#tojestwojna i Poradnik dla facetów

Zatrważajace wieści docierają z Warszawy na temat tego, co działo się 28.11. na demonstracji organizowanej pod hasłem „W imię matki, córki, siostry” a odbywającej się przy okazji 102. rocznicy uzyskania przez kobiety w Polsce praw wyborczych.

fot. z sieci

Posłanka Barbara Nowacka dostała gazem po oczach z odległości niecałego metra, choć pokazywała legitymację poselską. Próbowała pomóc wyciągnąć ludzi z policyjnego kotła. Kolejny raz zatrzymano babcię Kasię i wypuszczono dopiero po pięciu godzinach. Policja wyłapywała szczególnie młode, stojące z boku dziewczyny, nawet te, które nie miały żadnych transparentów czy emblematów Strajku Kobiet. Na demonstrację poszedł Jurek Owsiak. Próbował dowiedzieć się od policjantów, dlaczego właściwie spisali dwie nastoletnie dziewczyny. Oni odwrócili się tyłem i milczeli. Teraz Owsiak deklaruje pomoc prawną dla tych dziewczyn.  

Znajomy napisał, że jego brat, lekarz-kardiolog uciekając z policyjnej obławy i skacząc przez płot, upadł tak nieszczęśliwie, że ma połamane oba nadgarstki.

Później w Wyborczej ukazała się relacja jego żony pokazująca, jak wyglądała ta obława. Setki ludzi zostały otoczone i zamknięte przez policyjne kordony. Nawoływano do rozejścia, a jednocześnie napierano na ludzi, zmuszając ich do coraz większego tłoczenia się, wbrew zasadom sanitarnym. Znowu używano gazu łzawiącego oraz pałek. Pojawiła się panika, ludzie nie wiedzieli, co zrobić. Niektórzy ratowali się ucieczką przez płot i nie dla wszystkich skończyło się to szczęśliwie.

Robienie przez policję tzw. kotła jest absurdem w przypadku pokojowej demonstracji. Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar zwraca uwagę, że sięganie po ten środek jest możliwe tylko i wyłącznie w przypadku ludzi zachowujących się bardzo agresywnie i stwarzających zagrożenie. Bodnar wskazał też, że doszło do zwielokrotnionego naruszenia prawa przez policję. Wtargnęła ona między innymi na teren Politechniki Warszawskiej, gdzie uciekła cześć demonstrujących osób. Tam ich pałowano i pryskano gazem łzawiącym. Policja nie miała zgody Rektora na wejście na teren uczelni, doszło tym samym do naruszenia jej autonomii. Niektórzy zwracają uwagę, że takie wydarzenie ostatni raz miało miejsce w Polsce w 1968 roku podczas protestów studenckich.

W tej sytuacji trudno jest myśleć i pisać o sztuce. Przy okazji warto jednak zwrócić uwag na Poradnik Od facetów dla facetów stworzony przez graficzkę i aktorkę Matyldę Damięcką wraz z pisarzem i poetą Piotrem Stankiewiczem. Powstał on w formule typowej dla komunikacji i przekazów czasów kwarantanny. Występują to między innymi Janosz Gajos, Maciej Stuhr, Robert Makłowicz, Dawid Podsiadło, Czesław Mozil i Mariusz Szczygieł. W dwunastu punktach mówią o tym, by nie przemawiać do kobiet i ich nie pouczać, nie stawiać warunków, ale wspierać. Potrzebna jest zmiana: myślenia, mentalności. Bo trzeba „stanąć po właściwej stronie historii”.

To ważny przekaz, mówiący o potrzebie wspólnoty, ale i szacunku, bez pouczania kobiet, co mają myśleć i jak protestować.

Sztuka protestu

Rozmawiałam dzisiaj ze studentkami. Mówią, że trudno im teraz myśleć o czymś innym niż Strajk Kobiet. Są przerażone krajem, w którym przyszło im żyć. W tak trudnym czasie, jakim jest pandemia, rząd uderzył w kobiety w najgorszy możliwy sposób, odbierając nam resztki praw do swego ciała i samostanowienia.

Iness Rychlik

Trudno wyobrazić sobie, co może odczuwać kobieta, która będąc w ciąży dowiaduje się, że jej dziecko będzie ciężko uszkodzone, lub umrze zaraz po urodzeniu. Jak może wyglądać jej życie przez te miesiące ciąży z ciągłą świadomością wad czy ciężkiego uszkodzenia płodu? Co może odczuwać widząc inne kobiety w ciąży, które w większości cieszą się na spotkanie ze swoim przyszłym dzieckiem? W jej przypadku oczekiwanie na poród może być równoznaczne z oczekiwaniem na koszmar, który ją spotka, lub udrękę związaną z oglądaniem cierpienia a może nawet śmierci takiego dziecka. Co może czuć, świadoma tego, że płód obumrze w jej macicy, ale musi tę ciążę donosić? Co z nią będzie, jeśli zostanie z tym problemem sama? Jak ma sobie poradzić, jeśli urodzone dziecko przeżyje, a ona musi zadbać jeszcze o inne swoje dzieci? Kto wesprze ją w jej strachu, smutku i rozpaczy? Jak sobie poradzi, jeśli dodatkowo żyje na granicy ubóstwa? Czy państwo zapewni jej pomoc w przyszłości? Rodzice większości chorych i niepełnosprawnych dzieci mówią, że czują się zostawieni sami sobie, a pomoc państwa jest w gruncie rzeczy minimalna.

Trudno nawet sobie to wszystko wyobrazić. Z pewnością nie są to problemy, którymi zaprzątają sobie głowę przedstawiciele rządu, Trybunału Konstytucyjnego, który wydał wyrok na kobiety czy kościelnych organizacji, które naciskały na zmianę obecnej ustawy, i tak należącej do najbardziej restrykcyjnych w Europie.

Rozpętali tym samym piekło, zmuszając setki tysięcy osób, poruszonych tym wszystkim i wkurzonych, do wyjścia na ulice, a jednocześnie szczując na nich i nazywając między innymi zbrodniarzami, nihilistami, narkomanami, prostytutkami, zabójcami dzieci. Dolewając oliwy do ognia, wezwali swoje siły do obrony Kościoła i polskiego narodu.

To jest niewyobrażalne, najzwyczajniej nieludzkie, a zarazem zimne, cyniczne i wyrachowane.

Brakuje słów!

Lepszy być może w tym przypadku jest przekaz wizualny, który towarzyszy Strajkowi Kobiet. Z jednej strony to prace tworzone przez graficzki, grafików, fotografki, artystki i amatorów, a z drugiej – język ulicy pozbawiony martyrologii, ale oddający wkurzenie i niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę, a także odzwierciedlający absurdalną rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Jest jednak w tych plakatach również dużo ironii i humoru, bo bez tego ciężko byłoby to wszystko przeżyć.

