiawdomu.

Jej praca pokazuje, że sztuka może pomóc, choć trochę, przepracować sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Artystka przedstawia w tym performance codzienne czynności, takie jak malowanie się, picie wody, jedzenie, palenie papierosa. Towarzyszą temu czytane przez nią w tle komunikaty dotyczące tego, co powinno się robić w czasie epidemii, a czego nie (często są one sprzeczne ze sobą). W tle słychać też tykanie zegara oraz dźwięk sygnalizujący w teleturniejach błędną odpowiedź. Artystka wykonuje swoje działania coraz szybciej a sytuacja staje się coraz bardziej nerwowa.

Iza Chamczyk, Codzienność w koronie, performance online, 2020

Zostaliśmy zmuszeni w bardzo krótkim czasie do siedzenia w domach, jesteśmy bombardowani setkami oficjalnych, nieoficjalnych, a także fake’owych informacji, porad, nakazów i zakazów mówiących nam, jak się zachować, co robić, a czego robić nie wolno.

Nie wiem, jak Wy, ale ja czuję, że momentami dostaję szału, a performance Izy uświadamia, że wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji niepewności.

Choć i tak warto podkreślić, że jesteśmy wciąż uprzywilejowani i ciągle nasze problemy pozostają problemami „pierwszego świata”. Ujawnia to zresztą też performance Izy Chamczyk, która przecież wciąż pamięta o tym, żeby przed kamerą zrobić sobie makijaż.

Iza Chamczyk, Codzienność w koronie, performance online, 2020

Nie tylko bardzo szybki wzrost zakażeń na całym świecie, ale właśnie niepewność sytuacji oraz dynamika zmian wywołują we wszystkich niepokój.

Jeszcze niedawno było możliwe coś, co dzisiaj nie mieści się już w naszym pandemicznym imaginarium. Ponad miesiąc temu byłam na nartach; na początku marca – w galerii Arsenał oraz w restauracji. Jeszcze 10 marca widziałam się ze znajomymi w naszej ulubionej gruzińskiej knajpie. Mija miesiąc, od kiedy zamknięto szkoły i uczelnie. Jednak czas „przed” wydaje się bardzo odległy.

Dzisiaj artyści i artystki, którzy nie mają stałego zatrudnienia, są w bardzo trudnym położeniu. Jeśli nie mają dodatkowej pracy, a odwołano im wystawy, ich sytuacja finansowa może być niedługo szczególnie ciężka. Polska sekcja AICA zaapelowała do Ministra Kultury o wsparcie dla środowiska artystycznego. Warto zastanowić się też nad działaniami, które mogłyby im w jakiś sposób pomóc.

Część instytucji na wezwanie Obywatelskiego Forum Sztuki zamierza w kontekście planowanych wystaw wypłacać artystom i artystkom już teraz połowę honorarium za planowane wystawy. Dotyczy to między innymi Galerii Arsenał w Poznaniu. Brawo!

Cóż po artystach w czasach marnych?

Z pewnością artyści są potrzebni również, a może zwłaszcza, w trudnych czasach. Rozwijają wyobraźnię, wskazują na nietypowe rozwiązania, ostrzegają, dodają otuchy, proponują terapię poprzez działania twórcze. Sztuka może stanowić więc dla nas swego rodzaju remedium.

Z pewnością jednak sztuka po epidemii będzie już inna. Pozostaje pytanie – jaka?