Komunikaty zawarte na ulicznych plakatach bywają ostre, a nawet wulgarne. I o to chodzi! Grzecznie już było, a tego wkurzenia setek tysięcy kobiet, głównie młodych, nie da się już zamieść pod dywan. Kobiety i wspierający ich mężczyźni wszędzie wychodzą na ulice, w wielkich miastach i małych miasteczkach. Są zdesperowane i zdesperowani. Mają dość kompromisów, a także odklejonego od rzeczywistości rządu, który z buciorami pakuje się w ich życie.

Tego gniewu nie da się już uciszyć!

Aleksandra Ska, Utwór na ścinanie, 2020

Ola Jasionowska

Szymon Szymankiewicz
Anna Brzostek
Kinga Nowak

Antonina Babczyszyn

Dan Perjovschi

???, Nowy Dwór Mazowiecki

I ulica:

O pracach innych artystek i artystów w odniesieniu do Czarnego Protestu pisałam również tutaj.

Dawid Marszewski (1991-2020)

Nie jest łatwo pisać o dobrym znajomym, który odszedł zbyt wcześnie…

Dawida poznałam jeszcze jako studenta malarstwa na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym. Wyróżniał się wyjątkową wrażliwością i przemyślanymi, mądrymi spostrzeżeniami.

Był życzliwy dla innych, zawsze uśmiechnięty, ubrany w nieodłączny pomarańczowy akcent.

W 2016 roku z wyróżnieniem obronił pracę dyplomową w pracowni profesora Janusza Marciniaka. Tam też pracował jako asystent, a w 2019 obronił doktorat zatytułowany Figury współczucia.

Punktem wyjścia zainteresowań artystycznych Dawida było malarstwo, traktowane jednak przewrotnie i często łączone z innymi mediami, a przede wszystkim z wideo. Tworzył też instalacje. Interesowały go narracyjne opowieści dotyczące współczesnego świata, a zwłaszcza krzywd dotykających innych. Jego sztukę można z pewnością określić jako zaangażowaną.

Prace Dawida Marszewskiego dotyczyły kwestii społecznych, sytuacji imigrantów, uchodźców, miejsca Zagłady w polskim dyskursie kulturowym, a także kwestii przekazów medialnych na temat światowych konfliktów.

Współpracowaliśmy przy wystawie Status: Pasożyt, przygotowanej przez Olę Janz, Sylwię Siwiak i Aleksandrę Jaraszkiewicz w ramach moich zajęć kuratorskich w 2016 roku.

Zaprezentował na niej wideoinstalację Gość, odnoszącą się do polskiego przysłowia: Gość w dom, Bóg w dom. Praca ta miała być „odpowiedzią na narastającą w ostatnim czasie fobię wobec uchodźców, wyznawców islamu”. Artysta udzielił głosu innym: obcokrajowcom o ciemniejszym kolorze skóry, którzy zmuszeni są w codziennym życiu konfrontować się z polską wrogo-ścinnością.

Dawid Marszewski, Gość, fot. Maciej Krajewski

W 2017 roku zaprosiłam go do udziału w wystawie Polki, patriotki, rebeliantki w poznańskim Arsenale, prosząc o kontynuację wspomnianej pracy, czego efektem była instalacja zatytułowana Ściana.

W tym przypadku Polki mające ciemniejszy kolor skóry lub ze względu na ubranie kojarzone z Arabkami, mówiły o dotykającym je rasizmie. Opowiadały o ogromnej niechęci, z którą się spotykają, o padających pod ich adresem nienawistnych komentarzach. W przypadku tej instalacji widzowie musieli wybrać punkt odbioru, bowiem z jednej strony Ściany były tylko nieme obrazy, z drugiej zaś – słuchawki umożliwiające wysłuchanie tych trudnych historii. Odbiorcy musieli więc przejść na drugą stronę Ściany – także tej metaforycznej ściany niechęci i uprzedzeń.

Dawid Marszewski, Ściana, fot. Mateusz Sobierajski

Obie prace Marszewskiego pokazują, że nie wszyscy w Polsce czują się dobrze, że Polska nie jest krajem otwartym, krajem dla wszystkich, a jest miejscem, w którym Inni spotykają się z niechęcią a nawet aktami przemocy.

Dawid brał udział także w innych wystawach przygotowywanych przez nasze studentki, np. w ekspozycji Bifor (kuratorki: Paulina Brelińska, Patrycja Olichwiruk i Daria Grabowska) w Galerii R20 w 2017. Tutaj ujawnił swoje zainteresowania przekazami medialnymi a w tym przypadku: idolami polskiej telewizji.

Przy tworzeniu tych wystaw Dawid był niezwykle pomocny, nie skupiał się tylko na sobie i swoich pracach, był zawsze otwarty na innych. Miał niezwykłe poczucie humoru i potrafił stworzyć wokół siebie dobrą atmosferę.

Otwarcie wystawy Bifor w Galerii R20

Warto wspomnieć o jego indywidualnej wystawie pod tytułem Security w Galerii Wozownia w Toruniu w 2017 roku. Zaprezentowane obrazy powstały na podstawie fotografii prasowych przedstawiających uchodźców, którzy po przybyciu do brzegu odziewani są w folie termiczne.

Dawid pisał o tej pracy:

„Złote folie termiczne są nie tylko nośnikami znaczeń, ale stają się również swoistym symbolem współczesności. Atrakcyjny, tani materiał, dający ciepło, stanowi substytut bogactwa. Zdaje się wskazywać, że najcenniejszą wartością jest życie”.

Obrazom towarzyszyła instalacja z foliowych płaszczy jako obietnica przyjęcia obcych, ich ogrzania, ale zarazem wskazująca na pustkę związaną ze wspomnianą już niechęcią do Innych.

Ostatnią pracą Dawida, którą widziałam i która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, była stanowiąca podstawę jego doktoratu wystawa obrazów zatytułowana Loading.

Obrazy powstały na podstawie zrzutów z ekranu komputera bądź telefonu komórkowego odnoszących się do konfliktów zbrojnych i innych ludzkich tragedii. Spowolnione ładowanie się tych informacji powodowało, że w większości obrazy te były nieczytelne, a wręcz abstrakcyjne. Mogły kojarzyć się z kanonicznymi dziełami Jacksona Pollocka czy Marka Rothko.

W ten sposób artysta wskazywał na utratę znaczeń tych przekazów, ich zanikanie w naszej świadomości; na to, jak dla nas odbiorców śledzących wiadomości ze świata na swoich komputerach czy też komórkach wszystkie te tragedie, które wydarzają się tak daleko, przeobrażają się w abstrakcje, są kolejnym niewiele znaczącym obrazem.

Praca mówiła o nadmiarze tych przekazów i towarzyszącej im naszej obojętności. Tym samym Marszewski stawiał w tej pracy ważne pytanie o empatię, o to, co oznacza dla nas „widok cudzego cierpienia”.

Dawidzie, będzie mi bardzo brakowało Twoich mądrych prac i Twojego uśmiechu!

Plakaty Szymona Szymankiewicza

W poznańskim konkursie Kultura na Wynos wyróżnienie otrzymał Szymon Szymankiewicz za cykl plakatów o pandemii koronawirusa, a dokładnie – jak brzmi uzasadnienie: za wpisanie pandemicznej rzeczywistości w nawias wizualnej anegdoty.

Serdeczne gratulacje!

26.02.

Plakaty Szymona, publikowane na jego Facebooku, a także częściowo w poznańskiej Wyborczej, charakteryzuje użycie oszczędnych środków formalnych i ograniczenie gamy kolorystycznej do kilku podstawowych kolorów (najczęściej: biel, czerń i czerwień). Są minimalistyczne, ale zarazem sugestywne i dobitne. Tu niczego nie ma w nadmiarze.

Niekiedy mają w sobie coś z wizualnych rebusów, gdy na przykład urna wyborcza została skojarzona z trumną:

21.03.

Bo Szymon komentuje przede wszystkim rzeczywistość społeczno-polityczną, odnosi się do tego, co wkurza go w polityce. Wskazuje na polityczne absurdy. Jednym z nich było chociażby forsowanie przez rząd prezydenckich wyborów w formie korespondencyjnej 10 maja b.r.

30.04.

Te plakaty składają się na swego rodzaju dziennik polskiego życia społeczno-politycznego z czasu pandemii. Odnoszą się do takich wydarzeń, jak próba zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, która miała miejsce w Sejmie w kwietniu:

14.04.

Pojawił się też komentarz do filmu braci Sekielskich Zabawa w chowanego:

15.05.

Uwagi Szymona nie uszła sprawa programu III Polskiego Radia w związku z cenzurą piosenki Kazika „Twój ból jest większy niż mój” oraz późniejszego zamknięcia kultowej Listy Przebojów wraz z odejściem Marka Niedźwieckiego.

22.05.

Pojawił się komentarz dotyczący wychodzenia z lockdownu, odmrażania gospodarki i otwarcia tzw. galerii handlowych:

8.05.

Szymankiewicz skomentował również kwestię rasizmu w USA i zamordowania przez białego policjanta Gerge’a Floyda:

5.06.

W kontekście nagonki na osoby LGBT rozpętanej ostatnio przez prezydenta Dudę, Szymon stworzył plakat wskazujący na Poznań jako Miasto Otwarte, będące strefą wolną od nienawiści:

19.06.

Przed wyborami prezydenckimi, które miały miejsce 28.06. autor namawiał, aby iść i zagłosować:

28.06.

W najnowszej pracy, odnosi się do starającego się o reelekcję prezydenta, wytykając mu, nie pierwszy raz, całkowite podporządkowanie prezesowi partii:

03.07.

Jest w tych pracach dużo ciętej politycznej krytyki. Zdarzało się już, że Szymon miał kłopoty przez swoje prace. Jego plakat zatytułowany Loading stał się przyczyną swoistej cenzury ekonomicznej. Praca otrzymała Złoty Medal podczas 26. edycji Biennale Plakatu Polskiego w Katowicach. Jednak PiSowski Marszałek Województwa Śląskiego wstrzymał wypłatę nagrody w wysokości 10 tysięcy złotych, w zasadzie nie tłumacząc swojej decyzji.

Loading 2 (kontynuacja wcześniejszej pracy powstała po słowach Andrzeja Dudy, że LGBT to nie ludzie)

Trudno zrozumieć, dlaczego nie podobał się Marszałkowi plakat przestrzegający przed odradzaniem się faszyzmu. Sam autor mówił o tej sprawie w GW:

Marszałek reprezentuje partię, której przedstawiciele wielokrotnie bagatelizowali rosnące w Polsce tendencje rasistowskie, antysemickie, profaszystowskie. Smutnym kontekstem decyzji marszałka jest fakt, że kilka dni temu w Katowicach, prokuratura kontrolowana przez ministra sprawiedliwości z rządu PiS umorzyła śledztwo w sprawie wieszania na szubienicach portretów polityków opozycji. Nawoływanie do wieszania i mordowania zawsze zaczyna się w sferze symbolicznej, dopiero później staje się realne. Najpierw pojawiają się symbole, potem giną ludzie. Przed tym przestrzega mój plakat.

Plakaty Szymona ostrzegają przed nienawiścią, złem, bezmyślnością. Mogą irytować zwolenników rządzącej partii. Z pewnością nie pozwalają pozostać obojętnym. Wskazują jednak o co toczy się gra: szacunek dla innych, prawa obywatelskie, państwo otwarte, wolność słowa…

Wiktoria Cukt – kandydatka na prezydenta

Zbliżają się wybory prezydenckie a wśród kandydatów nie ma ani jednej kobiety.

Warto przypomnieć z tej okazji Wiktorię Cukt – wirtualną kandydatkę na prezydenta w roku 2001. Czy byłaby idealną kandydatką również dzisiaj?

„Kampania wyborcza” Wiktorii Cukt prowadzona była pod hasłem: „Politycy są zbędni: Wiktoria Cukt – prezydent 2001”. Jej program określony był „Obywatelskim Software’m Wyborczym”. Jej imię odwołuje się do zwycięstwa, nazwisko zawdzięcza zaś grupie swych ojców (cyborgi zwykle nie mają matek!) – grupie artystów z Gdańska, którzy określali się jako Centralny Urząd Kontroli Technicznej (Rafał Ewertowski, Robert Mikołaj Jurkowski, Artur Kozdrowski, Jacek Niegoda, Piotr Wyrzykowski, Maciej Sienkiewicz).

Dorota Jarecka tak opisała ten projekt: „Wiktoria Cukt to interfejs programu internetowego, w który może wejść każdy i głosować oraz poddawać własne pomysły i poglądy, które ona weźmie pod uwagę, wyciągnie z nich średnią i będzie je głosić” (s. 231).

Program wirtualnej kandydatki budowany mógł być przez każdego. Poglądy Wiktorii miały być na bieżąco kształtowane przez użytkowników strony, co zresztą groziło swego rodzaju populizmem.

Postać ta uosabia marzenia wyborców o idealnym kandydacie/idealnej kandydatce. Dla każdego jest taka, jaką chciałby ją widzieć. To, że jest kobietą nie ma większego znaczenia. Choć mogłaby u niej rozwinąć się wrażliwość genderowa, gdyby kształtowali jej program użytkownicy, a przede wszystkim kobiety-użytkowniczki wrażliwe na kwestie płci i równouprawnienia.

A gdyby było przeciwnie? Może jej poglądy byłyby zadziwiająco bliskie tym, które prezentuje starający się obecnie o reelekcję prezydent?

Główną obietnicą wyborczą wirtualnej kandydatki była demokratyzacja Internetu, jego pełna dostępność dla wszystkich: „Będziemy mogli wcielić w życie idee prawdziwego równouprawnienia obywateli i każdy z nas będzie mógł wyrazić swoją opinię w istotnych dla naszego państwa sprawach oraz osobiście uczestniczyć w podejmowaniu decyzji prezydenta RP” (za: Jarecka, 2000, s. 231).

Z pewnością dzisiaj Wiktorię znaleźlibyśmy też na tik toku.

Paradoksalnie, Wiktoria była idealną kandydatką, dlatego, że była kobietą bez właściwości, z osobowością do ukształtowania, charakterem budowanym w oparciu o oczekiwania wyborców. Była przede wszystkim automatem, który każdy mógł ukształtować według własnych wyobrażeń. Wiktoria pozbawiona była też własnego głosu, jeśli mówiła – mówiła głosem innych – sztucznym głosem stworzonym przez jej „ojców” oraz głosem swych wyborców. To oni nadawali jej znaczenia.

Mimo niebezpieczeństwa populizmu, postać Wiktorii Cukt odnieść można jednak również do ironicznego mitu Cyborga, stworzonego przez Donnę Haraway w słynnym „Manifeście cyborgów”: „Cyborg jest organizmem cybernetycznym, hybrydą maszyny i organizmu, wytworem rzeczywistości społecznej i fikcji” (s. 49). Cyborg może jednak zwrócić się przeciwko swym ojcom, jeśli będzie feministycznie kodowany.

A więc mimo, że Wiktoria Cukt jest kobietą bez właściwości i nosicielką znaczeń nadanych przez innych, zawiera potencjalność zwrócenia się przeciwko tym znaczeniom, obalenia ich i unieszkodliwienia.

Idealny kandydat czy kandydatka na prezydenta nie musi być politykiem, lepiej nawet, jeśli nim nie jest, wszak „Politycy są zbędni”. Według Doroty Jareckiej projekt CUKT-owców mimo, że był zabawą wskazywał na istotne sprawy, takie jak: rozczarowanie polityką, a przede wszystkim politykami, którzy sięgają po władzę dla własnych korzyści, zapominają o wyborcach, nie realizują obietnic (s. 232), ale też -można by dodać – rozczarowanie tymi, którzy w grze o władzę wykorzystują populizm.

We wpisie wykorzystałam teksty:

Dorota Jarecka, „Sztuczna kobieta u steru władzy”, [w:] „Kwartalnik Filmowy”, nr 31-32, 2000.

Donna Haraway, „Manifest cyborgów: nauka, technologia i feminizm socjalistyczny lat osiemdziesiątych”, przeł. S. Królak i E. Majewska, [w:] „Przegląd filozoficzno-literacki”, nr 1 (3) 2003.

Iza Kowalczyk, „Jolanta Kwaśniewska w krainie cyborgów”, „Magazyn sztuki”, nr 29, 2004.

Ludzie nie są ideologią!

Kolejny raz w Polsce mamy do czynienia z nagonką na osoby nieheteronormatywne. Najbardziej przerażają próby ich odczłowieczania. Wciąż pobrzmiewają słowa prezydenta mojego kraju: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie, a to po prostu ideologia”.

Jak napisali moi przyjaciele Paweł Leszkowicz i Tomek Kitliński: „Do tej pory kwestionowano nasze prawo do miłości, do małżeństwa, do praw człowieka, nigdy do człowieczeństwa”. Warto przeczytać cały ich tekst o tym, jak to jest być odzieranym z człowieczeństwa.

Marta Bregula, Niech nas zobaczą (Paweł i Tomek)

Kolejny raz niechęć do mniejszości wykorzystywana jest jako polityczny oręż przez populistycznych polityków. W zasadzie działają tak wszystkie reżimy, podsycajac niechęć do danej grupy, obarczając ją różnymi przewinami (na przykład za zepsucie moralne). Szukają kozła ofiarnego, aby odwrocić uwagę od własnej słabości i nieudolności.

A przecież przemoc zaczyna się od słów.

Tymczasem odczłowieczani inni to między innymi nasi przyjaciele, koleżanki, niekiedy rodzeństwo lub dzieci a czasami nawet mama lub tata. Tak, to też jest polska rodzina. Polacy lubią szczycić się tym, że w ich tradycji tak ważne są chrześcijańskie postawy. Tylko, że w nich mowa jest o miłości bliźniego, a nie o szczuciu i podsycaniu złych emocji wobec innych.

Próbuję sobie odtworzyć, jak długo toczy się ta batalia…

Pierwszą kampanią społeczno-artystyczną zorganizowaną przez Kampanię Przeciw Homofobii były fotografie Karoliny Breguły z hasłem „Niech nas zobaczą”. Ukazywały pary lesbijek i gejów trzymających się za rękę, a towarzyszyło im tytułowe hasło.

Te radosne, przyjazne zdjęcia spotkały się z niechęcią i próbami ich cenzurowania. Niektórzy twierdzili nawet, że budzą odrazę.

Wkrótce zaczęto organizować marsze i parady równości. Te również spotykały się z zakazami lub/oraz z atakami pseudokibiców i innej maści homofobów, obrońców Boga, Ojczyzny i Rodziny.

Do dziś pamiętam mowę nienawiści towarzyszącą pierwszym poznańskim Marszom: „nie pozwolimy, by pedały zanieczyściły nasze miasto”, „pedały do gazu”.

Pierwszy marsz w 2004 roku przeszedł 200 metrów („200 metrów demokracji”). Drugi, w 2005 – bezprawnie zakazany przez ówczesnego prezydenta miasta został spacyfikowany przez policję, której „pomagali” chuligani obrzucając demonstrantów jajkami i końskim łajnem.

Zatrzymano wtedy około 50 osób (uczestników a nie chuliganów). To chyba nie przypadek, że ta eskalacaja przemocy miała miejsce za rządów tej samej partii, która jest u władzy także dzisiaj. O tym Marszu, mediach oraz języku pisałam więcej w tekście opublikowanym w czasopiśmie Interalia.

19.11.2005.Poznan, ul. Polwiejska. Fot. Mariusz Forecki/TAMTAM

W Poznaniu od tego czasu dużo się zmieniło. Wtedy chcieliśmy tylko tego, by Poznań był miastem otwartym, teraz stało się to oficjalnym sloganem. W ostatnim Marszu przeszło około 300 tysięcy osób, a ja byłam dumna widząc wśród nich nie tylko znajomych, ale też moje dziecko i dzieci moich przyjaciół.

fot. Grzegorz Dembiński, Głos Wielkopolski

Nie wszędzie jednak jest tak pięknie. W 2019 roku w Białymstoku kibole zaatakowali uczestników i uczestniczki Marszu Równości. Bili ich i kopali. Rzucali w nich petardami i kamieniami. Niektórych ciągali po bruku. Chyba nie tylko ja byłam przerażona widząc tę eskalację przemocy. Cud, że nikt nie zginął! Czy to jest ta chrześcijańska podstawa polskiej kultury? Bo przecież rzekomo mieli bronić polskiej tradycji.

Dopóki politycy nie przestaną szczuć na osoby nieheteronormatywne, to zawsze znajdą się wykonawcy ich woli, którzy chwycą za kamienie czy petardy.

Dlatego jest mi zwyczajnie wstyd za prezydenta mojego kraju.

Powrót do normalności?

Wracamy do normalności, otwierane są muzea i galerie, zaczęliśmy chodzić do pubów i restauracji oraz spotykać się ze znjomymi. Robimy to ostrożnie i niepewnie. W ostatnich dniach w Polsce notowany jest duży przyrost nowych przypadków zachorowań. Czy to szybkie otwarcie nie wydaje się jednak pochopnym działaniem i nie przyniesie więcej szkód niż pożytku? Nawet, jeśli tak bardzo tęsknimy za realnym życiem.

Część wydarzeń wciąż odbywa się w formie on-line, jak poznański Artweek, zorganizowany w tym roku pod hasłem Remedium. W ramach tego wydarzenia przypomniana została wystawa Aleksandry Ska Pandemia, która miała miejsce w 2015 roku w Galerii Piekary.

Artystka stworzyła przekonujące opisy i wizualizację nieistniejących wirusów. Całość wyglądała jak prawdziwa medyczna dokumentacja, wskazujac zarazem na potencję rozwoju nowych wirusów i nieustanne zagrożenie towarzyszące naszej cywilizacji.

Aleksandra Ska, Pandemia, 2015, Galeria Piekary, fot. Daniel Koniusz

Jak pisał o tej wystawie jej kurator Jarosław Lubiak:

Artystka wykorzystuje narzędzia sztuki, aby zadać pytanie o rolę fikcji w nauce, co pociąga za sobą dalsze pytania: czy dowody, aby nie są sfingowane? jak interpretować naukowe wizerunki? Oprócz niepokoju pojawia się wzmacniająca go niepewność. Grając z polityką katastrofy, która stanowi próbę zarządzania przyszłymi wydarzeniami (sprawienia, że będziemy na nie przygotowani), Aleksandra Ska pokazuje jednoznacznie jedyną prawdę: to, co niespodziewane pozostanie nierozpoznane aż do momentu, gdy się wydarzy.

Aleksandra Ska, Pandemia, 2015 na wystawie Bezludzka Ziemia w ramach projektu Plastyczność Planety, Centrum Sztuki Współczesnej, Zamek Ujazdowski, Warszawa, 2019. fot. Maciej Sierpień

Autor zwraca również uwagę na przemieszanie się w pracy Ska dyskursów nauki i sztuki, prawdy i fikcji oraz niepewność, jako cechę najbardziej charakterystyczną dla naszych czasów.

O niepewności i przekleństwie ciekawych czasów pisze również Justyna Ryczek w swoim znakomitym tekście zamieszczonym w Czytelni Artweeka, akcentując między innymi kwestię ekologii i sieci wzajemnych powiązań:

Nie wystarczy poruszać ważne tematy, trzeba niezależnie od tego, o czym i co się robi, zauważać powiązania z otaczającym światem, przyjąć odpowiedzialność wynikającą ze ścisłego bycia w sieci zależnych powiązań

Zostałam również poproszona o tekst i postanowiłam opublikować fragment pamiętnika Codzienność i sztuka w dobie pandemii. Jest swego rodzaju podsumowaniem tego dziwnego czasu, minusów i plusów pracy on-line, obfitującej w ciekawe spostrzeżenia moich studentów, a także powstającej pandemicznej sztuki, która, na przekór wszystkiemu, wskazuje na potrzebę wyobraźni.

Szpital zakaźny – instalacja „Rodzinna”, praca dedykowana Zbyszkowi Liberze oraz Grupie Azorro, fot. IK

Odnosząc się do budowanego przez nas na początku epidemii sztpitala zakaźnego z kloców Lego, wskazuję miedzy innymi na wspomniane już, przemieszanie się prawdy i fikcji:

Wracając zaś do artystycznych skojarzeń, trudno stwierdzić, czy sztuka (fantazja) wyprzedza rzeczywistość czy też odwrotnie. Na ile, epidemia, która znana nam była z książek oraz filmów, w rzeczywistości przerasta je wszystkie, jeśli chodzi o skalę i dziwność sytuacji, w której sami się znaleźliśmy?

Czy związana z nią nieprzewidywalność i zmienność nie sprawia zarazem, że czujemy, jakbyśmy wszyscy grali w jakimś filmie, tudzież śnili jakiś sen, jak powiedziała Weronika?

Później odkryłam, że na FB powstała grupa, w której opowiadane są pandemiczne sny, uczestniczą w niej znane polski pisarki oraz krytyczki (dołączyłam do grupy, ale nie śledzę relacji, bo zbytnio przerażają mnie własne sny).

 „Zazwyczaj to kultura masowa zagospodarowuje pewne lęki, problemy, ekstrema, znajdując ich symboliczne odzwierciedlenia. Tymczasem na naszych oczach dokonuje się proces odwrotny: To rzeczywistość przyjmuje formę pewnej fantazji, która została powołana do życia przez kulturę masową” – mówi wysuszony profesor antropologii w książce Jacka Dehnela o epidemii zombich pt. Ale z naszymi umarłymi.

Zapraszam do przeczytania całości tekstu o codzenności i sztuce w pandemii.

Artystki tricksterki

Pisałam ostatnio o artystach-tricksterach (takich jak David Czerny czy Roee Rosen), prześmiewcach, żartownisiach, którzy korzystają wciąż ze strategii twórczych Marcela Duchampa. Warto jednak zapytać, czy także wśród współczesnych artystek znajdziemy post-duchampistki, chuliganki, które poprzez prowokacje i żarty, wskazują na całkiem poważne sprawy?

Jest ich nawet sporo, a do moich ulubionych, a zarazem najbardziej przewrotnych, należy Tanja Ostojić, podkreślająca mocno kwestię własnych uwarunkowań – bycia kobietą-artystką z Europy Środkowej. Jej prace dokonują krytycznej i ironicznej analizy zależności seksualnych i geograficznych panujących w zachodnim świecie sztuki.

Tanja Ostojić to artystka urodzona w 1972 roku w Użicach na terenie byłej Jugosławii (dzisiejsza Serbia), zmieniająca swe miejsca zamieszkania od Serbii przez Słowenię, Francję i Niemcy, obecnie mieszkająca w Berlinie.  W pracach i akcjach tworzonych od roku 2000 z serii Crossing Border Series stara się prześwietlić sytuację artystki z byłego bloku wschodniego, spoza Unii Europejskiej (Serbia jest wciąż krajem kandydującym do EU) – od niemożności wyjechania na Zachód i zdobycia upragnionej wizy (Vaiting for Visa, 6-godzinny performance przed konsulatem austriackim w Belgradzie, 2000), poprzez status artystki emigrantki i jej usytuowanie wobec wielkiego świata sztuki.

Najczęściej w pełni angażuje samą siebie testując na sobie mechanizmy zależności od innych, którzy posiadają władzę. Jedną z najbardziej znanych akcji z tej serii był sieciowy projekt partycypacyjny Looking for Husband with EU Passport (2000-2005), rozpoczęty od zamieszczenia w sieci ogłoszenia matrymonialnego artystki ze zdjęciem, na którym ukazane jest jej nagie, wygolone ciało, co miało odnosić się do jej deklaracji, że może ona dopasować się do określonego z góry wzorca.

Jak zauważa Zdenka Badovinac, efektem był wygląd przypominający więźniarkę, co oczywiście odnieść można do poczucia uwięzienia w krajach nienależących do EU.

W odpowiedzi na ogłoszenie zgłosili się liczni kandydaci z całego świata (nie tylko z EU), z którymi Ostojić wymieniła około 500 listów. Po trwającej ponad sześć miesięcy korespondencji z Klemensem G. z Niemiec, artystka zdecydowała się na spotkanie z nim, które zarazem było jej publicznym performance odbywającym się przed Muzeum Sztuki Współczesnej w Belgradzie. Odbyło się w roku 2001 i również w tym roku, miesiąc po spotkaniu para pobrała się w Belgradzie, otrzymawszy międzynarodowy akt małżeństwa uprawniający artystkę do aplikowania o wizę (trzeba podkreślić, że cały ten proceder w świetle prawa był nielegalny).

Po dwóch miesiącach oczekiwania Tanja otrzymała trzymiesięczną wizę i przeniosła się do Dusseldorfu, gdzie korzystając z kolejnych wiz, przebywała trzy i pół roku. Po tym okresie jej pozwolenie na pobyt wygasło, dlatego, że nie miała rodzinnej deklaracji podatkowej. W związku z tym rozwiodła się z Klemensem G. i z tej okazji na otwarciu jej projektu Integration Project Office w Project Room 35 w Berlinie, 1 lipca 2005 roku zorganizowała Divorce Party, a więc przyjęcie rozwodowe.

W międzyczasie w 2004 roku powstał też jej kontrowersyjny, ocenzurowany w Austrii plakat (później wielkoformatowy banner) Untitled. After Courbet. Praca odnosi się do problemu małżeństw zawieranych przez kobiety z Europy Wschodniej z obywatelami Unii tylko po to, by uzyskać prawo do pozostania na terenie danego kraju. Po rozwodzie Ostojić pozostała jednak w Niemczech, zajmując się głównie problemami nielegalnych imigrantów opisywanych przez nią jako agambenowskie nagie życie (chodzi o akcje z cyklu Integration Impossible).

Niezwykle ciekawe i przewrotne są także jej akcje obnażające mechanizmy seksualnych zależności w zachodnim świecie sztuki. Artystka w latach 2001 – 2003 pracowała nie tylko nad kwestią migracji, ale też nad serią Strategies of Success / Curator Series, składającą się z performansów, instalacji, fotografii oraz pism a tematem jej działań byli słynni kuratorzy.

VENICE, ITALY. 49th Biennale of Venice Press Conference at Teatro alle Tese. Harald Szeemann, Curator of the Biennale, and his company during the Biennale days, „I’ll be Your Angel” performer Tania Ostoijc. (Photo by Heimo Aga)

W 2001 roku udało jej się przekonać do swojego pomysłu legendarnego kuratora z Berna, Haralda Szeemanna, aby towarzyszyć mu jako jego ochrona i osobisty anioł podczas otwarcia oraz innych uroczystych przyjęć na 49. Biennale w Wenecji, którego był dyrektorem.

Po raz kolejny Ostojić użyła siebie i swego ciała jako medium. Szeemannowi zostało zadedykowane szczególne dzieło Czarny kwadrat na białym tle, utworzone na wzgórku łonowym artystki. Tylko Szeemann miał prawo oglądać tego „ukrytego  Malewicza”, dla innych praca była niewidzialna i niewiadomo nawet, czy w ogóle istniała. 

Zaopatrzywszy się w najdroższe suknie od najlepszych projektantów (prawdopodobnie dzięki pieniądzom pozyskanym od Szeemanna), artystka przechadzała się z nim pod rękę, nie odstępowała go na krok, towarzyszyła przy jego wystąpieniach, oficjalnie jednak nie zabierając głosu, pozowała do zdjęć i była piękna.

Tanja Ostojić opowiadała o swoich projektach pokazała podczas spotkania na UAP-ie, 22.04.20016. Pokazała między innymi film dokumentujący wenecką akcję. Było widać, że sam Szeemann nie wyglądał jednak na zachwyconego jej towarzystwem, był skrępowany podejrzliwymi spojrzeniami innych i pytaniami dotyczącymi jej tożsamości. Jej akcję cechowała bowiem ostentacja, a w przypadku seksualnych zależności nie uchodzi, aby były one jawnie demonstrowane. Bardzo często jednak w przypadku rozmów prowadzonych przez kuratora z różnymi ważnymi osobami, Tanja odsuwana była na bok.

Akcja Ostojić jawnie odsłoniła stosunki władzy panujące w międzynarodowym świecie sztuki. Dla Szeemanna weneckie biennale było ostatnią ważną wystawą, zmarł w 2005 roku.

Jeszcze dalej Ostojić posunęła się w następnych akcjach, gdzie – przy udziale publiczności brała kąpiel w pianie wraz z włoskim kuratorem Bartolomeo Pietromarchi i krytykiem sztuki Ludovico Pratesi w Palazzo delle Esposizioni w Rzymie czy myjąc stopy kuratorowi z Belgradu Stevanowi Vukovićowi Sofa for Curator (2002).

Perfomansem bez udziału publiczności, z którego zachowały się jedynie zdjęcia wykonane przez wynajętych przez nią paparazzi, były Wakacje z kuratorem (2003), gdzie podjęła erotyczną grę z albańskim kuratorem Edim Muką, który między innymi był dyrektorem II Biennale w Tiranie.

Oczywiście we wszystkich tych akcjach Tanja Ostojić wykorzystała mężczyzn, którzy stali się obiektami jej działań, działo się to co prawda za ich zgodą, choć Edi Muka o całym podstępie chyba początkowo nie wiedział. Artystka ujawnia w sposób ironiczny (i bezlitosny) władzę kuratorów i krytyków, od których całkowicie zależy sukces artystów i artystek. Ponadto w odniesieniu do własnej sytuacji kobiety-artystki z Europy Środkowej, Ostojić zmaga się z pytaniem o to, czy przebić się do wielkiego świata można tylko poprzez zyskaną w sposób dwuznaczny protekcję tych, którzy w tym świecie rozdają karty.

Tricksterkami są również Anetta Mona Chisa i Lucia Tkácova. Przedmiotem drwin w akcjach i filmach tego czesko-słowackiego duetu jest także świat męskich kuratorów i krytyków. Artystki kpią z własnego środowiska, obiektem swoich niewybrednych ocen czyniąc swoich znajomych artystów, krytyków, kuratorów. Również one traktują ich instrumentalnie, oceniając ich fizyczną atrakcyjność oraz potencjalną „użyteczność”.

Anetta Mona Chisa & Lucia Tkáčová, Holiday video, 2005
Anetta Mona Chisa & Lucia Tkáčová, Home video, 2005

Przywołane artystki poruszają się po bardzo grząskim i niebezpiecznym terenie seksualnych zależności, ujawniając dość prymitywne instynkty, którymi rządzi się – przynajmniej w ich subiektywnych opiniach – świat sztuki. Ich prace są przede wszystkim ironiczne i demaskatorskie. Tworzone są, jak sugeruje Zuzanna Štefková w odniesieniu do czesko-słowackiego duetu, przez „złe dziewczyny z jajami”.

Również wśród polskich artystek znajdziemy trickserki, które starają się prześwietlić działanie świata sztuki, choć nie dotykają tak bezpośrednio zależności seksualnych. Polskie artystki raczej ironizują na temat romantycznej miłości, jaką darzą młode artystki swych mistrzów, jak zrobiła to Ada Karczmarczyk w swoim „Miłosnym performansie” dla Oskara Dawickiego.

Jedną z ciekawszych tricksterek jest Agata Zbylut z jej ironiczną pracą W sztuce marzenia się spełniają, ale nie wszystkim (2009). Zdjęcia ukazują samą artystkę w blasku fleszy, odbierającą nagrody artystyczne i medale, otoczoną znanymi politykami i celebrytami ze świata sztuki, udzielającą wywiadów, przyjmującą jakąś nominację lub może profesurę od poprzedniego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, fotografującą się z ministrem kultury Bogdanem Zdrojewskim.

W większości tych zdjęć artystka znajduje się w centrum, spotyka się z uznaniem i podziwem, jest adorowana i wielbiona. Wszystko to jest oczywiście fotoszopową manipulacją. 

Przy okazji mamy do czynienia ze znakomitą analizą tego, jak pojmowany jest dzisiaj sukces artystyczny. Przestają się liczyć konkretne prace czy wystawy, ale ważne staje się przede wszystkim to, gdzie i w jakich kręgach porusza się dany artysta, przez kogo i w jaki sposób jest traktowany. Mamy tu do czynienia z przedstawieniem w pigułce pola sztuki, które – jak wskazuje Pierre Bourdieu – jest zarazem polem władzy, polem możliwych sił działających na wszystkie obiekty, które mogą się w nim znaleźć, jest polem walk i gier, które mają na celu zajęcie jak najlepszych pozycji w jego obrębie. Najlepsze pozycje gwarantują zarówno sukces, jak i dają gratyfikację finansową, dlatego szczególnie ważna jest rola wszystkich osób pośredniczących między polem artystycznym a ekonomicznym i politycznym (P. Bourdieu, Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, Kraków 2001, s. 28, 109).

Jeśli chodzi o artystki i artystów, niebagatelną rolę dla zajmowanych przez nich pozycji w polu sztuki odgrywa ich umiejscowienie, to, skąd są, u kogo zrobili dyplom, gdzie pracują, z jaką galerią i środowiskiem są związani, ale również, jakiej są płci czy orientacji. Choć dla polskiej sceny artystycznej niekwestionowanym centrum jest Warszawa, nie można mieć jednak złudzeń – Polska, jak inne kraje Europy Środkowej, to również peryferia wielkiego świata sztuki. Co mogą zrobić więc polscy artyści, a szczególnie artyści z polskiej prowincji, nie wspominając już o kobietach artystkach, aby osiągnąć sukces artystyczny?

Czy skazani/skazane są na zatrzymaniu się na marzeniach o sławie i spełnionych marzeniach? Czy mogę liczyć jedynie na księcia z bajki (ważnego zagranicznego kuratora), który zagwarantuje im dobrą pozycję w polu sztuki?

A może zakpić z tych reguł, ujawnić je czy też przenicować? Tworzyć prace, które będą działać jak komputerowy wirus, wprowadzą w błąd, aby w ten sposób zachwiać całym tym systemem? I to robią właśnie artystki-tricksterki.

Podobną strategią posłużyła się w 2015 roku Iwona Ogrodzka, studentka (wtedy) ASP we Wrocławiu, gdy na zaliczenie zajęć u Wojciecha Pukocza i Pawła Jarodzkiego (choć dziwnym trafem na temat tej pracy utrwaliła się legenda, że powstała na zajęciach u Oskara Dawickiego, choć ten nigdy tam zajęć nie prowadził) wykonała filmik „Studentka ASP przeprasza”, który w krotkim czasie obejrzało 200 tysięcy osób. Odbierano go całkowicie na poważnie, pocieszano ją, lub odwrotnie: krytykowano i wskazywano, że ma się „wziąć do roboty”.

A uzupełnienie tego materiału, uwzględniającym jeszcze jedną trudność, a mianowicie sytuację kwarantanny, może być najnowsza praca Sanji Iveković dedykowana feministycznej grupie Guerilla Girls, wskazująca na „zalety” bycia kobietą artystką w kwarantannie:

Gry z tożsamością: Roee Rosen i Justine Frank

We wpisie o Davidzie Czernym, wspomniałam kategorię nieistniejącego artysty, w rozwijaniu której mistrzem był Marcel Duchamp, wraz ze swoim alter ego, a więc Rrose Selavy. Autor (a może wręcz autorka) dzieł-widm o niezidentyfikowanym autorstwie, jak pisze o nim Anna Markowska.

W ślady Duchampa poszedł izraelski artysta Roee Rosen a odkopując archiwum starej Strasznej Sztuki znalazłam wpis na temat jego pracy. Na szczęście dobra sztuka się nie starzeje!

Artysta ten zasłynął jako twórca pracy „Żyj i umrzyj jak Ewa Braun” (1995), poprzez którą odbiorca zmuszony był do identyfikacji z kochanką Hitlera. Praca ta, ze względu na swą obsceniczność, a także mówienie o Holokauście z punktu widzenia oprawcy, wywołała sporo zamieszania. Ernst van Alphen opisując tę pracę w tekście „Zabawa w Holokaust”, porównuje ją między innymi z pracą „Lego. Obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery.  

W 2001 roku Rosen przedstawił życie i twórczość belgijsko-żydowskiej artystki Justine Frank (1900 – 1943) a właściwie powołał tę twórczynię do życia, bo jest to artystka fikcyjna. Rosen stworzył książkę na temat twórczości Frank (z esejem opowiadającej o jej twórczości historyczki sztuki, również zmyślonej), a także całą wystawę prac Justine Frank, prezentowaną między innymi na wystawie „Tratwa Meduzy” w warszawskiej Królikarnii (2006/2007).

Roee Rosen stworzył doskonałą symulację retrospektywy prac artystki, gdzie znalazły się jej portrety, wykonane między innymi przez słynnych surrealistów, prywatne zdjęcia (jak na przykład to na plaży, gdzie stoi ze swoją najlepszą przyjaciółką i zarazem kochanką).

Jej prace łączą elementy surrealizmu z żydowską symboliką. W biografii wiele miejsca zajmują jej perypetie w kręgu surrealistów, gdzie była odbierana nieprzychylnie, przede wszystkim ze względu na konflikt z Andre Bretonem. Instalacji towarzyszy film, w którym przeplata się historia Roee Rosena i Justine Frank.

Jeśli chodzi o same prace Justine Frank – są one przede wszystkim grą z symboliką seksualną oraz ze stereotypami (stereotypowy wizerunek Żyda, stereotyp kobiety definiowanej przez jej seksualność, stereotyp szalonej artystki, itp., itd.).

Wszystko wydaje się tu realne. To niemożliwe, żeby nie istniała sama Justine Frank, skoro widzimy jej prace, jej zdjęcia, czytamy o jej życiu. Nie przypadkiem jednak, podczas wspomnianego filmu pojawia się Jean Baudrillard.

Roee Rosen zastawił dla nas pułapkę. Stworzył postać artystki wręcz idealną dla wszystkich badaczy studiów mniejszościowych – kobiety, Żydówki, lesbijki. Jest więc idealną figurą Innego.

Rosen zabawił się też genderowymi maskami. Justine Frank tworząc swoje wizerunki, nieraz wcielała się w mężczyznę, również w starego Żyda z antyżydowskich karykatur, powielała wciąż swój wizerunek, niczym Fantomas. Jej obsesją była jej własna twarz, upodabniana do męskiej. Jednak, czy to ona staje się mężczyzną, czy po prostu Roee Rosen staje się wymyśloną kobietą? Można mieć wrażenie, że w przypadku tej pracy, gra symulacji jest nieskończona.

Ciekawie pisał o tym Marcin Teodorczyk na stronach Bunkra Sztuki: „Płeć jawi się tutaj jako akt performatywny, staje się żartem, grą, teatrem pozorów. W tle mieszają się elementy tożsamościowe żydowskie oraz seksualizowanie poszczególnych elementów kompozycji (szkiców czy obrazów jest kilkanaście, wszystkie układają się na portfolio Justine). est to przewrotny cykl, interesująco pokazany na wystawie, wywrotowy o tyle, że odkrywa genderową powłokę dyskursu nacjonalistycznego”.

Justine Frank ma wiele wspólnego z uwodzicielską Rrose Selavy Duchampa, bo do jej stworzenia Rosen, tak jak Duchamp, użył własnego wizerunku, wchodząc w rolę kogoś innego i odgrywając nieistniejącą artystkę.

Paulina Pukyte – Quarantine Art Challenge/The Art of Aping

Znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji, która ma jednak również pewne pozytywne strony. Jeden ze studentów w odpowiedzi na pytanie z e-learningu dotyczące sztuki w czasie pandemii, napisał, że ludzie odkrywają teraz nowe sposoby działania, na które normalnie by nie wpadli. Dostrzegają więc pozytywne aspekty całej sytuacji, uczą się nowych rzeczy i stają się bardziej kreatywni. Artyści i artystki wykorzystują to też do tworzenia nowych prac artystycznych.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No1 

Coś w tym jest a obserwując, jakim powodzeniem cieszy się sztuka, poddawana najróżniejszym przeróbkom, widać, że bez niej byłoby nam zdecydowanie gorzej i smutniej.

Obserwuję na FB grupę Kwarantanna/Izolacja, założoną w Rosji. Setki uczestników biorą w niej udział tworząc „żywe obrazy”. Tym samym wróciła ciekawa XIX-wieczna tradycja Tableau vivant, z pogranicza sztuk plastycznych i teatru. Uczestnicy grupy Izolacja przeskakują się w pomysłowości, bo jak przedstawić pejzaż w mieszkaniu? Można, stojąc na przykład przed otwartą lodówką.

Z podobnymi inicjatywami tworzenia w kwarantannie żywych obrazów wyszły też niektóre muzea, np. The Getty Museum w Los Angeles. Większość tych prac jest kiczowata, pokazują jednak jak bardzo potrzebna jest nam wyobraźnia, aby przetrwać.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No7 (Maurizio Cattelan, The Ninth Hour, 1999)

Z najróżniejszych przeróbek dzieł sztuki w kwarantannie, moimi ulubionymi są prace Pauliny Pukyte. To litewska artystka, poetka i eseistka; kuratorka 11 Biennale Sztuki w Kownie w 2017 roku. Jej zainteresowania koncentrują się wokół sztuki w przestrzeni publicznej oraz site-specific, kwestii pamięci oraz codzienności.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 5. (Rembrandt, Self-portrait, 1660)

Te doświadczenia przeniosła na cykl tworzony od początku kwietnia 2020 roku i udostępniany na jej Facebooku: Quarantine Art Challenge.

Paulina, której pomaga jej mąż, dokonuje odtworzeń różnych dzieł sztuki, wykorzystując małpkę – maskotkę, której niekiedy towarzyszą inne zabawki, a czasami pojawiają się takie atrybuty kwarantanny jak na przykład papier toaletowy.

Paulina Pukyte, Quarantine Art No. 31 (Édouard Manet, Olympia, 1863)

W pracach Pauliny, wyczuwam pewną ironię wobec najróżniejszych kiczowatych przetworzeń dzieł sztuki a jednocześnie fascynację wspomnianym zjawiskiem. Ciekawe są zwłaszcza przetworzenia dotyczące klasycznych już dzieł ze sztuki współczesnej, między innymi Beuysa, Cattelana, Hirsta. To niesamowite, że można przerobić kanon sztuki współczesnej (i nie tylko) przy pomocy małej, pluszowej małpki.

Można uznać te prace za pandemiczną odmianę toy art a zarazem interesujący przykład sztuki apropriacji.

W pracach Pauliny Pukyte znajdziemy fascynację odgrywaniem i zabawą, pytanie o możliwości i granice kreacji w zamknięciu, ale przede wszystkim dużą dawkę dobrego humoru.

P.S. Tytuł „The Art of Aping” Paulina dodała już po moim wpisie. Teraz zatytułowałabym go: Sztuka małp(k)owania.

Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 11 (Damien Hirst, 2008)
Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 16 (Rene Magritte, Les amants (Lovers), 1928)
Paulina Pukyte, Quarantine art challenge No. 10 (Nam June Paik, TV Buddha, 1974)
Paulina Pukyte, Quarantine Art No. 27 (Joseph Beuys, How To Explain Pictures To A Dead Hare, 1965)